* * *
Mózg stwierdził, że Stauntona nie ma w domu. Był tym trochę zdziwiony, fizyk bowiem rzadko wyjeżdżał do miasta o tak wczesnej porze. Nie poszedł na ryby ani na spacer, bo nie było jego furgonetki. Może zatem…
Zaczął sprawdzać. Wszystkie rzeczy doktora były na miejscu. Talerze w zlewie świadczyły, że jadł śniadanie. Musiał obudzić się wcześniej niż zwykle i dla jakichś powodów wyjechać zaraz do miasta. Nie ma się czym niepokoić. Wróci niebawem. Może zechce uciąć sobie drzemkę?
Wprawdzie spędził w tym domu kilka dni i nocy jako kot, był wtedy jednak pozbawiony zmysłu percepcji. Nie potrafił wówczas zajrzeć do zamkniętych pokoi i schowków ani przeczytać zamkniętych książek bądź listów w kopertach. Teraz uzupełniał owe luki.
Zapisał sobie w pamięci wszystkie szczegóły domostwa. To na użytek w przyszłości. Przebywając w Stauntonie jako żywicielu, nie będzie mógł używać swojego zmysłu postrzegania i uzależni się od względnie ograniczonych ludzkich organów zmysłów, a wszak pozostanie tu tydzień lub dwa tygodnie. Nie wiedział jeszcze dokładnie, jak długo. Podejmie decyzję, gdy przejrzy zawartość umysłu fizyka. Byłoby podejrzane, gdyby doktor nagle wyjechał, jeśli zamierzał pozostać tu do końca lata.
Poczuł wibrację, zanim samochód znalazł się w promieniu jego zmysłu postrzegania. Rozpoznał furgonetkę Stauntona. Fizyk był sam. Zegar kuchenny wskazywał dziesiątą.
Kiedy Staunton wszedł do domu, Mózg — by dopełnić oględzin okolicy — skoncentrował się na samochodzie. Nagle stwierdził, że coś się nie zgadza. Leżał tam, starannie owinięty w starą płachtę, trupek szarego kotka, jego przedostatniego żywiciela. Jak Staunton to odkrył? I dlaczego wozi ze sobą martwego kota? Czyżby tropił go w lesie? Na to wygląda, choć Mózg nigdy nie brał tej możliwości pod uwagę. Zadowolił się krótkim rzutem oka w stronę domu, żeby upewnić się, czy nikt za nim nie idzie. Oczywiście, to ten przelotny deszczyk spowodował, że zostawił wyraźne odciski łap i ułatwił fizykowi tropienie.
Nie szkodzi. Staunton jest w domu i wcześniej czy później pójdzie spać. Wtedy wszelkie podejrzenia stracą znaczenie.
Ale co on teraz robi? Wyjmuje dwie walizki ze składziku, niesie je na górę, wkłada do nich ubrania, żyletki i inne rzeczy z łazienki.
Pakuje się, żeby opuścić dom na stałe, dlatego zabiera wszystko.
Nie można do tego dopuścić. Trzeba go zatrzymać za wszelką cenę!
* * *
Staunton wyniósł walizki do furgonetki i wrócił do domu. Zrobił rundę po pokojach. Zamknął okna i upewnił się, że tylne drzwi są zatrzaśnięte. W kuchni zawahał się, czy wyłączyć dopływ prądu z generatora w piwnicy. Postanowił nie wyłączać — w lodówce jest jeszcze żywność, zepsułaby się za kilka dni. Wróci jeszcze do Bartlesville, chociaż nie sam, i zamieszka gdzie indziej, ale z pewnością pokaże ten dom prowadzącemu śledztwo. Może więc zostawić prąd włączony.
Pozostały jeszcze wędki, broń i amunicja w składziku. Posługując się siatką na ryby, przeniósł pudła z nabojami, potem resztę ekwipunku i załadował to wszystko na furgonetkę. Wrócił jeszcze po broń: pistolet, karabin i dubeltówkę. Włożył pistolet do kieszeni, a długą broń trzymał pod pachą, żeby mieć wolne ręce. Zamknął za sobą drzwi frontowe na klucz i poszedł do wozu.
Sięgał już do klamki drzwi samochodu, gdy zobaczył jelenia. Wspaniały samiec z rozrośniętym porożem stał, nie starając się ukryć, na skraju lasu, w miejscu, w którym zaczynała się droga. Pochylił łeb i zaczął grzebać kopytem, przygotowując się do szarży.
Staunton błyskawicznie wsiadł do kabiny i włączył silnik.
Miał nagłe przeczucie tego, co się zaraz stanie. Byłtylko jeden sposób, żeby się przekonać, czy się nie myli. Włączył bieg i ruszył. Żeby się wydostać, musiał przejechać w odległości kilku stóp od jelenia. O ile ten go przepuści.
