— I zawsze tak będzie?
— Nie wiem — odparł. — Zawsze to trochę długo. Może kiedyś, gdy będziemy mądrzejsi… o wiele mądrzejsi niż teraz. Może nasze wnuki będą mogły żyć na Marsie. Z Marsem. Albo ich wnuki. Nie wiem.
Ruszyli z powrotem w stronę kopuły i Vijay zaczęła się zastanawiać:
— Czy będziemy w stanic chronić Marsa tak, jak chcemy? Czy powstrzymamy takich ludzi, jak ojciec Dexa, przed zniszczeniem tego świata?
Choć Jamie wiedział więcej na ten temat, wzruszył tylko ramionami w skafandrze.
— Możemy tylko próbować, Vijay. MKU jest przeciwko wnioskowi Nawahów, ale wygląda na to, że Międzynarodowy Urząd Astronautyczny uzna go za legalny i wiążący.
Usłyszał jej śmiech.
— Rezerwat Nawahów jest teraz większy niż całe Stany, co?
— Jeśli przyjąć, że to cały Mars, to tak, ale to nie jest część rezerwatu, to jest…
— Nie bierz tego tak serio!
— Ale to jest serio — odparł. — Mam nadzieję, że to zmotywuje nawajskie dzieci, żeby się uczyły, poznawały nauki ścisłe i astronautykę…
— I zostały Marsjanami? Wziął głęboki oddech.
— Tak, pewnie tak. Kiedyś. W końcu.
Zatrzymali się przy klapie śluzy i bez słowa oboje odwrócili się, by spojrzeć na czerwony, upstrzony skałami krajobraz.
— Gdybyśmy tylko mogli ich spotkać, porozmawiać…
— Marsjan?
— Tak. Nie potrafimy nawet odczytać ich pisma.
— Jakąś wiadomość nam przekazali, Vijay. Ważną wiadomość. Istnieli. Byli rozumną rasą tego świata. Muszą być gdzieś inni, pośród gwiazd. Nie jesteśmy sami.
Westchnęła ciężko.
— Tylko że przez najbliższe cztery miesiące będziemy na Marsie tylko we dwoje, ty i ja.
— Tak.
— Mamy dla siebie całą planetę.
— Podoba mi się tu — odparł.
— Tak tu spokojnie. Obiecuję ci, że tak zostanie.
— Dex będzie miał pełne ręce roboty, gdy wróci na Ziemię. Ojciec będzie go zwalczał na każdym kroku.
— Och, nie wiem — rzekła z przekonaniem Vijay. — Ojciec Dexa nie będzie sprawiał problemów. Dex sobie z nim poradzi.
— Tak sądzisz?
— Dex potrafi oczarować węża pod krzakiem, jeśli ma taką ochotę.
Jamie milczał.
— A jeśli nawet nie — mówiła dalej Vijay — Dex znajdzie dość pieniędzy na następną ekspedycję dzięki swojej fundacji.
— Zysku z tego nie będzie — stwierdził Jamie.
— Tak sądzisz? Dex ma pomysły na wirtualne wycieczki po Marsie. Zobaczyć, dotknąć, usłyszeć… pełnia doświadczeń pobytu na Marsie bez kosztów czy niewygód wychodzenia z domu. Albo sprzedawanie kamieni z Marsa, coś takiego.
Jamie mimowolnie zazgrzytał zębami.
— Kiedyś osiągnie zyski, nie martw się.
— I wpakuje te pieniądze w eksplorację.
— Zobaczymy.
Słońce było wysoko. Delikatny marsjański wiatr mruczał na pustej, płaskiej nizinie. Jamie widział skały i wystrzępione brzegi starożytnych kraterów i wydm, ustawione równo jak żołnierze na paradzie. Zaczął szukać odcisków stóp dawno wymarłych Marsjan w czerwonym pyle, ale znalazł tylko ślady ich własnych butów oraz koleiny traktorów i łazików.
Spojrzał ponownie na horyzont i wyobraził sobie dziadka Ala, stojącego obok i uśmiechającego się. Tu nas zawiodła nasza ścieżka, dziadku. Jesteśmy w domu.
— Kochasz mnie? — spytała Vijay.
Dzień wcześniej takie pytanie by go zaskoczyło. Teraz jednak wiedział. W jego duszy nie było wątpliwości ani sporu.
— Tak — rzekł po prostu. — Kocham cię, Vijay. I wtedy zapytała:
— A kochasz mnie bardziej niż Marsa?
Usłyszał w jej głosie rozbawienie. Zawahał się, po czym odparł:
— To zupełnie co innego. Vijay zaśmiała się z zachwytem.
— Dobrze! Gdybyś powiedział, że tak, nie uwierzyłabym. Ujęła jego rękawicę i ruszyli w stronę śluzy, gotowi do pierwszej nocy spędzonej samotnie na Marsie.