Hermathya ruszyła w głąb wieży. Panująca dookoła cisza trwała nieprzerwanie, jak gdyby cały naród wstrzymał oddech. Jednak prawdziwymi jej powodami były respekt, a także zdumienie. Narzeczona następcy tronu w drodze do wieży kilkakrotnie złamała bowiem pradawne, elfie zwyczaje. Rodzina królewska od wieków starała się zachowywać dystans i pielęgnować aurę niezłomnej godności. Hermathya wyraźnie popisywała się przed tłumem, choć lud Silvanostu właśnie za to zdawał się ją kochać.
Pod ceremonialną zbroją Sithas odziany był w misternej roboty złotą szatę. Wspaniały napierśnik oraz naramienniki miały barwę tętniącej życiem zieleni. Choć pancerz zdobiony był herbem Silvanosa, Sithas przypiął do rękawa maleńki czerwony pąk róży — symbol szczerego oddania dla swego umiłowanego bóstwa.
Kiedy Hermathya podeszła bliżej, rzekł żartobliwym tonem.
— Cóż, moja droga. Czy świętowanie dobiegło już końca?
— Nie — odparła Hermathya ze słodkim uśmiechem. — Dopiero się rozpoczęło.
Po tych słowach, trzymając się za ręce, skierowali swe kroki ku Sithelowi.
Ucztowanie, które rozpoczęło się jeszcze tego samego wieczoru, trwało przez cztery kolejne dni. Zmęczyło ono nowożeńców do tego stopnia, że już drugiego dnia udali się na piąte piętro wieży Quinari, które po gruntownej przebudowie zmieniono w ich prywatne komnaty. Nocą, stojąc na balkonie, z którego rozciągał się widok na samo serce miasta. Hermathya i Sithas obserwowali radosne hulanki.
— Jak sądzisz, czy ktokolwiek pamięta jeszcze powód całego tego zamieszania? — spytała Hermathya.
— Dziś wieczorem nie, ale jutro z całą pewnością — odpowiedział Sithas dobitnie.
Książę czuł się niezręcznie, będąc sam na sam ze swoją nowo poślubioną żoną. Zdawała mu się taka obca i Sithas wciąż zastanawiał się, czy porównywała go do Kith-Kanana, chociaż bliźniacy wyglądali niemal identycznie, następca Sithel wiedział, że ich charaktery były zupełnie różne. Chwycił się mocna balustrady balkonu. Po raz pierwszy w życiu nie wiedział, co ma powiedzieć czy też uczynić.
— Czy jesteś szczęśliwy? — spytała Hermathya po niekończącej się ciszy.
— Jestem zadowolony — odparł ostrożnie.
— Czy kiedykolwiek będziesz szczęśliwy? — Kolejne pytanie pełne było fałszywej wstydliwości. Sithas odwrócił się w stronę żony i rzekł :
— Postaram się.
— Tęsknisz za Kith-Kananem?
Pełne spokoju, złote oczy Sithasa na chwilę zaszły mgłą.
— Tak tęsknie za nim, a ty pani?
Hermathya musnęła dłonią przypięty pod szyją klejnot gwiazd. Leniwym ruchem przytuliła się do księcia i oplotła go ramieniem.
— Nie, nie tęsknie za nim – odparła odrobinę zbyt stanowczo.
6
Tego samego dnia w lesie
Pozbawiony zbroi i miejskiego ubrania Kith-Kanan przemierzał las, odziany jedynie w obcisłą tunikę ze skóry jelenia i nogawkę podobne do tych, które miał na sobie Mackeli. Książę starał się okrążyć drzewo, w którym mieszkali, w taki sposób, by Mackeli nie usłyszał jego kruków.
— Jesteś obok szarego wiązu — wykrzyknął chłopiec, w chwili, gdy Kith-Kanan rzeczywiście tam stanął. Mimo wszelkich starań wciąż czynił zbyt wiele hałasu. Chłopiec mógł zamykać oczy, tak by nie widzieć emanującego z książęcego ciała ciepła, jednak jego wyczulony słuch nigdy się nie mylił.
Kith-Kanan cofnął się kilka kroków i kucnął bez ruchu. Otaczający go las pogrążył się w absolutnej ciszy.
— Nie dasz rady podkraść się do kogokolwiek, siedząc bez ruchu — zawołał Mackeli.
