Stanisław Lem - Wizja lokalna

Здесь есть возможность читать онлайн «Stanisław Lem - Wizja lokalna» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1983, ISBN: 1983, Издательство: Wydawnictwo Literackie, Жанр: Юмористическая фантастика, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Wizja lokalna: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Wizja lokalna»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Wizja lokalna — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Wizja lokalna», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Odparłem, że nie czytuję własnych książek, toteż nie szukam ich po bibliotekach.

— Zapoznanie to wręcz obowiązek każdego wielkiego nowatora i odkrywcy — rzekł sentencjonalnie Gnuss. — Zresztą były nader poważne powody, dla których my — mam na myśli MSZ — nie prostowaliśmy takich nieporozumień. Poniekąd oszczędzaliśmy i pana w ten sposób…

— Jak mam to rozumieć? — spytałem, zaskoczony jego ostatnimi słowami.

— Zrozumie pan to, lecz we właściwym czasie. Skoro los postawił mnie na pana drodze, niechże się stanie, co miało się stać — i podał mi swoją wizytówkę, nakreśliwszy na odwrocie numer zastrzeżonego telefonu prywatnego.

— Silientium Universi wynika z limitów finansowych — rzekł zniżonym głosem. — Nasze bogate państwo daje 0,5 swego dochodu ubogim. Dlaczego poza Ziemią miałoby inaczej? Mniemanie, jakoby Kosmos był dziewiczą pustką, nie regulowaną prawem, bez sfer wpływów, projektów budżetowych, ceł ochronnych i propagandy z dyplomacją, póki weń nie wkroczyła ludzkość, to mniemanie dziecka, że pokąd nie zrobiło pierwszej kupki, nikt tego nie umiał. Dylemat znikł dopiero, gdy my przejęliśmy go od przyrodników. Oni naprawdę są jak malutkie dzieci, panie Tiszy. Uważają, że ten, kto ma na bieżącym rachunku ze dwadzieścia słońc, zrównoważony bilans energetyczny, a w astrofinansowej rezerwie tak z 1049 ergów, szasta tym na lewo i na prawo jak szalony. Powiadamia, sygnalizuje, wysyła w próżnię licencje produkcyjne, najzupełniej bezpłatnie, co mówię, z czystą stratą, udostępnia informację technologiczną, socjologiczną, diabli wiedzą jaką, i to tak, z samej dobroci serca lub organu, który mu zastępuje serce. Trzeba to włożyć między bajki, kochany panie Tiszy. Ile razy został pan, jeśli wolno spytać, obsypany bogactwami na planetach, które pan odkrył?

Zastanowiłem się przez chwilę, gdyż był to dla mnie całkiem nowy punkt widzenia.

— Ani raz — rzekłem wreszcie — ale ja też nigdy o nic nie prosiłem, profesorze…

— Otóż to! Żeby dostać, trzeba najpierw prosić, a i wtedy nic nie wiadomo. Wszak międzygwiezdne stosunki podlegają stałym politycznym, a nie fizycznym. Fizyce podlega wszystko, ale czy panu przyszło słyszeć ziemskiego polityka, który by się uskarżał na stałą naszej grawitacji? Jakież prawa fizyczne uniemożliwiają bogatym dzielenie się z niemajętnymi? I jak panowie astrofizycy mogli nie uwzględnić takich elementarnych rzeczy w swoich logicznych rozumowaniach? Już dojeżdżamy. Zapraszam pana do Instytutu Maszyn Dziejowych. Telefon mój pan ma — proszę do mnie zadzwonić, to się umówimy.

Pociąg rzeczywiście łomotał już na zwrotnicach i ukazał się dworzec. Profesor schował do teczki „Dzienniki gwiazdowe” i sięgając po narzutkę, rzekł z uśmiechem:

— Polityczne stosunki rozwijają się w Kosmosie od miliardów lat, ale nie można ich dostrzec nawet przez największą lunetę. Proszę o tym pomyśleć w wolnej chwili, a teraz — do zobaczenia, drogi panie Tiszy! Poznanie pana było dla mnie zaszczytem…

Wciąż jeszcze pod mocnym wrażeniem tego spotkania odszukałem przed budynkiem dworcowym czarnego mercedesa, w którym oczekiwał mnie Trürli. Wsiadając, wyciągnąłem doń rękę. Spojrzał na mnie, jakby nie wiedział, co to takiego wystaje mi z rękawa, po czym dotknął jej końcami palców. Choć szofer nie mógł nas słyszeć, bo siedział za szybą, mecenas zniżył głos, mówiąc:

— Pan Küssmich złożył zeznania…

— Przyznał się? To dobrze — palnąłem odruchowo i zrobiło mi się dość głupio, boż mówiłem do jego adwokata.

— Dla pana nie — rzucił lodowato.

— Jak proszę? .

— Przyznał się, że darowizna była ukartowana…

— Jak to — ukartowana…? Nie rozumiem.

— Lepiej będzie, jeśli omówimy to w moim biurze.

Zamilkliśmy w jadącym aucie. Byłem coraz bardziej zdziwiony jego zimnym zachowaniem, aż w adwokackim gabinecie wyszło szydło z worka.

