Niepokojąc się coraz bardziej, zbadał wszystkie galerie kopuły. Była tak przestronna, że mogłaby pomieścić dwadzieścia razy więcej jeńców niż w tej chwili. Toller nie zauważył w żadnej celi śladów wcześniejszego zamieszkiwania. Czy to miejsce zaprojektowano na więzienie? Czy Dussarrańczycy w ogóle znali coś takiego jak więzienia? Czy może ta kopuła ze sztucznym, rzęsistym oświetleniem była odpowiednikiem klatki na ptaki?
Rwący strumień pytań zawirował w pamięci Tollera. Tuż przed tym, jak rozstał się z Diviwidivim, umysłowe procesy obcego wydawało się zakłócać jakieś przykre uczucie. Intuicyjnie Toller skojarzył je wtedy z poczuciem winy i patrząc teraz z perspektywy czasu, coraz bardziej dochodził do przekonania, że ma rację. W tamtym momencie Toller obawiał się, że prowadzą jego i Steenameerta na rzeź, lecz podejrzenia te okazały się bezpodstawne. Zatem co było prawdziwą przyczyną niepokoju w duszy Diviv-vidiviego?
Oczywiście istniała jeszcze sprawa Xa, tego fantastycznego morza żywego kryształu, i powodu jego obecności w strefie nieważkości pomiędzy Landem i Overlandem. Teraz, gdy miał umysł przesycony egzotycznymi pojęciami, gdy dziwaczność stała się do pewnego stopnia normą, Toller mógł uwierzyć, że zadaniem Xa jest przerzucenie całej planety do galaktyki oddalonej o miliony lat świetlnych.
Kiedy po raz pierwszy zetknął się z tą koncepcją, była zbyt daleka od realiów życia na bliźniaczych planetach. Pojęciowa bańka mydlana, abstrakcyjny pałac z nitek babiego lata. Lecz teraz wszystko wyglądało inaczej.
On i Yantara oraz kilku wiernych towarzyszy zostali uwięzieni na tej nieszczęsnej planecie i… i…
Na jego czole pojawiła się głęboka bruzda, gdy przed oczami poczęły mu migać inne wspomnienia. Podczas pierwszego starcia Diviwidiv powiedział, że międzygalak-tyczne przenosiny mają nastąpić za sześć dni. Czy na pewno mówił o sześciu dniach? Tak, dobrze pamiętał ten moment. Lot na Dussarrę trwał mniej więcej cztery dni, i jeszcze więcej jakże cennego czasu upłynęło podczas długiego spadania z obrzeży kosmosu…
Lodowaty strumyczek potu spłynął po karku Tollera, gdy uświadomił sobie, że małej grupce Kolcorronian zostały zaledwie godziny.
A może tylko minuty.
Widok odzianych na czarno postaci o trupich twarzach, które zebrały się za obudową z metalu i szkła, pojawił się jakby w odpowiedzi na modlitwę.
Toller zamarł w pół kroku, starając się okiełznać tumult myśli, próbując myśleć i nie myśleć zarazem. Nagłe odkrycie, że niesamowite przenosiny w odległe partie wszechświata mają nastąpić w bardzo bliskiej przyszłości, napełniło go pesymizmem. Potrzebował nowego zakładnika, by mieć choć nikłą nadzieję ucieczki z Dussarry, ale zdawkowa wzmianka na ten temat w rozmowie z Jerene była jedynie sposobem na ukrycie przejmującej rozpaczy. Na przestrzeni całej historii społeczeństwo kolcorroniańskie przeżywało nieraz wielkie przesilenia i choć trudno przeprowadzać tutaj paralelę, nie mógł jakoś sobie wyobrazić, by grupa dostojników państwowych lub naukowców na Overlandzie zdecydowała się odwiedzić zwierzyniec w takim momencie.
A jednak w aseptycznym i ponurym oświetleniu kopuły zgromadziło się kilku wrogów, narażając się na niebezpieczeństwo zdecydowanego ataku. Szansa na sukces Kolcorronian niemal równała się zeru. Jednak samo jej istnienie, bez względu na to, jak mało realne, stanowiło tę jedyną zachętę, jakiej potrzebował Toller. Wystarczającą. Skierował się na drugi koniec pomieszczenia, gdzie Ste-enameert i dwaj szeregowcy, Mistekka i Arvand, siedzieli ze skrzyżowanymi nogami i prowadzili ożywioną dyskusję. Kobiety spojrzały na niego, nie ruszając się z miejsca, lecz Baten podniósł się pospiesznie ujrzawszy wyraz twarzy Tollera.
