Robert mrugnął. Mówiła, rzecz jasna, o pnączach. — Hm, znowu się zgadza. Pnącza czerpią pokarm z wielkich drzew i w zamian za to transportują do nich składniki odżywcze, których korzenie drzew nie mogą wyciągnąć z ubogiej gleby. Wypłukują też toksyny i pozbywają się ich w odległych miejscach. Kałuże takie jak ta pełnią rolę banków, w których spotykają się rośliny, by magazynować ważne substancje i wymieniać się nimi.
— Niewiarygodne — Athaclena przyjrzała się korzonkom. — To przypomina handel, jakim istoty rozumne zajmują się dla korzyści. Myślę, że to logiczne, iż kiedyś i gdzieś ewolucja doprowadziła rośliny do odkrycia tej metody. Przypuszczam, że takie mogły być początki Kantenów, zanim linteńscy ogrodnicy wspomogli ich i uczynili gwiezdnymi wędrowcami.
Podniosła wzrok ku Robertowi. — Czy to zjawisko jest skatalogowane? — Z’Tangowie mieli dokonać inspekcji Garthu dla Instytutów, zanim planetę przekazano wam, ludziom. Dziwi mnie, że nigdy o tym nie słyszałam.
Robert pozwolił sobie na cień uśmiechu. — Oczywiście raport Z’Tangów dla Wielkiej Biblioteki wspomina o tym, że pnącza potrafią dokonywać chemicznego transferu. Część tragedii Garthu polega na tym, iż wydawało się, że ich sieć znajdowała się na krawędzi totalnego załamania, zanim Ziemi przyznano dzierżawę. Jeśli faktycznie do czegoś takiego dojdzie, połowa tego kontynentu zamieni się w pustynię. Z’Tangowie przeoczyli jednak pewien kluczowy fakt. Najwyraźniej nigdy nie zauważyli, że pnącza poruszają się bardzo powoli po lesie, w poszukiwaniu nowych minerałów dla swych drzewnych gospodarzy. Las, jako aktywna wspólnota handlowa, przystosowuje się. Zmienia. Można mieć naprawdę nadzieję, że jeśli tu czy tam skieruje się ją lekko we właściwym kierunku, sieć pnączy stanie się ośrodkiem zdrowienia planetarnej ekosfery. Jeśli tak się stanie, może uda nam się zgarnąć trochę grosza, sprzedając tę metodę pewnym grupom.
Spodziewał się, że Athaclenie to się spodoba, gdy jednak pozwoliła korzonkom z powrotem wpaść do wody o barwie umbry, odwróciła się w jego stronę i przemówiła chłodnym tonem.
— Odnoszę wrażenie, że jesteś dumny, iż udało się wam złapać tak skrupulatny, intelektualnie nastawiony starszy gatunek jak Z’Tangowie na błędzie, Robercie. Jak mógłby to określić jden z waszych teledramatów: „Nieziemniacy i ich Biblioteka znowu zrobili z siebie głąbów”. Zgadza się?
— Poczekaj minutkę, ja…
— Powiedz mi, czy wy ludzie macie zamiar zachować tę informację dla siebie, by się napawać tym, jacy jesteście bystrzy za każdym razem, gdy raczycie ujawnić jej fragment? Czy też raczej będziecie się nią pysznić, wykrzykując wniebogłosy to, co każdy rozsądny gatunek już wie — że Wielka Biblioteka nie jest i nigdy nie byłe doskonała?
Robert skrzywił się. Stereotypowy Tymbrimczyk, zgodnie z wyobrażeniami większości Ziemian, miał wielką zdolność przystosowania, był mądry i często skłonny do złośliwych psot. W tej chwili jednak Athaclena przemawiała jak każda przewrażliwiona, pełna uprzedzeń młoda fem w wojowniczym nastroju.
Było prawdą, że niektórzy Ziemianie posuwali się zbyt daleko w krytykowaniu cywilizacji galaktycznej. Jako pierwszy znam gatunek „dzikusów” od ponad pięćdziesięciu megalat ludzie niekiedy nazbyt głośno szczycili się tym, że są jedyną żyjącą obecnie rasą, która osiągnęła kosmos bez niczyjej pomocy. Po cóż mieliby przyjmować na wiarę wszystko, co znaleźli w Wielkiej Bibliotece Pięciu Galaktyk? Terrańskie media miały tendencję do upowszechnniania uczucia pogardy dla obcych, którzy woleli wyszukiwać wszystko w Bibliotece niż sprawdzać samemu.
