– Nie czuj się samotny – powiedziała Courtney. – Jestem przy tobie.
Leland podniósł wzrok i ujrzał ją, siedzącą u stóp łóżka. Tym razem jej magiczna materializacja nie zaskoczyła go nawet w najmniejszym stopniu.
– To było takie straszne, Courtney – powiedział.
– Ból głowy?
– I koszmary.
– Czy poszedłeś ponownie do doktora Penebakera? – spytała.
– Nie.
Jej delikatny głos dobiegł do niego jakby z drugiego końca tunelu. Głuchy, odległy ton dziwnie harmonizował z obskurnym pokojem.
– Powinieneś pozwolić doktorowi Penebakerowi…
– Nie chcę słyszeć o doktorze Penebakerze!
Nie odezwała się.
Kilka minut później powiedział”
– Byłem przy tobie, gdy twoi rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Dlaczego nie byłaś przy mnie, gdy po raz pierwszy pojawiły się kłopoty?
– Nie pamiętasz, co ci wtedy mówiłam, George? Byłabym przy tobie, gdybyś pozwolił sobie pomóc. Ale nigdy nie chciałeś przyjąć do wiadomości faktu, że twoje bóle głowy i problemy emocjonalne mogą być spowodowane przez jakieś…
– Och, zamknij się na litość boską! Zamknij się! Jesteś parszywą, dokuczliwą, zarozumiałą dziwką, a ja nie mam ochoty cię słuchać.
Nie zniknęła, ale też nie odezwała się więcej.
Jakiś czas później powiedział”
– Wszystko znów mogłoby być tak jak dawniej, Courtney. Nie sądzisz? – Chciał, by się zgodziła, chciał tego bardziej niż czegokolwiek innego w świecie.
– Zgadzam się, George – odparła.
Uśmiechnął się.
– Wszystko mogłoby być tak jak dawniej. Jedynym, co nas naprawdę rozdziela, jest ten Doyle. I Colin także. Zawsze byłaś bardziej związana z Colinem niż ze mną. Gdyby Doyle i Colin byli martwi, miałabyś tylko mnie. Musiałabyś wrócić do mnie, nieprawdaż?
– Tak – powiedziała, zgodnie z jego życzeniem.
– Znów bylibyśmy szczęśliwi, nieprawdaż?
– Tak.
– Znów mógłbym cię dotykać?
– Tak, George.
– I spać z tobą.
– Tak.
– Żyłabyś ze mną?
– Tak.
– I ludzie nie byliby dla mnie niemili?
– Nie.
– Jesteś moim maleńkim szczęściem, zawsze nim byłaś. Gdybyś znów żyła ze mną, te dwa ostatnie lata nie miałyby żadnego znaczenia.
– Tak – powiedziała.
Ale nie czuł zadowolenia. Nie była tak zgodna, ciepła i otwarta, jak sobie tego życzył. Tak naprawdę ta rozmowa przypominała mówienie do samego siebie, dziwacznie masturbacyjne doświadczenie.
Rozgniewany, odwrócił się i zamilkł. Kilka minut później, gdy spojrzał na nią, by sprawdzić czy zdradza jakiekolwiek oznaki skruchy, stwierdził, że zniknęła. Znów go zostawiła. Zawsze go zostawiała. Zawsze odchodziła do Doyle’a albo Colina albo kogoś innego i zostawiała go samego. Nie sądził, by mógł dłużej tolerować takie traktowanie swojej osoby.
Radiowóz policyjny z zapalonym światłem alarmowym na dachu i włączonymi kierunkowskazami blokował wjazd na parking przydrożny przy trasie międzystanowej siedemdziesiąt. Dalej, na polanie schowanej wśród sosen, parkowało sześć innych wozów policyjnych, z włączonymi światłami i silnikami, tworząc półkole. Kilka przenośnych lamp łukowych, podłączonych do zapasowych akumulatorów, tworzyło drugie półkole na południowym krańcu polany. Noc, przynajmniej w tym kręgu, nie istniała.
Centrum tego wszystkiego stanowił, naturalnie, radiowóz Pulhama. Zderzaki i chromowane listwy połyskiwały zimnym, białym światłem. Przednia szyba zmieniła się w blasku lamp w lustro.
Detektyw Ernie Hoval, który prowadził śledztwo w sprawie śmierci Pulhama, patrzył jak technik fotografuje pięć krwawych odcisków palców, które zostały wyraźnie odbite na wewnętrznej stronie bocznej szyby, pozostawiając setki wyraźnych, czerwonych linii papilarnych.
