Nie wyjmując rąk z kieszeni, opadł na krzesło po drugiej stronie stołu.
— I spacerujesz sobie tam i z powrotem w tym swoim przenośnym schronie z wódy i prochów. Jasne. Odporny na uczucia wyższe.
— Może byś zlazł ze mnie, Ratz? Widziałeś Wage’a?
— Odporny na strach i samotność — mówił dalej barman. — Wsłuchaj się w strach. Może to on jest twoim przyjacielem.
— Słyszałeś może coś o bójce w salonie gier? Ktoś oberwał?
— Wariat pociął faceta z ochrony. — Wzruszył ramionami. — Podobno dziewczyna.
— Ratz, muszę pogadać z Wage’em.
— Aha…-Wargi mężczyzny zacisnęły się w jedną linię. Ponad ramieniem Case’a spojrzał ku drzwiom. — Chyba ci się uda.
Case miał wrażenie, że znów widzi okno wystawowe i rząd shurikenów. Metamfetamina śpiewała szaleńczo pod czaszką. Rękojeść broni stała się śliska od potu.
— Herr Wage. — Ratz wstał i wolno wyciągnął swój różowy manipulator, jakby oczekiwał uścisku dłoni. — Jakże mi miło. Tak rzadko pan nas zaszczyca.
Case odwrócił się i spojrzał w twarz Wage’a — trudną do zapamiętania, opaloną maskę z hodowlanymi transplantami Nikona barwy morskiej zieleni w miejscu oczu. Wage miał na sobie ciemno-szary garnitur, a na obu nadgarstkach proste platynowe bransolety. Za nim szli jego pajace, niemal identyczni młodzi ludzie z rękawami opiętymi na sztucznie powiększonych muskułach.
— Jak leci, Case?
— Panowie. — Ratz chwycił w różowe szpony przepełnioną popielniczkę. — Nie chcę tu żadnych kłopotów.
Popielniczka z reklamą piwa Tsingtao była z utwardzanego plastyku. Ratz zgniótł ją bez wysiłku. Niedopałki i odpryski zielonego tworzywa spłynęły kaskadą na blat stołu.
— Rozumiemy się?
— Skarbie — wtrącił jeden z pajaców. — Może spróbujesz tej sztuczki ze mną?
— Nie trać czasu na celowanie w nogi, Kurt — powiedział konwersacyjnym tonem Ratz. Case spojrzał na chłopaka. Brazylijczyk stał za barem, mierząc w trójkę przybyłych ze śrutówki Smith Wessona. W wylot lufy, zrobionej z cienkiego jak papier stopu owiniętego kilometrem szklanego włókna, można by chyba wepchnąć pięść. Ażurowy magazynek ukazywał pięć grubych pomarańczowych ładunków, poddźwiękowych pocisków rozrywających.
— Formalnie nie są śmiertelne — wyjaśnił Ratz.
— Jestem ci winien drinka — mruknął Case.
— Nic mi nie jesteś winien. — Grubas wzruszył ramionami. — Ci trzej — skinął na Wage’a i jego pajaców — powinni wiedzieć, że w Chatsubo nikogo się nie załatwia.
Wage chrząknął.
— A kto mówił o załatwianiu kogokolwiek? Chcemy tylko pogadać o interesach. Case i ja pracujemy razem.
Case wyjął dwudziestkę dwójkę i wymierzył Wage’owi w krocze.
— Słyszałem, że chcesz mnie wykończyć. Różowy chwytnik Ratza objął lufę pistoletu i Case rozluźnił mięśnie.
— Case, może mi wytłumaczysz, co się z tobą wyrabia? Odbija ci czy co? Co to za bełkot, że mam zamiar cię skasować? — Wage spojrzał na chłopaka stojącego za jego lewym ramieniem. — Wracajcie obaj do Namban. Tam czekajcie.
Ruszyli do wyjścia. Lokal był całkiem pusty, jeśli nie liczyć Kurta i pijanego marynarza śpiącego u stóp barowego stołka. Lufa Smith Wessona podążała za parą pajaców do drzwi, potem cofnęła się, mierząc w Wage’a. Magazynek pistoletu Case’a uderzył o blat. Ratz przytrzymał broń w manipulatorze i wyrzucił nabój z komory.
— Kto powiedział, że chcę cię skasować? — spytał Wage.
Linda.
— No kto, człowieku? Ktoś chciał cię wystawić?
Marynarz jęknął i zwymiotował.
— Wywal go — zawołał Ratz do Kurta, który siedział na barze, trzymając Smith Wessona na kolanach, i zapalał papierosa.
Case czuł, jak przygniata go ciężar nocy, niby worek mokrego piasku opadający na powieki. Podał Wage’owi aluminiową kolbę.