Książę stąpał teraz wyłącznie po korzeniach drzew, które miejscami wystawały ponad grubym dywanem opadłych liści. W ten sposób bezszelestnie pokonał dziesięć kroków. Mackeli nie odezwał się ani słowem i Kith-Kanan uśmiechnął się z zadowoleniem. Chłopice najwyraźniej go nie słyszał. W końcu jednym susem przeskoczył z potężnego korzenia na płaski kamień. Głaz był na tyle wysoki, że pozwolił mu sięgnąć najniższych gałęzi pobliskiego cisu. Tak cicho, jak tylko mógł, wspiął się na drzewo, tuląc się do pnia. Zielonobrązowa tunika niemal natychmiast zniknęła pośród upstrzonej porostami kory. Kaptur ukrył jasne włosy Kith-Kanana, który bez ruchu czekał, co wydarzy się za chwilę. Tym razem kompletnie zaskoczy swego towarzysza!
Mackeli będzie musiał przechodzić pod drzewem, a wówczas potomek Silvanosa spadnie na niego niczym sokół. Kiedy tak rozmyślał, coś twardego spadło na jego głowę. Kith-Kanan podniósł wzrok i zobaczył Mackeliego, który mocno trzymał się pnia zaledwie trzy stopy nad nim. Zaskoczony Kith-Kanan omal nie spadł z gałęzi.
— Na Smoczą Królową! — zaklął. — Jak się tu dostałeś?
— Wdrapałem się — odparł rozbawiony chłopiec. — Ale jak? Nie widziałem...
— Stąpanie po korzeniach było mądre, Kith, ale byłeś tak zajęty obserwacją własnych stóp, że zdołałem cię uprzedzić.
— Ale to drzewo! Skąd wiedziałeś, na które drzewo się wspiąć?
Mackeli wzruszył wąskimi ramionami.
— Ułatwiłem ci sprawę. Przesunąłem kamień wystarczająco daleko, abyś stojąc na nim, mógł wdrapać się na drzewo i poczekać na mnie. Ty sam zrobiłeś całą resztę.
Kith-Kanan zeskoczył na ziemię.
— Czuję się jak głupiec. Dlaczego byle goblin radzi sobie w lesie lepiej ode mnie?
Mackeli oderwał się od gałęzi i zataczając w powietrza pełen gracji łuk, zeskoczył na ziemię. Aby spowolnić upadek , pochwycił opuszkami palców jeden z niższych konarów i uginając kolana, wyładował obok Kith-Kanana. Jesteś dość niezdarny — rzekł bez złośliwości. Choć nie cuchniesz tak strasznie jak goblin. Wielkie dzięki — odparł kwaśno książę.
— Tak naprawdę to tylko kwestia oddechu.
— Oddechu? Jak to?
— Oddychasz tak. — Mackeli odchylił ramiona i wypiął chudą pierś. Oddychał teraz niczym kowalski miech. Widok był tak komiczny, ze Kith-Kanan — chcąc nie chcąc — uśmiechnął się. — Do tego chodzisz tak, jak oddychasz. — Chłopiec zaczął przesadnie tupać nogami, unosząc wysoko stopy i zanurzając je pośród liści i gałązek.
Uśmiech Kith-Kanana przeszedł w pełne dezaprobaty spojrzenie.
— A jak ty oddychasz? — spytał.
W odpowiedzi Mackeli zaczął rozgrzebywać ziemię dookoła drzewa, aż do chwili, gdy znalazł porzucone, ptasie pióro Następnie bez słowa położył się na plecach i umieścił znalezisko nad górną wargą. Jego oddech był tak równomierny i delikatny, ze pióro nawet nie drgnęło.
— Mam nauczyć się, jak oddychać? — spytał książę.
— Byłby to dobry początek — odparł Mackeli. Odbił się od ziemi i pewnie stanął na nogi. — Teraz jednak idziemy do domu.
Kolejne spędzone w lesie dni mijały powoli. Mackeli był bystrym i sympatycznym kompanem, jednak złożona z orzechów, jagód i wody dieta nie pokrywała się z upodobaniami Kith-Kanana. Na skutek niezbyt urozmaiconego jadłospisu jego płaski brzuch zdawał się nieustannie zapadać. Książę tęsknił za mięsem i nektarami. Chłopiec jednak upierał się, że "wyłącznie Ny może jeść mięso".
Wciąż jednak nie było śladu tajemniczego Ny.
Nie było też śladu zaginionego Arcuballisa. Kith-Kanan modlił się, by los znowu ich połączył, ale wiedział, że szanse, by tak się stało , są niewielkie. Nie wiedząc, dokąd zabrano gryfa i szukać jakichkolwiek wieści, książę próbował oswoić się z myślą, że Arcuballis zniknął na dobre, Gryf — jedyna pamiątka życia w Silvanoście — przepadł: Kith-Kananowi pozostały tylko wspomnienia.
Читать дальше