— Chodź, Baten — powiedział Toller ściszonym głosem. — Zajmij swój umysł tym, o czym przed chwilą myślałeś, i idź za mną. To może być nasza ostatnia szansa. — Spojrzał na siedzące kobiety. — Idźcie natychmiast na górę i powiedzcie Yantarze i Jerene, żeby przygotowały się do wyjścia. Być może trzeba będzie działać bardzo szybko.
Obrócił się i skierował w stronę obudowy, w której znajdowało się teraz około dziesięciu Dussarrańczyków. Steenameert postępował u jego boku.
— Celujemy w prawą krawędź tego pudła… tak, ciemny Kailian jest rzeczywiście wyśmienitym winem… sądzę, że siła uderzenia będzie największa, jeśli naprzemy z prawej strony… ale wydaje mi się, że jest zbyt kwaskowaty w smaku…
Zarzucając wszelkie konkretne myśli, poddając się jedynie dzikiej wściekłości, Toller puścił się galopem. Krawędź obudowy rosła mu w oczach, a białka oczu w szarych twarzach zwracały się w jego kierunku. Pędził ile tchu w piersiach, słysząc parskanie Steenameerta, który starał się dotrzymać mu tempa. Metalowo-szklana obudowa wypełniła całe jego pole widzenia. Głos instynktu wołał, by się zatrzymał, bo narazi się na okropne rany.
Wyjąc jak zwierzę, Toller uderzył w obudowę ramieniem i poczuł, że jej krawędź ustępuje pod naciskiem i wylatuje ze ściany kopuły. Niemal w tej samej sekundzie Steenameert wjechał nogami w jej dolną część. Boczna szyba obudowy wygięła się wgnieciona do środka, więżąc w narożniku kilku Dussarrańczyków. Ogromna szklana płyta runęła na Steenameerta, który gramolił się na nogi. Oczami wyobraźni Toller widział już setki ostrych odłamków, lecz szyba odskoczyła bez szwanku na podłogę. Niektórzy z Dussarrańczyków wydawali ciche miauknięcia, pierwsze dźwięki, jakie Toller usłyszał z ich ust, i wycofywali się w panice.
— Nie spieszcie się tak z tym odchodzeniem! — krzyknął Toller opierając ramię na metalowej płycie, nie zwalniając nacisku na uwięzionych Dussarrańczyków. — Mamy tutaj trzech waszych i chyba potrzebują opieki medycznej.
Przyglądał się zdobytym na chybił trafił zakładnikom. Dwaj ciągle stali na nogach, wyprostowani i unieruchomieni za kawałkiem obudowy, którą przyciskał Toller i patrzyli mu w twarz z odległości kilku cali. Trzeci opadł w kucki, najprawdopodobnie straciwszy przytomność lub życie. Toller spoglądał dzikim wzrokiem na stojącą parę, nie ukrywając obrzydzenia, jakie wywoływały w nim pozbawione nosa twarze i drżące usta o czarnych konturach. Obcy nie wydawali żadnych dźwięków, lecz głowę Tolłera wypełniał bezładny telepatyczny wrzask. Był to destylat czystego strachu, który przypominał o fakcie, że Dussar-rańczycy nie są rasą wojowników, toteż Toller wziął to za dobry omen, napawający nadzieją co do przyszłych losów współtowarzyszy.
— Sprawdź, czy kobiety są gotowe do ucieczki! — krzyknął do Steenameerta. — Tymczasem ja przekonam tych obdartusów, by posłuchali głosu rozsądku.
Steenameert skinął głową i pomknął w kierunku astro-nautek, wśród których była też Yantara, stojących na podeście schodów. Toller przeniósł wzrok na wnętrze obudowy. Obcy, w jego oczach wyglądający jednakowo w postrzępionych, czarnych strojach, skupili się obok wyjśflia z kopuły. W powietrzu unosił się ciężki zapach ich ciał.
— Który z was jest przywódcą? — warknął Toller. — Który z was, koszmarów sennych, może mówić w imieniu pozostałych?
Obcy nie udzielili żadnej odpowiedzi. Sekundy upływały niemiłosiernie, a oni nic, tylko gapili się na Tollera oczyma przypominającymi czarne odthiczenie na białej porcelanie. Mimo że żadne telepatyczne głosy nie wpływały do jego głowy, nie miał wątpliwości, że przekazywano milczące ostrzeżenia do innych Dussarrańczyków, co ponagliło go do poparcia swoich słów działaniem.
Читать дальше