Przy ostatnich drzwiach, jedynych z szybą, wyłączył latarkę i spojrzawszy z powagą na Tessę wyszeptał:
– Raczej nie ma tu systemu alarmowego, choć może mylę się. Ale nigdzie nie zauważyłem przewodów.
– A inne rodzaje alarmów? – spytała szeptem Tessa.
– No cóż, istnieją systemy reagujące na ruch, wychwycony przez przekaźnik dźwiękowy albo fotokomórkę. Ale to zbyt wyrafinowane jak na szkołę.
– Więc co teraz?
– Teraz wybiję szybę.
Chrissie spodziewała się, że wyjmie z kieszeni płaszcza rolkę taśmy maskującej i zaklei szybę, by zagłuszyć brzęk szkła i zapobiec rozsypaniu się kawałków na podłogę. Tak właśnie działo się w książkach. Ale on po prostu odwrócił się bokiem, wbił łokieć w dolny prawy róg oszklonej części drzwi.
Szkło posypało się z okropnym hukiem. Może zapomniał wziąć taśmę?
Przez otwór wymacał zamek, otworzył drzwi i pierwszy wszedł do środka. Chrissie podążyła za nim, omijając odłamki szkła. Zapalił latarkę. Nie zasłaniał już jej dłonią, choć oczywiście zważał, by strumień światła nie padał na okna.
Znajdowali się w długim hallu pełnym cedrowo-sosnowego zapachu ze środka dezynfekcyjnego i pochłaniacza kurzu zarazem. Dozorcy przez lata rozsypywali te zielone kulki na podłodze, a później wzbijali w górę miotłami, aż podłoga i ściany nasączyły się wonią. Znała ją z podstawówki Thomasa Jeffersona i rozczarowała się, czując również tutaj. Zawsze myślała o szkole średniej jako o szczególnym i tajemniczym miejscu, ale co to za wyjątkowe i tajemnicze miejsce, skoro używano tu identycznego środka dezynfekcyjnego, co w podstawówce?
Tessa cicho zamknęła drzwi.
Chwilę nasłuchiwali.
W budynku panowała cisza.
Idąc wzdłuż korytarza zaglądali do klas, ubikacji i magazynków w poszukiwaniu sali komputerowej. Po przejściu stu pięćdziesięciu stóp doszli do następnego hallu. Zatrzymali się wytężając słuch.
Cisza.
I ciemność. Jedynym światłem był blask latarki, którą Sam wciąż trzymał w lewej ręce, ale już odsłoniętą, bowiem w prawej ściskał rewolwer.
W końcu stwierdził:
– Nikogo tu nie ma.
Co wydawało się prawdą.
Po chwili Chrissie poczuła się lepiej i bezpieczniej.
Z drugiej jednak strony, jeśli Sam naprawdę wierzył, że są jedynymi ludźmi w szkole, to dlaczego wyjął broń?
Jadąc niczym pan przez włości niecierpliwie oczekiwał północy. Jeszcze pięć długich godzin. Thomas Shaddack cofnął się niemal do poziomu dziecka. Teraz, gdy był bliski triumfu, mógł skończyć z tym przebraniem dorosłego człowieka i zrobił to z ulgą. Tak naprawdę, nigdy nie dorósł, jego rozwój emocjonalny zatrzymał się w wieku dwunastu lat, gdy otrzymał przesłanie Księżycowego Jastrzębia, które wypełniło go bez reszty. Od tej pory udawał dojrzałość emocjonalną, odpowiadającą fizycznemu rozwojowi.
Już nie musiał udawać.
W głębi duszy zawsze wiedział, jaki jest naprawdę, co uważał za wielką siłę i przewagę nad tymi, którzy zostawili dzieciństwo daleko za sobą. Dwunastolatek pielęgnował marzenia z większą determinacją niż dorosły, ponieważ dorosłych zawsze gnębiły i rozpraszały sprzeczne potrzeby oraz pragnienia. A chłopiec u progu dojrzewania potrafił skoncentrować się i poświęcić niezłomnie jednemu Wielkiemu Marzeniu. Odpowiednio ukształtowany, był doskonałym „monomaniakiem”.
Projekt Księżycowy Jastrząb, ten Wielki Sen o boskiej władzy, nie stałby się jawą, gdyby on normalnie dojrzewał emocjonalnie. Swój bliski triumf zawdzięczał mentalności dziecka.
Znów był chłopcem, ale już otwarcie chciał zaspokoić każdy kaprys, wziąć, czego tylko zapragnął, łamać ustalone zasady. Dwunastolatek z przyjemnością czynił wszystko na przekór i atakował autorytety. W skrajnych przypadkach chłopcy w tym wieku byli urodzonymi anarchistami, na granicy hormonalnej rebelii.
