– Czy tylko dlatego tak się zdenerwowałeś?
– Nie sądzisz, że miałem rację? Chyba nie przesadziłem?
– Może tak. Może nie. – Pocałowała go w nos. – Wiesz, dlaczego tak bardzo cię kocham?
– Bo jestem wspaniałym kochankiem?
– Jesteś, ale nie dlatego cię kocham.
– Bo jestem ci bezgranicznie wierny?
– Nie dlatego.
– Bo utrzymuję swoje paznokcie w czystości?
– Nie dlatego.
– Poddaję się.
– Jesteś taki cholernie wrażliwy, tak się troszczysz o innych ludzi. Jakie to typowe dla mojego Paula – martwić się, żeby Jane dobrze się bawiła, grając w scrabble’a! Oto dlaczego cię kocham.
– Sądziłem, że to ze względu na moje orzechowe oczy.
– Nieee.
– A mój klasyczny profil?
– Żartujesz.
– A sposób, w jaki środkowy palec mojej lewej stopy podkłada się pod sąsiedni palec?
– Och, zapomnijmy o tym. Hmmm. Masz rację. Dlatego cię kocham. Wpadam w szał nie ze względu na twoją wrażliwość, lecz dla twoich palców u nóg.
Przekomarzanie doprowadziło do przytulania, a przytulanie do pocałunków, a pocałunki – znów do namiętności. Osiągnęła szczyt zaledwie kilka sekund przed nim. Kiedy wreszcie odsunęli się od siebie, Paul czuł się zmęczony, ale szczęśliwy.
Carol usnęła pierwsza. A on gapił się w ciemny sufit sypialni i myślał o grze.
OSTRZE, KREW, ŚMIERĆ, POGRZEB, ZAMORDOWAĆ…
Pomyślał o słowie, które ukrył przed Carol i Jane, przez które przerwał grę. Po ułożeniu wyrazu ŚMIERĆ zostały mu trzy litery w przegródce: X, U, C. Kiedy wyciągnął następne cztery litery, pasowały one niepokojąco dobrze do C. Najpierw odkrył A, potem R. I wiedział już, co będzie dalej. Bał się patrzeć, ale był zbyt ciekawy, żeby przerwać, kiedy powinien to zrobić. Wyciągnął trzecią tabliczkę, O, a potem L.
C… A… R…O…L…
OSTRZE, KREW, ŚMIERĆ, POGRZEB, ZAMORDOWAĆ, CAROL.
Oczywiście, nawet gdyby słowo pasowało do planszy, nie mógł umieścić tam wyrazu CAROL, bo to imię własne, a reguły gry na to nie zezwalały. Nie o to jednak chodziło. Najważniejsze, że jej imię leżało tak ładnie, tak wyraźnie w przegródce. Niesamowite. Wyciągnął litery we właściwej kolejności, na litość boską! Czy można mówić o przypadku?
To jakiś omen. Ostrzeżenie, że coś ma się stać Carol. Tak jak dwa koszmarne sny Grace Mitowski okazały się prorocze.
Pomyślał o innych dziwnych wydarzeniach, które ostatnio się zdarzyły: nadnaturalnie silny piorun dewastujący gabinet Alfreda O’Briana, odgłos stukania, który wstrząsnął domem, intruz na trawniku podczas burzy. Czuł, że to wszystko jakoś się ze sobą wiązało. Ale, Chryste, jak?
OSTRZE, KREW.
ŚMIERĆ, POGRZEB.
ZAMORDOWAĆ, CAROL.
Jeśli kolejność słów w scrabble’u była proroczym ostrzeżeniem, co Paul miał zrobić? Omen, jeśli to omen, zbyt był dosłowny, by przerażać. Czego konkretnie się strzec? Nie mógł chronić Carol, dopóki nie znał kierunku, z którego nadciągało niebezpieczeństwo. Wypadek samochodowy? Katastrofa lotnicza? Aligator? Rak? Cokolwiek. Nic by nie zyskał, mówiąc Carol, że z liter ułożył jej imię, jedynie wytrąciłby ją z równowagi.
A on nie chciał jej denerwować.
I tak denerwował się, gdy leżał w ciemności i czuł pod kołdrą lodowaty chłód.
O drugiej nad ranem Grace czytała jeszcze w swoim gabinecie. Nie było sensu kłaść się teraz na godzinę czy dwie. Wydarzenia ostatniego tygodnia przyprawiły ją w bezsenność.
