Tessa z trudem powstrzymywała uśmiech, gdy Chrissie tak opowiadała z przejęciem.
– Wtedy przyleciały tata-ptak i mama-ptak i zobaczyły mnie przy gnieździe. Przyfrunęły do mojej twarzy z potwornym jazgotem. Tak przestraszyłam się, że spadłam z dachu. Nic mi się nie stało, tyle że wylądowałam w końskim łajnie. Nieszczególne przeżycie, musisz przyznać. Kocham konie, ale byłyby jeszcze bardziej kochane, gdyby korzystały z pojemnika na odchody, jak koty.
Tessa oszalała na punkcie tego dzieciaka.
Sam, wsparty łokciami o stół, słuchał uważnie Chrissie Foster. Choć Tessa zobaczyła w przelocie jedną ze Zjaw podczas masakry w Cove Lodge, Harry obserwował je z daleka w ciemności i we mgle, a Sam dostrzegł dwie ostatniej nocy przez okno, to jedynie dziewczynka kilkakrotnie widziała je z bliska.
Ale nie tylko doświadczenia z istotami przyciągały jego uwagę. Był również urzeczony jej żywiołowym sposobem bycia, humorem i bogactwem języka. Z pewnością miała dużo hartu ducha, dzięki czemu przeżyła poprzednią noc i ranek. A jednak pozostała czarująco niewinną, twardą, ale nie cyniczną dziewczynką. Takie dzieciaki sprawiają, że patrzy się z nadzieją na cały cholerny rodzaj ludzki.
Takim dzieciakiem był niegdyś Scott.
I właśnie dlatego Sama zafascynowała Chrissie Foster. Ujrzał w niej odbicie syna przed Zmianą. Z przejmującym żalem i ściśniętym gardłem obserwował dziewczynkę i słuchał jej nie tylko po to, by uzyskać informacje, ale również by zrozumieć, dlaczego jego syn takim nie pozostał.
Skryci w ciemnościach piwnicy Tucker ze zgrają nie spali, ponieważ nie potrzebowali snu. Leżeli skuleni w głębokiej ciemności. Od czasu do czasu kopulowali z samicą i atakowali się w dzikim szaleństwie, rozdzierając sobie ciała, które goiły się natychmiast, i z rozkoszą wdychali zapach krwi przeciwnika.
Z każdą godziną Tucker coraz mniej pamiętał dawną egzystencję, tracił poczucie własnego ja. Indywidualizm był czymś niewskazanym podczas krwiożerczych polowań, a w jaskini jeszcze mniej pożądaną cechą. Zachowanie harmonii w tym klaustrofobicznym pomieszczeniu bez okien wymagało zespolenia z grupą.
Przedstawiały mu się ciemne, dzikie kształty, pełznące przez otulone nocą lasy i księżycowe łąki. Gdy chwilami wspomniał ludzką postać, jej pochodzenie było dla niego tajemnicą, co więcej, wystraszony tym wspomnieniem szybko znowu fantazjował o bieganinie – polowaniu – zabijaniu – kopulowaniu, gdy był jedynie częścią zgrai, elementem jednego organizmu, wyzwolony z potrzeby myślenia, pozbawiony jakichkolwiek pragnień z wyjątkiem tego, by istnieć.
W pewnym momencie uświadomił sobie, że pozbywa się wilkowatej postaci, gdyż nie chce już dłużej przewodzić zgrai i ponosić zbytniej odpowiedzialności. W ogóle pragnął tylko być. Po prostu być.
Wyczuwał, że kompani świadomi tej degradacji szli za jego przykładem.
Czuł, jak jego ciało mięknie, kości roztapiają się, a organy i naczynia krwionośne stopniowo zanikają. Cofał się poza stadium małpy człekokształtnej i czteronogiej istoty, która wypełzła z pradawnego morza przed tysiącami lat, aż wreszcie stał się masą pulsującej tkanki, protoplazmową pulpą drgającą w ciemnościach piwnicy.
Loman nacisnął dzwonek przy drzwiach domu Shaddacka na północnym krańcu zatoki. Otworzył służący Evan.
– Przykro mi, komendancie Watkins, ale pana Shaddacka nie ma w domu.
– Gdzie jest?
– Nie wiem.
Evan był jednym z Nowych Ludzi. Loman strzelił mu dla pewności dwa razy w głowę, a później w klatkę piersiową, miażdżąc jego mózg i serce. Albo procesor danych i pompę. Która terminologia była właściwa?
W jakim stopniu stali się już maszynami?
