Na przemian błogosławiła i przeklinała deszcz. Buty, dżinsy oraz koszula znów przemokły, a ona przemarzła do szpiku kości, ale ciemnoszare światło dnia i ulewa sprawiały, że ludzie siedzieli w domach, więc Chrissie była bezpieczniejsza.
Ponadto, gdy wiatr zamierał, od morza napływała zimna mgła, nie tak gęsta, jak poprzedniej nocy, po prostu rzadka mgiełka, czepiająca się drzew, ale wystarczająca, by osłonić dziewczynkę, przemykającą nieprzyjaznymi ulicami.
Grzmoty i błyskawice też ustały, więc minęło niebezpieczeństwo, że usmaży się w ogniu nagłego pioruna, co pocieszyło ją nieco.
Młodą dziewczynę upieczoną na frytkę przez błyskawicę zjedli kosmici; istoty z innych planet lubią chipsy z ludzkich ciał. Gdybyśmy potrafili robić z nich ruffles, mówi królowa kosmitów, smakowałyby wspaniale z cebulowym sosem.
Poruszała się w miarę możliwości bocznymi alejkami i podwórkami, przechodząc szybko przez jezdnię tylko wtedy, gdy było to konieczne. Dostrzegła bowiem w samochodach zbyt wielu mężczyzn o zaciętych twarzach, najwyraźniej patrolujących okolicę. Dwukrotnie omal nie wpadła na nich w zacisznych uliczkach i musiała chować się, by jej nie zauważyli. Po około piętnastu minutach od ucieczki, na ulicach pojawiło się znacznie więcej wozów i pieszych patroli, które przerażały ją najbardziej. Mężczyźni w nieprzemakalnych płaszczach chodzący parami mogli dokładniej przeszukiwać teren i trudniej było skryć się przed nimi. Truchlała ze strachu, że niespodziewanie natknie się na nich.
Prawdę powiedziawszy, dłużej siedziała w ukryciu, niż wędrowała.
To przykucnęła za śmietnikami w alejce, to pod świerkiem, którego niskie gałęzie niczym spódnica dotykały ziemi, tworząc ciemną i w miarę suchą kryjówkę. Dwa razy leżała jakiś czas pod samochodami.
Zmieniała miejsce co kilka minut bojąc się, że jakiś wścibski osobnik opętany przez kosmitów dostrzeże ją i wezwie policję.
Nim dotarła do opuszczonej posesji przy Juniper Lane obok Domu Pogrzebowego Callana i przycupnęła w gęstych i kłujących krzewach na wysuszonym trawniku. Zastanawiała się, czy w ogóle może prosić kogokolwiek o pomoc. Po raz pierwszy od chwili, gdy zaczął się ten koszmar, traciła nadzieję.
Ogromny modrzew zwieszał gałęzie nad częścią posesji, ona zaś przed najgorszym deszczem schroniła się w kępie zarośli pod drzewem. Co ważniejsze, w tym ukryciu nikt nie zobaczy jej z ulicy lub z okien pobliskich domów.
Jednak co minutę ostrożnie wysuwała głowę, by rozejrzeć się szybko wokół, czy nikt nie skrada się do niej.
W pewnym momencie ujrzała fragment dużego, drewnianego i oszklonego domu Talbota po wschodniej stronie Conquistador. Natychmiast przypomniała sobie człowieka na wózku inwalidzkim.
Pojawił się w szkole rok temu na spotkaniach z pięcio- i sześcioklasistami w czasie Dni Pamięci. Program był nudny, chociaż on zainteresował młodzież, rozmawiając o trudnościach i zadziwiających możliwościach ludzi niepełnosprawnych.
Z początku Chrissie litowała się nad nim. Wyglądał tak żałośnie na wózku, sparaliżowany, zdolny poruszać tylko jedną ręką, z głową przekrzywioną w jedną stronę. Ale później, gdy go słuchała, uświadomiła sobie, że ma wspaniałe poczucie humoru i wcale nie lituje się nad sobą, więc użalanie się nad nim zakrawało na absurd. Zadawali mu różne pytania, a on tak chętnie dyskutował o smutkach i radościach w swoim życiu, że z miejsca pokochała go.
Równie wspaniały był Moose.
Teraz, patrząc na ten czerwony dom przez połyskującą od deszczu trawę, wspominając Harry’ego Talbota i Moose’a, zastanawiała się, czy znajdzie tu pomoc.
Wcisnęła się głębiej w zarośla i myślała o tym kilka minut.
