Zdawała sobie sprawę, że w opanowanym przez kosmitów Moonlight Cove nawet żałosna, przemoczona i wyczerpana dziewczynka może przerażać tych, którzy nie wiedzieli, czy wciąż jest ludzką istotą. W nadziei, że pokonają strach, błagała przez szybę:
– Pomóżcie mi. Proszę, pomóżcie mi.
Maszyna w skórze Denny’ego krzyczała. Dwa pociski roztrzaskały jej czaszkę, zmiotły z krzesła i rzuciły na podłogę sypialni. Runęła pociągając krzesło. Wydłużone palce oderwały się od komputera, a przypominający robaka przewód złamał się w połowie długości między komputerem i czołem, z którego wyskoczył. Istota leżała na podłodze drgając i trzęsąc się. Loman musiał widzieć w niej maszynę, a nie syna, gdyż inaczej byłoby to zbyt przerażające.
Roztrzaskana kulami twarz przypominała niesamowitą maskę. Srebrzyste oczy poczerniały. Wydawało się, że to olej, nie rtęć, wypełnia oczodoły tej istoty.
Wśród zmiażdżonych kości czaszki Loman ujrzał coś przypominającego zwinięty przewód i połyskliwe, ceramiczne odłamki o dziwacznych geometrycznych kształtach, a nie szarą masę mózgu. Nad krwawiącymi ranami unosiły się wiązki niebieskiego dymu.
Maszyna wciąż krzyczała.
Te elektroniczne odgłosy nie dochodziły teraz z wnętrza chłopca, ale z komputera. Równie nie pasowały do maszyny z elementami żywego organizmu, jak i do chłopca, będącego w połowie maszyną.
Loman uświadomił sobie, że elektroniczne łkania mają ludzkie brzmienie.
Dane zniknęły z ekranu, a jedno słowo powtarzało się setki razy, tworząc ciągłą linię: NIE, NIE, NIE, NIE, NIE, NIE, NIE, NIE, NIE, NIE, NIE, NIE, NIE, NIE.
Nagle pojął, że Denny jest tylko w połowie martwy. Zniszczony został mózg chłopca, ale część jego świadomości żyła w jakiś sposób w komputerze.
Właśnie ta część jego istoty krzyczała zimno-mechanicznym głosem.
Na ekranie przepływały słowa:
GDZIE JEST RESZTA MOJEJ ISTOTY, GDZIE JEST RESZTA MOJEJ ISTOTY… NIE NIE NIE. NIE, NIE, NIE, NIE…
Loman czuł się tak, jakby w jego żyłach płynęła lodowata maź, pompowana przez serce, stwardniałe jak mięso w zamrażalniku. Jeszcze nigdy nie czuł takiego chłodu.
Odsunął się od poskręcanego ciała, które wreszcie przestało drgać i wycelował w komputer, rozbijając go na kawałki. Wystrzelał cały magazynek. Żaluzje i zasłony były zaciągnięte, więc w pokoju panowała ciemność. Tysiące iskier tryskały niczym fontanna z komputera, rozjaśniając wnętrze. Wreszcie rozległy się trzask, huk i maszyna znieruchomiała. Znów zapadł mrok.
Powietrze cuchnęło spaloną izolacją. I czymś gorszym.
Loman opuściwszy pokój chwilę stał przy schodach, opierając się o poręcz, po czym skierował się do hallu.
Naładował ponownie rewolwer i wsadził go do kabury.
Wyszedł na deszcz.
Szybko wsiadł do samochodu i włączył silnik.
– Shaddack – powiedział głośno i złowróżbnie.
Tessa bezzwłocznie zajęła się dziewczynką. Zaprowadziła ją na górę, pozostawiając Harry’ego, Sama i Moose’a w kuchni, i zdjęła z niej mokre ubranie.
– Dzwonisz zębami z zimna, kochanie.
– To szczęście, że mogę nimi jeszcze dzwonić.
– Masz całkowicie siną skórę.
– To cud, że wciąż ją noszę – odpowiedziała Chrissie.
– Zauważyłam równie, że kulejesz.
– Skręciłam kostkę.
– Jesteś pewna, że tylko nadwerężyłaś?
– Naprawdę, nic poważnego. Poza tym…
– Wiem – wtrąciła Tessa – Wspaniale, że masz kostki.
– Właśnie. Dla kosmitów to wyjątkowy przysmak, jak dla niektórych ludzi golonka.
Siedziała w pokoju gościnnym na brzegu łóżka, otulona wełnianym kocem czekając, aż Tessa wyjmie z bieliźniarki prześcieradło i kilka agrafek z pudełka z przyborami do szycia.