Zamknąwszy drzwi przestąpił ciało Evana i po załadowaniu rewolweru przetrząsnął ogromny dom, pokój po pokoju, piętro po piętrze w poszukiwaniu Shaddacka.
Żałował, że nie kierują nim głód zemsty ani furia, że nie czerpie satysfakcji z tych poczynań. Odebrano mu uczucia. Śmierć syna też nie stopiła lodu w jego sercu. Nie potrafił odczuwać żalu czy wściekłości.
Ale kierował nim strach. Chciał zniszczyć Shaddacka, zanim ten szaleniec przemieni ich w coś jeszcze gorszego.
Zabijając go uruchomi program, który wyśle mikrofalami rozkaz śmierci. Ta transmisja dotrze do wszystkich mikrosfer w tkankach Nowych Ludzi. Po otrzymaniu polecenia każdy biologicznie współaktywny komputer w Nowej Osobie natychmiast unieruchomi serce właściciela, więc wszyscy poddani konwersji w Moonlight Cove umrą. On też.
Ale nie dbał już o to. Odczuwał słabszy strach przed śmiercią niż przed życiem, zwłaszcza taką egzystencją, jaką wiedli regresywni czy ta odrażająca istota, którą stał się Denny.
Oczyma wyobraźni widział siebie w tym żałosnym stanie – połyskliwe, rtęciowe oczy, podobna do robaka macka wyskakująca bezkrwawo z czoła w poszukiwaniu obscenicznego połączenia z komputerem…
Nie znalazłszy Shaddacka w domu, wyruszył do siedziby New Wave. Stwórca nowego świata bez wątpienia przebywał w biurze, pracowicie projektując osiedla dla tego piekła, które nazywał rajem.
Tuż po jedenastej Tessa wyszła z Samem na ganek. Harry i Chrissie zostali w kuchni. Wysokie drzewa na tyłach posesji chroniły podwórze przed wzrokiem sąsiadów, nawet tych z wyżej położonych domów.
– Słuchaj – powiedziała – to bez sensu, żebyś szedł sam.
– To ma sens.
Powietrze było chłodne i wilgotne, więc skuliła ramiona.
– Mogłabym zadzwonić do drzwi – nie ustępowała odciągając uwagę kogoś w środku, a ty przemknąłbyś się od tyłu.
– Niepokoiłbym się o ciebie.
– Poradzę sobie.
– O tak, wiem.
– Więc?
– Ale ja pracuję w pojedynkę. – Uśmiechnął się nieznacznie: – Znów zaczniemy się kłócić o to, czy życie jest przyjęciem, gdzie częstują herbatą, czy piekłem na ziemi?
– To nie była kłótnia, lecz dyskusja.
– No cóż, w każdym razie od dawna wykonuję tajne operacje sam. Już nie chcę żadnego partnera Tessa, by nie patrzeć, jak umiera.
Zrozumiała, że myśli nie tylko o agentach, którzy zginęli w czasie akcji, ale także o żonie.
– Zostań i zaopiekuj się dziewczynką w razie potrzeby. W końcu ona jest taka jak ty.
– Co?
– Potrafi kochać życie bez względu na to, co się dzieje. To rzadki i cenny dar.
– Ty też.
– Nie. Nigdy nie umiałem.
– Do diabła, każdy rodzi się z miłością do życia. Ona wciąż w tobie jest, Sam, możesz ją znów odnaleźć.
– Zajmij się małą. – Odwrócił się i zszedł po schodach ganku prosto w deszcz.
– Lepiej wróć, do licha. Obiecałeś, że mi powiesz, co widziałeś po Drugiej Stronie.
Oddalał się w strugach srebrnego deszczu i szarej mgle.
Patrząc za nim Tessa zdała sobie sprawę, że gdyby nawet nie opowiedział o Drugiej Stronie, i tak chciała, by wrócił, z wielu innych złożonych i zadziwiających powodów.
Coltrane’owie mieszkali dwa budynki dalej, na Conquistador, w dwupoziomowym domu z wyblakłymi cedrowymi ścianami i zadaszonym patio zamiast ganku.
Przemykając szybko wzdłuż tylnej ściany domu, gdzie deszcz spływał z daszku patio z odgłosem przypominającym trzask płomieni, Sam zajrzał przez rozsuwane oszklone drzwi do mrocznego salonu, a potem przez okno do ciemnej kuchni. Gdy dotarł do drzwi kuchennych, wyjął z kabury pod skórzaną kurtką rewolwer i trzymał go lufą w dół.
Читать дальше