Z pewnością kaleka na wózku był ostatnią osobą, którą kosmici pragnęliby zawładnąć.
Natychmiast zawstydziła się. Przecież inwalida nie należał do istot gorszego rodzaju. Mógł kosmitom zaoferować akurat tyle, co inni. Z drugiej strony… czy banda kosmitów miała pojęcie o niepełnosprawnych? Może jednak przeceniała ich? W końcu, to byli kosmici. Uznawali inne wartości niż ludzie. Jeśli krążyli wokół zaszczepiając właśnie ludziom zalążki, zarazki czy też śluzowate małe ślimaki, albo cokolwiek innego – i zjadali ich, to z pewnością nie traktują niepełnosprawnych ulgowo, niczym staruszki przechodzące przez ulicę.
Harry Talbot.
Rozmyślając o nim nabierała pewności, że na razie nie wpadł w łapy kosmitów.
Sam wlał na patelnię olej do smażenia naleśników.
Tessa włączyła piecyk i postawiła na nim talerz, na który układała naleśniki, by nie wystygły.
Następnie odezwała się normalnym tonem, jakby zmuszając go do ponownego zastanowienia się nad ponurym stosunkiem do życia.
– Powiedz mi…
– Możesz już dać spokój?
– Nie.
Westchnął.
– Jeśli jesteś takim cholernym ponurakiem, dlaczego nie…
– Zabiję się?
– Właśnie.
Roześmiał się gorzko:
– Jadąc tu z San Francisco bawiłem się taką małą grą liczyłem powody, dla których warto żyć. Doliczyłem się tylko czterech, ale jak widać wystarczy, bo jakoś ciągnę.
– Możesz je wymienić?
– Pierwszy – dobre meksykańskie jedzenie.
– Zgadzam się.
– Drugi – piwo Guinnessa.
– Ja lubię Heinekena.
– Też dobre, ale mnie Guinness motywuje do życia.
– A trzeci?
– Goldie Hawn.
– Znasz ją?
– Nie. I nawet lepiej, bo rozczarowałbym się. Mówię o jej ekranowym wizerunku, o wyidealizowanej Goldie Hawn.
– To twoja dziewczyna z marzeń, co?
– Więcej. Ona… do diabła, nie wiem… wydaje się nietknięta przez życie, witalna, szczęśliwa, niewinna, i…radosna.
– Sadzisz, że kiedykolwiek ją spotkasz?
– Chyba żartujesz?
– Wiesz co? – spytała.
– Co?
– Gdybyś naprawdę spotkał Goldie Hawn na przyjęciu, a ona powiedziałaby do ciebie coś zabawnego, błyskotliwego i zachichotała w ten swój sposób, nawet byś jej nie rozpoznał.
– Bzdura.
– Nie. Byłbyś tak pochłonięty rozmyślaniem o niesprawiedliwym, nieuczciwym, ciężkim, okrutnym, ponurym, smętnym i głupim życiu, że umknąłby ci ten moment. Przegapiłbyś go. Otaczałaby cię zbyt gęsta mgła przygnębienia. No, a czwarty powód?
Zawahał się.
– Strach przed śmiercią.
Spojrzała na niego zdumiona.
– Nie rozumiem. Jeśli życie jest okropne, to dlaczego bać się śmierci?
– Przeżyłem swoją śmierć. Podczas operacji wyjmowano mi kulę z klatki piersiowej, a ja, o krok od śmierci, opuściłem własne ciało i uniosłem się pod sufit. Obserwując chirurgów zorientowałem się, że pędzę coraz szybciej przez ciemny tunel w stronę oślepiającego światła – jak według jakiegoś obłędnego scenariusza.
Poruszona i zaintrygowana wyjąkała:
– I?
– Zobaczyłem to, co jest po drugiej stronie.
– Poważnie?
– Cholernie poważnie.
– Chcesz mi powiedzieć, że istnieje życie pozagrobowe?
– Tak.
– Bóg?
– Tak.
– Przecież wiara w Boga oznacza zarazem wiarę w cel i sens życia – zdumiała się.
– Więc?
– Widzisz, to właśnie wątpliwości co do sensu życia wywołują smutek i depresję. Gdyby większość z nas doświadczyła tego, co ty… cóż, mielibyśmy dość siły, by radzić sobie z przeciwnościami losu, właśnie dlatego, że istnieje życie po śmierci. Więc co z tobą, mój panie? Skąd ten pesymizm? Czy jesteś po prostu upartym osłem?
Читать дальше