Był to jeden z powodów, dla których prywatny majątek Honor rósł prawie w postępie geometrycznym. Jak jej to kiedyś próbował tłumaczyć Willard, kiedy kapitał obrotowy przekroczy pewną wielkość graniczną, jest to właściwie proces samonapędzający się. Nadal tego nie pojmowała, choć zaczynała powoli orientować się w zawiłościach gospodarowania i korzystania z naprawdę dużych pieniędzy. Głównym zarządcą jej finansów i majątku pozostał jednak Neufsteiler — zawodowiec z wieloletnią praktyką. Dla mieszkańców Graysona sukces Sky Domes oznaczał szybki przyrost bezpiecznych przestrzeni mieszkalnych, a to z kolei — znaczne złagodzenie odwiecznych restrykcji dotyczących liczby mieszkańców w ogóle, a liczby urodzeń w szczególności.
A teraz w tę mieszankę miała trafić pierwsza grupa treecatów, czyli drugi inteligentny gatunek istot. Naturalnie większość mieszkańców Graysona dopiero po długim czasie zorientuje się, że treecaty są rzeczywiście gatunkiem inteligentnym, ale mogło to trwać krócej, niż sądziła. A na pewno szybciej, niż zrozumieją to obywatele Gwiezdnego Królestwa. Nimitz na Graysonie był zbyt widoczny, a po próbie zamachu na Benjamina zbyt popularny, by jego inteligencja mogła zostać nie zauważona. Nikt też, kto widział go w akcji (a dzięki powtarzaniu nagrania w mediach do upojenia widzieli wszyscy), nie traktował go jak maskotki, kotka kanapowego czy innego domowego zwierzątka. Niewielu obywateli Królestwa Manticore nie mieszkających na Sphinksie miało okazję zobaczenia treecata, za to wszyscy słyszeli o ich istnieniu, dlatego też stanowiły coś pozornie dobrze znanego i od dawna zaszufladkowanego. Stąd obywatelom Manticore znacznie trudniej będzie się przestawić na odmienne ich traktowanie. Dla mieszkańców Graysona będą to nowe i fascynujące istoty, które dopiero należy poznać, by wyrobić sobie o nich zdanie, a dla obywateli Gwiezdnego Królestwa były codziennością, o której zdanie od dawna mieli wyrobione.
Tak dla Honor, jak i dla Nimitza planeta pełna ludzi gotowych traktować treecaty tak, jak na to zasługują, była miłą odmianą. Honor liczyła, iż ludzie ci szybko zorientują się, że mają do czynienia z forpocztą inwazji, a nie z fanaberią zamożnej i mogącej sobie na to pozwolić kobiety. Na szczęście do jej praw jako patronki Harrington należało decydowanie, ilu i jakich emigrantów wpuścić na teren domeny. W początkowym okresie kolonizacji Graysona oznaczało to także obowiązek decydowania, który z mieszkańców musi umrzeć, gdyż konieczne było utrzymanie populacji w równowadze umożliwiającej przeżycie przy dostępnych w domenie środkach. Honor była niezwykle wdzięczna losowi, że od dawna nikt już nie musiał wypełniać tego obowiązku. Mimo to Grayson pozostał planetą, której mieszkańcy zdecydowani byli dostosowywać liczebność populacji do możliwości z konsekwencją, która wywołałaby zapewne zachwyt najbardziej radykalnych „zielonych” działających na Ziemi w okresie poprzedzającym loty kosmiczne. W takie właśnie warunki Honor zamierzała wprowadzić treecaty.
Na szczęście populacja treecatów wzrastała znacznie wolniej, niż można by sądzić, zwłaszcza na podstawie faktu, iż cztery młode w jednym miocie stanowiły normę. A to dlatego, że samica była kotna nie częściej niż co osiem do dziesięciu lat standardowych. Ponieważ treecaty żyły około dwustu lat standardowych, a płodne pozostawały przez jakieś sto pięćdziesiąt, i tak jedna para mogła spłodzić imponującą liczbę potomków, ale trwało to dość długo. Na Graysonie społeczności obu ras będą musiały żyć razem w enklawach pozbawionych naturalnego, zabójczo trującego środowiska. Co powinno mieć ciekawe skutki, jeżeli chodzi o liczbę adopcji…
Honor uśmiechnęła się i natychmiast spoważniała — nawet przy wzroście liczby adopcji treecaty i tak będą musiały znaleźć sobie niszę ekologiczną w tym nowym, radykalnie odmiennym od puszczy środowisku. Z tego co o nich wiedziała, była pewna, że to zrobią, i to w sposób, który uczyni z nich cenionych obywateli planety. Tymczasem jednak musiała użyć swej pozycji, by prawnie zapoczątkować ich kolonię w domenie Harrington. Biorąc pod uwagę fascynację i dumę z „ich” Nimitza wykazywaną dotąd przez jej mieszkańców, spodziewała się, że początki te będą wyglądały nie najgorzej.