– To odciski Pulhama? – spytał technika, gdy ten skończył fotografować.
– Sprawdzę za chwilę. – Technik był chudym, żółtawym, łysiejącym człowiekiem o dłoniach tak delikatnych i miękkich jak u kobiety. Pomimo to nie był onieśmielony obecnością Hovala. Wszyscy inni byli. Hoval korzystał ze swej rangi, jak i swych dwustu czterdziestu funtów wagi, by dominować nad każdym człowiekiem, który mu podlegał, więc był zły na technika, gdy ten nie okazał respektu. Miękkie, białe dłonie chowały aparat fotograficzny z rozmyślnie irytującą ostrożnością. Dopiero wtedy, gdy został właściwie zabezpieczony, dłonie przetrząsnęły zawartość skórzanej torby stojącej obok radiowozu i wydobyły kartę z odciskami palców Pulhama. Technik podniósł żółtą kartkę i przysunął do krwawych odcisków na szybie.
– No? – spytał Hoval.
Technik potrzebował całej minuty, by porównać odciski palców.
– Nie należą do Pulhama – powiedział w końcu.
– Sukinsyn – stwierdził Hoval, uderzając mięsistą pięścią w otwartą dłoń drugiej ręki. – Będzie łatwiej niż przypuszczałem.
– Niekoniecznie.
Hoval spojrzał z góry na bladego, chudego człowieka.
– Czyżby?
Technik podniósł się z ziemi i otrzepał ręce. Zauważył, że w krzyżowym świetle reflektorów ani on, ani Hoval, ani żaden inny funkcjonariusz nie rzucał cienia.
– W kartotekach nie ma odcisków palców wszystkich obywateli Stanów Zjednoczonych – powiedział technik. – Nie ma nawet połowy.
Hoval zrobił niecierpliwy gest swoją silną ręką.
– Niech pan mi wierzy, ktokolwiek to zrobił, jest w kartotece. Był aresztowany z tuzin razy przy okazji różnych marszów protestacyjnych – może nawet w związku z jakimś oskarżeniem o napaść w przeszłości. FBI ma prawdopodobnie całą teczkę na jego temat.
Technik przesuwał ręką po twarzy, jak gdyby chciał zetrzeć z niej wieczny wyraz żałości.
– Sądzi pan, że zrobił to jakiś radykał, lewicowiec, czy ktoś w tym rodzaju?
– A któż by inny? – spytał Hoval.
– Może po prostu wariat.
Hoval pokręcił kwadratową głową o długiej szczęce.
– Nie. Przestał pan czytać gazety? W dzisiejszych czasach policjanci giną w całym kraju.
– Taki jest charakter ich pracy – powiedział technik. – Policjanci zawsze giną w czasie pełnienia służby. Statystyka się nie zmienia.
Hoval był niewzruszony, patrząc jak inni technicy i mundurowi funkcjonariusze przeczesują miejsce zbrodni.
– Mamy obecnie do czynienia ze zorganizowanym działaniem, mającym na celu zabijanie policjantów. Spisek w skali kraju. Nas też to w końcu dotknęło. Zobaczy pan. Odciski palców tego dupka są w kartotece. I okaże się, że to sukinsyn z rodzaju tych, o których panu mówiłem. Będziemy go mieli w ciągu dwudziestu czterech godzin.
– Pewnie – powiedział technik. – Nie byłoby źle.
Gdy rozpoczął się drugi dzień maja, wstali wcześnie, zjedli lekkie śniadanie, wymeldowali się z motelu i krótko po ósmej znów byli na trasie.
Dzień był tak jasny i pogodny jak poprzedni. Niebo było czyste i bezchmurne. Słońce, znów za ich plecami, zdawało się pchać ich w stronę wybrzeża.
– Czy dzisiaj sceneria będzie ciekawsza? – spytał Colin.
– Trochę – powiedział Alex. – Przede wszystkim zobaczysz słynny Łuk w St. Louis.
– Ile jest mil do St. Louis?
– Och… może dwieście pięćdziesiąt.
– I cały ten Łuk to jest w ogóle pierwsza ciekawsza rzecz, jaką zobaczymy?
– No…
– Chryste – powiedział chłopiec, potrząsając ze smutkiem głową. – Zapowiada się długi, długi ranek.
Читать дальше