– Ubrania Harry’ego są na ciebie o wiele za duże, więc na razie zawinę cię w prześcieradło, a twoje rzeczy wrzucę do suszarki. Potem zejdziemy na dół i opowiesz nam wszystko – powiedziała Tessa.
– Przeżyłam prawdziwą przygodę.
– Owszem, wyglądasz, jakbyś dużo przeszła.
– Można by napisać o tym powieść.
– Lubisz książki?
– Uwielbiam.
Zaczerwieniona odrzuciła koc i pozwoliła owinąć się prześcieradłem, które Tessa starała się upiąć w coś przypominającego togę.
W międzyczasie Chrissie zwierzała się:
– Myślę, że pewnego dnia napiszę książkę pod tytułem Plaga kosmitów albo Królowa Gniazda. Oczywiście zatytułuję ją tak, gdy okaże się, że gdzieś naprawdę istnieje gniazdo królowej. Kto wie, może kosmici rozmnażają się jak warzywa, a nie jak insekty czy zwierzęta. Wówczas musiałabym zatytułować książkę Ziarna z zaświatów albo Warzywa z otchłani lub Mordercze Marsjańskie Muchomory. Czasem dobrze brzmi aliteracja w tytule. Nie podoba ci się to słowo? Brzmi tak ładnie. Lubię słowa. Oczywiście, zawsze można wymyślić bardziej poetycki, niezwykły tytuł, jak Kosmiczne Korzenie, czy Kosmiczne Liście. Hej, jeśli to są rośliny, to mamy szczęście, w końcu zniszczą je mszyce… albo inne robactwo. Nie ochronią się przed ziemskimi chorobami. Przecież kilka malutkich zarazków zabiło potężnych Marsjan w Wojnie światów.
Tessa z przyjemnością słuchała tej dziecięcej paplaniny, więc nie sprostowała, że ich wrogowie twardo stąpają po ziemi i wcale nie przylecieli z kosmosu. Po chwili zauważyła zranioną aż do żywego ciała rękę Chrissie.
– Spadłam w probostwie z dachu ganku – wyjaśniła dziewczynka.
– Z dachu?
– Tak. O rany, to było naprawdę niesamowite. Widzi pani, ten wilkowaty stwór wyskoczył za mną przez okno, a ja nie miałam innej drogi ucieczki. Wtedy potłukłam się, a później pędziłam przez podwórze do furtki, żeby mnie nie złapał. Wie pani…
– Mów mi Tessa, proszę.
Chrissie nie zwykła zwracać się do dorosłych po imieniu, więc zmarszczywszy brwi rozważała tę propozycję. Po chwili najwidoczniej uznała, że byłaby niegrzeczna ignorując taką prośbę.
– W porządku… Tessa. W każdym razie nie wiem, co jeszcze kosmici z nami zrobią, jeśli nas złapią. Może zjedzą nasze nerki. A może w ogóle nas nie zjedzą. Może wcisną nam do uszu malutkie kosmiczne chrabąszcze, które wpełzną do naszych mózgów i odmienią je. Tak czy owak uważam, że warto spaść z dachu, żeby uciec.
Tessa upięła togę i zaprowadziła Chrissie do łazienki, gdzie w apteczce znalazła buteleczkę jodyny, zużytą w połowie rolkę plastra samoprzylepnego i pożółkłą ze starości paczkę tamponów z gazy, ale sama gaza wyglądała świeżo i biało, a jodyna nie była przeterminowana.
Bosa, owinięta w prześcieradło, ze skręconymi, wilgotnymi jeszcze włosami Chrissie siedziała na sedesie i ze stoickim spokojem, nawet nie pisnąwszy z bólu, znosiła opatrywanie rany.
Ale wciąż mówiła:
– Już drugi raz spadłam z dachu, więc chyba czuwa nade mną anioł stróż. Wiosną, bodaj półtora roku temu, szpaki zbudowały gniazdo na dachu jednej z naszych stajni, a ja po prostu musiałam zobaczyć pisklęta. Gdy moich rodziców nie było w pobliżu, wzięłam drabinę i czekałam, aż samica poleci po jedzenie, wtedy wspięłam się szybko, by popatrzeć na nie chwilę. Słuchaj, małe ptaszki to najbrzydsze stworzenia na świecie, z wyjątkiem kosmitów, oczywiście. Są wysuszone, pomarszczone, widać tylko oczy, dziób i krótkie skrzydełka jak poskręcane ramiona. Gdyby noworodki wyglądały tak okropnie, to pierwotni ludzie wrzucaliby potomstwo do klozetu, o ile mieliby takowy, nie odważyliby się rodzić więcej dzieci i wówczas nasza rasa wymarłaby.
Читать дальше