A w głębi duszy obawiała się nawet, iż największym problemem może okazać się zbyt mała liczba treecatów w okolicy.
* * *
Pinasa wylądowała z delikatną precyzją.
Pilot wyłączył napęd antygrawitacyjny, zablokował cumy elektromagnetyczne i kolejno wygasił resztę systemów pokładowych, podczas gdy oczekujący na lądowisku cierpliwie stali poza żółtym kręgiem oznaczającym rejon zagrożenia przy tym manewrze. Dopiero na samym końcu odblokował i otworzył drzwi śluzy prowadzącej na zewnątrz.
W normalnych okolicznościach w tym momencie orkiestra zaczęłaby grać „Marsz Patrona”. Ponieważ jednak lady Harrington dawno już kategorycznie określiła, przy jakich to wyjątkowych okazjach orkiestra może grać, i zakazała przy wszystkich innych nawet jej obecności na lądowisku, popierając zakaz nader obrazowymi groźbami tego, co spotka zainteresowanych w razie jego nieprzestrzegania na płycie nadal panowała błoga cisza.
Gdy nad drzwiami śluzy rozbłysło zielone światło, jako pierwsi do stóp rampy podeszli najdostojniejsi z oczekujących, Katherine Mayhew i Howard Clinkscales. W drugiej parze szli Miranda LaFollet i White Haven jako najwyższy rangą przedstawiciel Gwiezdnego Królestwa Manticore. Tak jak White Haven się spodziewał, lady Harrington pojawiła się na szczycie rampy z treecatem na ramieniu. Czego się jednak nie spodziewał, to tego, że ubrana będzie w mundur Royal Manticoran Navy, a nie Marynarki Graysona. Sprawiło mu to przyjemność, lecz zaskoczyło podwójnie — gdy widział ją ostatnim razem, miała na kołnierzu złotą planetę, a na rękawie cztery wąskie galony, czyli dystynkcje kapitana z listy. Teraz kołnierz jej kurtki mundurowej zdobiły dwie planety, czwarty zaś galon był znacznie szerszy.
Oznaczało to awans na komodora, o którym wcześniej nie wiedział, a teraz przyjął z zadowoleniem. Co prawda nadal nie był to stopień, na który już dawno zasłużyła, ale przynajmniej zrobiono krok we właściwą stronę. A na dodatek świadczyło to niezbicie o osłabnięciu politycznej wendety rozpętanej przez opozycję.
Zauważył też, że do dotychczasowych odznaczeń, czyli Gwiazdy Graysona, Manticore Cross, Order of Gallantry, Monarszego Podziękowania i CGM z okuciem przybyły jej Saganami Cross i Medal Prezydencki Sidemore, tworząc imponującą kolekcję. To był również powód do radości, choć z drugiej strony doskonale i lepiej niż inni zdawał sobie sprawę, jakim kosztem każda z tych blaszek i wstążek została zdobyta. Sam miał aż zbyt wiele koszmarów w szczególnie złe noce, by nie wiedzieć, jak ciężko ona za nie płaciła.
Z ponurego nastroju wyrwało go zachowanie Katherine, która podbiegła do Honor, miast kroczyć dostojnie, jak wypadało pierwszej żonie Protektora Benjamina. Katherine Mayhew była drobnej budowy nawet jak na standardy graysońskie, a więc niższa od Honor o dobre pięćdziesiąt centymetrów. Jej wyszywana klejnotami suknia ostro kontrastowała z czarnym, zdobionym złotem uniformem RMN, ale obie razem wcale nie wyglądały głupio czy dziwnie, a w ich zachowaniu nie było nic sztucznego. Była to autentyczna przyjaźń, dalece wykraczająca poza oficjalnie zażyłe stosunki, jakich należało się spodziewać po żonie głowy państwa i jednym z jego najpotężniejszych wasali oraz sprzymierzeńców.
Читать дальше