Ale on wyrósł na kaktusowym cukierku, który, choć zjedzony dawno temu, ukształtował jego psychikę. Był chłopcem świadomym swej boskości. A zdolność jakiegokolwiek chłopca do okrucieństwa bladła w porównaniu z okrucieństwem bogów.
Oczekując północy, wyobrażał sobie, jak wykorzysta władzę, gdy wszyscy w Moonlight Cove znajdą się pod jego rozkazami. Niektóre z pomysłów napawały go dziwną mieszaniną podniecenia i obrzydzenia.
Na Iceberry Way zdumiony zobaczył obok siebie na miejscu pasażera Rączego Jelenia. Zatrzymawszy furgonetkę na środku drogi patrzył z niedowierzaniem, zszokowany i przestraszony.
Ale Indianin nie odezwał się słowem, tylko spoglądał przed siebie.
Shaddack powoli zrozumiał, że posiadł na własność jego ducha. Wielkie duchy ofiarowały mu Indianina jako doradcę w nagrodę za sukces Projektu Księżycowy Jastrząb. Ale teraz on kontrolował sytuację i czerwonoskóry będzie mówił tylko wtedy, gdy Shaddack zwróci się do niego.
– Witaj, Rączy Jeleniu – powiedział.
– Witaj, Mały Wodzu.
– Należysz teraz do mnie.
– Tak, Mały Wodzu.
Przez mgnienie Shaddack pomyślał, że to iluzja szaleńca. Ale cierpiący na monomanię chłopcy nie analizowali zbyt długo swego stanu umysłowego i myśl o błędzie opuściła go równie szybko, jak pojawiła się.
Zwrócił się do Rączego Jelenia:
– Zrobisz to, co powiem.
– Zawsze.
Nadzwyczaj zadowolony, Shaddack zdjął nogę z hamulca i ruszył do przodu. W świetle reflektorów ukazała się na chodniku istota o bursztynowych oczach i o fantastycznym kształcie, pijąca wodę z kałuży. Nie przyjąwszy do wiadomości faktu, że niezamierzenie stworzył ją, pozwolił, by zniknęła z jego pamięci tak szybko, jak z otulonej nocą ulicy.
Chytrze patrząc na Indianina, powiedział:
– Wiesz, co zamierzam zrobić pewnego dnia?
– Co takiego, Mały Wodzu?
– Gdy już poddam konwersji nie tylko ludzi w Moonlight Cove, ale wszystkich na świecie i już nikt nie będzie mi się opierał, poświęcę trochę czasu na wytropienie całej twojej rodziny – braci, sióstr, nawet kuzynów. Odszukam też wszystkie ich dzieci, żony i mężów tych dzieci, również ich rodziny… i zapłacą mi za twoje zbrodnie, wierz mi, naprawdę zapłacą. – W jego głosie zabrzmiała piskliwa nuta rozdrażnienia, co nie spodobało mu się, mimo to nadal mówił poirytowany. – Zabiję wszystkich mężczyzn i sam pokroję ich na krwawe strzępy. Powiem im, że cierpią dlatego, gdyż są związani z tobą, więc będą tobą pogardzać i przeklinać twoje imię, i żałować, że kiedykolwiek istniałeś. Zgwałcę również wszystkie kobiety i pokaleczę je, zadam im głębokie rany, a potem pozabijam. Co o tym myślisz? Hę?
– Jeśli tego pragniesz, Mały Wodzu.
– Jasne jak słońce, że pragnę.
– Więc zrób to.
– Jasne jak słońce, że to zrobię.
Shaddack zdumiał się, gdy poczuł łzy w oczach. Stanął na skrzyżowaniu.
– To, co ze mną zrobiłeś, było złe. – Indianin milczał. – Powiedz!
– To było złe, Mały Wodzu.
– Pod każdym względem.
– To było złe.
Shaddack wyjął z kieszeni chusteczkę i wytarł nos. Przetarł oczy. Wkrótce łzy obeschły.
Uśmiechnął się do nocnego krajobrazu za szybą samochodu. Westchnął. Zerknął na Rączego Jelenia.
Indianin patrzył przed siebie szeroko otwartymi oczyma. Milczał.
Shaddack odezwał się:
– Naturalnie, bez ciebie nigdy nie zostałbym dzieckiem Księżycowego Jastrzębia.
Pracownia komputerowa znajdowała się na parterze u zbiegu korytarzy. Okna wychodziły na boisko, ale były niewidoczne z ulicy, więc Sam zapalił górne światła.
Читать дальше