Rogacz wyraźnie nie miał tego zamiaru. Rozpoczął szarżę w chwili, gdy samochód ruszył. Staunton zahamował i nawet próbował zredukować siłę uderzenia, włączając wsteczny bieg. Nie starczyło czasu. Dwustufuntowy pocisk rąbnął w środek chłodnicy i w chwilę później zamienił się w dwieście funtów martwego jelenia — z rozbitą czaszką, złamanym karkiem i połamanym porożem. Stauntona od poważnego urazu kręgosłupa uratował tylko błyskawiczny rzut ciała na boczne siedzenie.
Silnik zgasł. Prawdopodobnie został uszkodzony, gdyż samochód, będąc na pierwszym biegu, pod wpływem uderzenia cofnął się około dwóch jardów. Staunton wyłączył stacyjkę. Nie próbował zapalić. Najpierw należałoby zaholować wóz do warsztatu i wyposażyć w nową chłodnicę. Nie zdziwiłby się, gdyby stwierdzono inne uszkodzenia.
Karabin był bezużyteczny. Miał za mały kaliber. Nawet z pistoletem i strzelbą nie wybrałby się pieszo do miasta lub choćby do sąsiadów, żeby zatelefonować. Po drodze czekałaby go pewnie seria ataków dokonywanych przez zwierzęta. Na polu, po jednej stronie drogi, były krowy i byki drzemiące w cieniu drzew. Po drugiej stronie, w niemal dziewiczej puszczy, jest więcej jeleni, może ze dwa niedźwiedzie i żbiki. Mogło być gorzej, gdyby wróg znalazł ludzkiego żywiciela. Co by zrobił, gdyby pani Kramer albo, powiedzmy, pani Gross wyszła na drogę z karabinem lub z dubeltówką i zaczęła do niego strzelać? Odstrzeliwać się? Nie potrafiłby wycelować do kobiety, nawet niepoczytalnej. Oczywiście, żadna z nich nie zrobiłaby tego, będąc w pełni władz umysłowych. Zresztą, bez względu na to, ile zwierząt i ludzi zabiłby po drodze, wreszcie coś albo ktoś położyłby go trupem. Wiedział, a raczej czuł, że ma do czynienia z jednym wrogiem, lecz ten wróg jest władny wysłać przeciw niemu nie kończący się łańcuch stworzeń. Nie upora się z nimi wszystkimi.
No, ale przynajmniej skończyła się zimna wojna. Nieprzyjaciel — kimkolwiek jest — już nie udaje. Przed nim, doktorem Stauntonem, przestał ukrywać swoją potęgę. Chce go tu zatrzymać. I może to zrobić. Fizyk sięgnął do siatki na tylnym siedzeniu, załadował strzelbę i pistolet oraz poupychał naboje po kieszeniach.
Ciekawe — nie bał się. Czuł chłodny, analityczny spokój. Wiedział, że musi zachować zimną krew, jeśli chce wygrać tę wojnę. Jego najważniejszym orężem będzie teraz inteligencja. Karabinem można wygrać bitwę, ale nie kampanię.
Po pierwsze, nie dać się zabić. Gdzie będzie bezpieczniej — tu, w samochodzie, czy w domu? Równie bezpiecznie, a na pewno wygodniej na wypadek dłuższego oblężenia, będzie w czterech ścianach. Wróg dał mu do zrozumienia, że go zabije, jeśli spróbuje sprowadzić pomoc. Ale czy odstąpi od tego zamiaru, jeśli Staunton zaakceptuje stan oblężenia?
Nie było to jasne, ale istniały przesłanki, że nieprzyjaciel zechce go zabić tylko wtedy, gdyby starał się opuścić dom. Najwyraźniej nie zależało mu na jego natychmiastowej śmierci, w przeciwnym bowiem razie już byłby martwy. Nie zauważył jelenia, dopóki nie dotarł do samochodu. Zwierzę mogło przecież przypuścić atak wcześniej, bezpośrednio na niego, nie na wóz. Broń miał nie naładowaną. Zrobiło to dopiero wówczas, gdy stało się oczywiste, że chce stąd wyjechać.
Zatem — do domu. Ostrożnie wysiadł z samochodu, z bronią gotową do strzału. Rozejrzał się — żadnej żywej istoty w zasięgu wzroku. Chyba że…
Spojrzał do góry. Sto stóp nad nim dzika kaczka zataczała powolne koła, jak myszołów. Tak kaczki nie latają. Atak z powietrza? Nie pomyślał o tym, gdy rozważał niebezpieczeństwa pieszej wędrówki do miasta. Atak dokonany przez odpowiednio ciężkiego ptaka kamikadze mógł być równie niebezpieczny jak szarża oszalałego byka. Idąc w kierunku domu, nie spuszczał oka z kaczki. Nagle, gdy był w połowie drogi, ptak zanurkował. Podrzucił broń, gotów do strzału, i uskoczył w bok. Nie było potrzeby. Żywy pocisk nie był przeznaczony dla niego. Uderzył w ziemię kilkadziesiąt jardów obok. Rozległ się głuchy odgłos i uniosła się chmurka kurzu. W miejscu uderzenia powstało chyba wklęśnięcie.
Читать дальше