— Panie Tichy — rzekł Trürli, siadłszy za biurkiem — zeznania doktora Küssmicha stworzyły zupełnie nową sytuację.

— Tak pan sądzi? Ponieważ zeznał nieprawdę? Zniesławił mnie? — Mecenas skrzywił się, jakby usłyszał coś nieprzyzwoitego.

— Znajduje się pan u adwokata, a nie na sali sądowej. Zniesławienie, no proszę! Panie Tichy, więc pan zamierza twierdzić, że pan doktor Küssmich ni z tego, ni z owego, ot, dla pana pięknych oczu podarował panu obiekt wartości 83 milionów franków szwajcarskich?

— O wartości nie było mowy… — wybełkotałem — i… i to pan przecież z tym do mnie przyszedł…

— Uczyniłem to, co zlecił mi mój mocodawca — powiedział Trürli. Jego oczy też były niebieskie, jak oczy profesora, lecz dużo mniej sympatyczne.

— Jak to… czy pan twierdzi, że tę darowiznę przekazywał mi pan w złej wierze?

— Moja wiara nie ma nic do rzeczy, należąc do sfery mej psyche, a ta nie wchodzi w rachubę prawną. Pan usiłuje zatem twierdzić, że przyjął pan od zupełnie nie znanego sobie człowieka osiemdziesiąt trzy miliony, bez wszelkich ukrytych myśli?

— Ależ co pan mi tu opowiada — zacząłem, rozeźlony, lecz podniesionym palcem wymierzył we mnie jak rewolwerem.

— Pozwoli pan, ale teraz ja mówię. Jeśliby się sąd i rekrutował z dziatwy szkolnej, to, być może, wziąłby za dobrą monetę pana zeznania, lecz tak przecież nie jest. Jakże, ktoś, o kim pan nawet nie słyszał, prezentuje panu 83 miliony, ponieważ jakoby z satysfakcją przeczytał kiedyś to, co pan zechciał napisać? l sąd ma dać temu wiarę?

Mecenas wyjął z kosztownej kasety papierosa i zapalił gól od stojącej przy kałamarzach złotej zapalniczki.

— Może pan wyjaśni mi, o co chodzi — rzekłem, sta rając się zewnętrznie zachować spokój. — Czego sobie życzy pan Küssmich? Czy pragnie mnie za towarzysza w celi więziennej?

— Doktor Küssmich zostanie oczyszczony ze wszystkich stawianych mu fałszywych zarzutów — rzekł mecenas Trürli, wydmuchując dym w moją stronę, jak to się czasem czyni, chcąc przegonić natrętnego insekta. — Obawiam się więc, że będzie pan w tej celi przebywał sam.

— Zaraz — nie mogłem się wciąż połapać — podarował mi zamek… po co? Czy teraz chce go z powrotem?

Adwokat z namaszczeniem skinął głową.

— Więc po diabła mi go dawał? Przecież nie prosiłem go, nie znałem — aaa… chciał go uchronić od zajęcia, od konfiskaty, tak?.

Adwokat ani drgnął, lecz mnie łuski spadły już z oczu..

— No — rzekłem wojowniczo — ale ja wciąż jednak go mam, jestem prawnym właścicielem…

— Nie sądzę, by to panu wiele przyniosło — obojętnie powiedział adwokat. — Niewiarygodność darowizny czyni akt jej sądowego obalenia fraszką.

— Rozumiem, dlatego Küssmich złożył te fałszywe zeznania… ale jeśli sąd da mu wiarę, beknie za to…

— Nie wiem, co pan pojmuje pod wyrażeniem „beknie” — rzekł Trürli. — Powództwo zmierzało do procesu od dawna. Wiedział o tym każdy, kto czyta gazety. Doktor Küssmich czuł się w sytuacji przymusowej, gdy pierwsza opinia biegłych wypadła na niekorzyść Milmilu. Pan wykorzystał tę jego chwilową słabość, to załamanie, wywołane troską o byt rodziny. Postąpił wbrew mej radzie, gdyż zapewniałem go, że prawda zwycięży i wygramy proces. Tak się też stanie. Tym samym nie dojdzie do obciążania majątku kosztami powództwa. Na wokandzie pozostanie to tylko, że pan, obcokrajowiec, usiłował się wzbogacić ha cudzym nieszczęściu.

— To jemu nic nie grozi? Choć przyznaje, że chciał się wykręcić darowizną od kosztów? Że myślał…

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Wizja lokalna»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Wizja lokalna» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Shulamit Lapid - Gazeta Lokalna
Shulamit Lapid
Shulamit Lapid
libcat.ru: книга без обложки
libcat.ru: книга без обложки
Stanisław Lem
libcat.ru: книга без обложки
libcat.ru: книга без обложки
Stanisław Lem
libcat.ru: книга без обложки
libcat.ru: книга без обложки
Stanisław Lem
libcat.ru: книга без обложки
libcat.ru: книга без обложки
Stanisław Lem
Отзывы о книге «Wizja lokalna»

Обсуждение, отзывы о книге «Wizja lokalna» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x