— To wszystko, co mam. Przysadki. Warte pięć stów, jeśli pchniesz je szybko. Resztę rachunku miałem w RAMie, ale to już przeszłość.
— Dobrze się czujesz, Case? — Kolba zniknęła już pod ciemnoszarą klapą. — Zgadza się, to na pewien czas wyrównuje rachunki, ale wyglądasz nędznie. Jak rozdeptane gówno. Lepiej połóż się gdzieś i prześpij.
— Tak — Wstał czując, jak Chat wiruje wokół niego. Zachichotał. — Wiesz, miałem jeszcze pięćdziesiątkę, ale dałem komuś.
Wziął magazynek i jeden luźny nabój, wrzucił do kieszeni, schował pistolet do drugiej.
— Idę do Shina. Muszę odebrać zastaw.
— Wracaj do domu. — Ratz jakby z zakłopotaniem poruszył się na trzeszczącym stołku. — Słyszysz, artysto? Do domu.
Czuł na plecach ich spojrzenia, gdy szedł przez salę i ramieniem otwierał plastykowe drzwi.
— Dziwka — rzekł do różowego blasku nad Shiga. Hologramy wzdłuż Ninsei znikały jak duchy, a większość neonów była już martwa i zimna. Sączył z piankowego naparstka gęstą czarną kawę kupioną w ulicznej budce i patrzył, jak wschodzi słońce.
— Leć, skarbie. To miasto jest dla ludzi, którzy lubią rynsztoki.
Ale nie o to chodziło i coraz trudniej było mu zachować poczucie krzywdy z powodu zdrady. Ona chciała tylko biletu do domu, a RAM w jego Hitachi wystarczał, by za ten bilet zapłacić. Pod warunkiem, że trafi do odpowiedniego pasera… I jeszcze ta pięćdziesiątka; prawie odmówiła wiedząc, że wkrótce obrobi go z całej reszty majątku.
Kiedy wysiadł z windy, przy biurku siedział ten sam chłopak. Z inną książką.
— Dobra robota — krzyknął Case przez plastykowy trawnik. — Nie musisz mi mówić. Sam wiem, Piękna kobieta przyszła mnie odwiedzić. Powiedziała, że ma klucz. Zarobiłeś drobny napiwek, powiedzmy: pięćdziesiąt Nowych.
Chłopak odłożył książkę.
— Kobieta. — Case przeciągnął kciukiem po czole. — Jedwab. Uśmiechnął się szeroko. Chłopiec odpowiedział uśmiechem i kiwnął głową.
— Dzięki, durniu — mruknął Case.
Męczył się przez chwilę z zamkiem. Musiała coś popsuć, kiedy przy nim grzebała, pomyślał. Amatorka. Wiedział, gdzie wypożyczyć czarną skrzynkę, która otworzy wszystko w Tanim Hotelu. Jarzeniówki błysnęły, gdy wsuwał się do wnętrza.
— Zamknij luk, przyjacielu. Powoli i spokojnie. Wciąż masz przy sobie tę specjalność lokalu, którą dostałeś od kelnera?
Siedziała plecami do ściany po drugiej stronie skrzyni. Opierała przedramiona o podciągnięte kolana. Spomiędzy palców sterczał dziurkowany wylot pistoletu strzałkowego.
— To byłaś ty? Wtedy, przy automatach? — Zatrzasnął klapę. — Gdzie Linda?
— Wciśnij przełącznik rygla.
Usłuchał.
— To twoja dziewczyna? Linda?
Przytaknął.
— Poszła sobie. Zabrała twoje Hitachi. Nerwowy dzieciak. Co z twoją spluwą?
Nosiła lustrzane okulary. Miała czarne ubranie, a obcasy czarnych butów wbijały się głęboko w piankę podłogi.
— Oddałem Shinowi. Odebrałem zastaw. Naboje sprzedałem mu z powrotem, za pół ceny. Chcesz pieniędzy?
— Nie.
— Może trochę suchego lodu? W tej chwili nie mam nic więcej.
— Co w ciebie wstąpiło wieczorem? Po co odegrałeś tę scenę w salonie? Musiałam narobić bałaganu, kiedy przypętał się ten najemny glina z nunczakiem.
— Linda powiedziała, że chcesz mnie zabić.
— Linda tak powiedziała? W życiu jej nie widziałam. Dopiero tutaj.
— Nie pracujesz dla Wage’a?
Pokręciła głową. Zauważył, że jej okulary były chirurgicznie wszczepione i okrywały oczodoły. Srebrzyste szkła wyrastały z gładkiej bladej skóry ponad kośćmi policzkowymi, obramowane czarnymi, nierówno przyciętymi włosami. Szczupłe białe palce, zaciśnięte wokół strzałkowca, miały paznokcie barwy burgunda. Chyba sztuczne.
Читать дальше