Istniał powód do propagowania tej postawy. Alternatywą, według terrageńskich specjalistów od psychologii, był miażdżący kompleks gatunkowej niższości. Duma miała kluczowe znaczenie dla jedynego „zacofanego” klanu w znanym wszechświecie. Tylko ona chroniła ludzkość przed rozpaczą.
Niestety, to nastawienie odstręczało też pewne gatunki, które w innej sytuacji mogłyby okazać ludzkości przyjaźń.
Czy jednak współplemieńcy Athacleny byli pod tym względem zupełnie bez winy? Tymbrimczycy również słynęli z tego, że poszukiwali luk w tradycji i nie zadowalali się tym, co odziedziczyli po czasach przeszłych.
— Kiedy wy ludzie nauczycie się, że wszechświat jest niebezpieczny, że istnieje wiele potężnych, starożytnych klanów nie żywiących miłości do parweniuszy, a już zwłaszcza takich, którzy zuchwale wprowadzają zmiany, nie zdając sobie sprawy z możliwych konsekwencji!
Robert zrozumiał teraz, do czego nawiązuje Athaclena i co jest prawdziwym powodem jej wybuchu. Wstał znad brzegu kałuży i otrzepał dłonie.
— Posłuchaj, oboje nie wiemy, co się naprawdę aktualnie dzieje w galaktyce, ale to przecież nie nasza wina, że statek z załogą delfinów…
— Streaker.
— …że Streaker przypadkowo odkrył coś dziwacznego, co zostało przeoczone przez wszystkie te eony. Każdy mógł się na to natknąć! Do diabła, Athacleno! Nie wiemy nawet, co takiego znalazły te biedne neodelfiny! Według ostatnich odebranych informacji ich statek ścigało z punktu transferowego Morgran, Infi wie dokąd dwadzieścia różnych flot i wszystkie one walczyły pomiędzy sobą o prawo jego schwytania.
Robert poczuł, że serce wali mu mocno. Zaciśnięte pięści wskazywały, jak wiele z odczuwanego przez niego samego napięcia miało swe źródło w tej kwestii. Ostatecznie wystarczająco denerwującym jest to zagrożenie, iż twój wszechświat zwali ci się na głowę, a co dopiero, gdy do wydarzeń, które to wszystko wywołały, doszło w odległości wielu kiloparseków, pośród bladych, czerwonych gwiazd, zbyt odległych, by można je było dostrzec z domu.
Nakryte ciemnymi powiekami oczy Athacleny spotkały się z jego oczyma. Po raz pierwszy odniósł wrażenie, że wyczuwa w nich nutę zrozumienia. Jej drżąca nerwowo lewa dłoń o długich palcach wykonała półobrót.
— Słyszę, co mówisz, Robercie. Wiem, że czasami zbyt szybko wydaję sądy. Mój ojciec nieustannie powtarza mi, bym zapanowała nad tą przywarą. Powinieneś jednak pamiętać, że my, Tymbrimczycy byliśmy obrońcami i sojusznikami Ziemi już od chwili, gdy wasze wielkie, ociężałe statki podświetlne trafiły przypadkowo w naszą część kosmosu, osiemdziesiąt dziewięć paktaarów temu. Czasami staje się to męczące i musisz mi wybaczyć, jeśli niekiedy to się uwidacznia.
— Co staje się męczące? — Robert poczuł się zbity z tropu.
— No cóż, wymienię tylko jedno. Już od chwili Kontaktu byliśmy zmuszeni do uczenia się i tolerowania tego zestawu dzikich mlaśnięć i warknięć, który macie czelność nazywać językiem.
Wyraz twarzy Athacleny nie uległ zmianie, lecz w tej chwili Robert był przekonany, że naprawdę zdołał wyczuć coś niewyraźnego, co emanowało z falujących witek. Wydawało się przekazywać ten rodzaj uczucia, któremu ludzka dziewczyna mogłaby dać wyraz za pomocą ledwo uchwytnej miny. Najwyraźniej Athaclena drażniła się z nim.
— Ha, ha! Bardzo zabawne. — Spojrzał w dół, na ziemię.
— Ale, mówiąc poważnie, Robercie, czy przez czas siedmiu pokoleń, jaki upłynął od chwili Kontaktu, nie naciskaliśmy nieustannie na to, byście wy, ludzie, i wasi podopieczni posuwali się powoli naprzód? Streaker po prostu nie powinien wścibiać nosa tam, gdzie nikt go nie prosił — nie wtedy, gdy wasz mały klan gatunków jest wciąż taki młody i bezradny. Nie możecie wciąż poddawać próbom ogólnie przyjętych zasad, by przekonać się, które są sztywne, a które można złamać!
Читать дальше