Tego dnia nie wydarzyło się nic szczególnego. Arystofanes wciąż zachowywał się dziwacznie – ukrywał się przed nią, podkradał, obserwował ją, kiedy myślał, że go nie widzi – ale nie darł już więcej poduszek ani nie niszczył mebli. Używał też swojej kuwety, tak jak przedtem. Wszystko to napawało optymizmem. Nie dzwonił też człowiek, który podawał się za Leonarda. Tak, to był dość zwyczajny dzień.
A jednak…
Wciąż odczuwała napięcie i nie mogła spać; miała wrażenie, że znajduje się w oku cyklonu. Czuła, że cisza i spokój w jej domu to jakieś oszukaństwo, że wokół niej biją pioruny i migają błyskawice, ale ona niczego nie widzi ani nie słyszy. Czekała, że w każdej chwili zostanie wciągnięta w tę burzę, i to oczekiwanie wywoływało stałe napięcie.
Usłyszała jakiś szmer i podniosła wzrok znad powieści.
W otwartych drzwiach gabinetu pojawił się Arystofanes, bacznie się rozglądał.
Ich spojrzenia się spotkały.
Przez chwilę miała uczucie, że w jego oczach kryje się inteligencja, mądrość, doświadczenie. Intelekt z całą pewnością niezwierzęcy.
Arystofanes syknął.
Miał zimne oczy. Bliźniacze kuleczki kryształowo czystego, niebieskozielonego lodu.
– Czego chcesz, kocie?
Przerwał te zmagania wzrokowe. Odwrócił się z wyniosłą obojętnością, otarł o drzwi i wolno poszedł przez korytarz, udając, że wcale jej nie szpieguje, chociaż oboje wiedzieli, że było inaczej.
Szpieguje, pomyślała. Czy ja zwariowałam? Dlaczego miałby szpiegować mnie kot?
Ale ten pozornie absurdalny pomysł nie wywołał uśmiechu na jej ustach.
Zamiast tego siedziała z książką na kolanach, zastanawiając się, czy jeszcze jest normalna.
Czwartek po południu.
Zasłony w gabinecie były szczelnie zasunięte, jak zwykle. Dwie stojące lampy dawały złote, rozproszone światło. Myszka Miki wciąż uśmiechała się szeroko we wszystkich swoich wcieleniach.
Carol i Jane siedziały w fotelach.
Dziewczynka weszła w trans z niewielką tylko pomocą Carol. Większość pacjentów za drugim razem jest podatniejsza na hipnozę, i Jane nie stanowiła wyjątku.
I znów, używając wyimaginowanego zegarka, Carol kręciła wskazówkami wstecz i cofnęła Jane do przeszłości. Tym razem dziewczynka nie potrzebowała aż dwóch minut, żeby znaleźć się poza granicą amnezji. Po dwudziestu lub trzydziestu sekundach osiągnęła punkt, w którym zaczynały się jej wspomnienia.
Nagle szarpnęła się i wyprostowała. Otworzyła oczy jak lalka; patrzyła na wylot przez Carol. Twarz wykrzywiła w grymasie zgrozy.
– Laura? – odezwała się Carol.
Dziewczyna uniosła obie ręce do gardła. Chwytała się kurczowo za szyję, sapała, zakrywała dłonią usta, krzywiła twarz z bólu. Wydawało się, że przeżywa na nowo to samo traumatyczne doświadczenie, które wywołało jej panikę podczas wczorajszego seansu; dzisiaj jednak nie krzyczała.
– Nie możesz czuć ognia – powiedziała jej Carol. – Nic cię nie boli, kochanie. Odpręż się. Uspokój. Nie czuć też dymu. Nic cię nie niepokoi. Oddychaj swobodnie, normalnie. Uspokój się i odpręż.
Nie posłuchała. Trzęsła się i pociła. Krztusiła się co jakiś czas, gwałtownie, sucho, a zarazem cicho.
Obawiając się, że znów straciła kontrolę nad sytuacją, Carol zdwoiła wysiłki, by uspokoić pacjentkę; bez sukcesu.
Jane zaczęła dziko gestykulować; jej ręce cięły, kłuły, szarpały i uderzały powietrze.
Próbowała mówić, ale z jakiejś przyczyny straciła głos. Łzy spłynęły jej po twarzy. Poruszała ustami bez skutku, rozpaczliwie starając się coś powiedzieć. Oprócz zgrozy w jej oczach pojawiła się frustracja.
Carol chwyciła notes i flamaster z biurka. Notes położyła na kolanach Jane, a pisak wcisnęła jej do ręki.
– Zapisz mi to, kochanie.
Dziewczynka ścisnęła pisak tak mocno, że kostki dłoni zbielały i zaostrzyły się jak u kościotrupa. Opuściła wzrok na notes. Przestała się krztusić, ale nadal drżała.
Читать дальше