– Wstawaj, wstawaj – powiedziała z niecierpliwością chrapliwym głosem Casimirusa Neuschalka.
Sen prysnął, poderwałem głowę i zobaczyłem pochylonego nade mną demonologa.
– Już czas – stwierdził, a z jego ust doleciał odór zgnilizny, który natychmiast udowodnił mi, że z pięknego świata snu trafiłem znowu na ten jakże rzeczywisty, choć nieszczęsny padół łez.
– Wstaję – odburknąłem.
Byłem wściekły, że mnie obudził. Jednak wiedziałem, że jeszcze długo zostanie w moim sercu pamięć o słodyczy tych sennych marzeń. Jak i gorycz płynąca ze świadomości, że marzenia te pozostaną jedynie marzeniami, gdyż sam wybrałem taką, a nie inną drogę.
Rozejrzałem się. Byliśmy nadal przed jaskinią będącą kryjówką czarownika, ale słońce przesunęło się na niebie dobry kawałek.
– Gdzie trup? – warknąłem.
– Wrzuciłem do rzeki razem ze wszystkim… – Wzruszył ramionami.
– Wrzuciliście do rzeki – powtórzyłem ironicznym tonem. – Wiele sobie zadaliście trudu, by usunąć ją z moich oczu.
– Nie marudźcie – rzekł, a jego głos nieoczekiwanie stwardniał. – Musimy ostro pognać konie, żeby jutro przed zachodem dotrzeć do Amszilas.
Ot, i było to całe podziękowanie dla waszego uniżonego sługi za uratowanie życia. Ha, może miał i rację, bo przecież był dla mnie tylko tyle wart, co wiedza zawarta w jego umyśle.
– Zaczekajcie tutaj – rozkazałem. – Muszę coś jeszcze sprawdzić.
Nie słuchałem jego coraz bardziej żarliwych protestów, tylko wdrapałem się na siodło (a słowo „wdrapałem” dobrze oddaje zręczność, z jaką dosiadłem konia) i pogalopowałem z powrotem do lasu, przez który nie tak dawno temu uciekaliśmy przed staruchą. Rzecz prosta, zmierzałem w stronę drzewa, w którym utkwiła strzała mierzona w Neuschalka. Pragnąłem z bliska jej się przyjrzeć, gdyż zapamiętałem ją jako przedmiot wielce oryginalny.
Znalazłem bez trudu drzewo, w którego pniu tkwił grot. Niestety, jednak nie byłem w stanie go wyciągnąć. Ostrze wbiło się tak głęboko, iż musiałbym nabiedzić się nad rozwierceniem miejsca wokół strzały, gdyż nie sądziłem, by pomogły tu nawet cęgi. Ale to, co zobaczyłem, wystarczyło mi w zupełności. Strzała została wykonana z czarnego drewna, pieczołowicie wygładzonego i pokrytego ledwo widocznymi znakami runicznymi, a raczej znakami, w których domyślałem się run. Lotki przygotowano z piór jakiegoś czarnego ptaka, ale nie potrafiłem rozpoznać jakiego. Zresztą nic w tym nie było dziwnego, gdyż nie należałem do ludzi biegłych w rozpoznawaniu gatunków zwierząt.
Złamałem strzałę przy samym pniu i złomek schowałem za pazuchę. Jednak nie mogło umknąć mej uwagi, że kiedy dotykałem czarnego drewna, przez moje palce przebiegł lodowaty dreszcz. W tej strzale, mili moi, była moc. Ktoś nie tylko pieczołowicie ją wyrzeźbił, ale nasączył aż nadto wyraźną magią. Czemu stara kobieta chciała zapolować na Neuschalka za pomocą tej właśnie broni? Dlaczego sądziła, że czarna, runiczna strzała będzie najlepsza, by pozbawić go życia? Ha, nad odpowiedziami na te pytania musiałem się poważnie zastanowić. Jak również nad tym, iż demonolog wyraźnie nie życzył sobie, bym po dojściu do przytomności obejrzał martwą kobietę oraz jej oręż.
* * *
– Idzie – obwieścił Neuschalk bezbarwnym głosem.
Ja również poczułem zbliżającą się do nas mroczną moc. A więc nadchodził czas drugiej rozmowy z Belizariuszem. Ścisnąłem mocniej krucyfiks w dłoniach, a otulająca go srebrna poświata dodała mi otuchy. Demon tym razem pojawił się tak raptownie, jakby zeskoczył z gałęzi drzewa. Ot, jeszcze przed momentem widziałem poletko wydeptanej trawy i rosnącą na nim młodą brzózkę, a za chwilę w tym samym miejscu czerwony, rogaty potwór stał obok dymiącego, drewnianego kikuta.
– Jestem, inkwizytorze – zahuczał tubalnym głosem. – Przyszedłem po mojego czarownika.
– Witaj, dostojny Belizariuszu – odparłem uprzejmym tonem, nie spuszczając wzroku z bestii. – Jednak ośmielę się przypomnieć, że najpierw musimy uzgodnić cenę.
Wystawił przed siebie pazurzastą łapę, w której coś zalśniło zielonym światłem.
– Kamień druidów – rzekł. – Dotknij nim ciała, a uleczy każdą chorobę…
– A pułapka? – zapytałem. – Zresztą nie trudź się odpowiedzią. Ja znam pułapkę. Ten kamień przywróci zdrowie, wysysając życiowe siły ze znajdującego się najbliżej człowieka.
– Cóż cię może obchodzić dola innych ludzi? – spytał po chwili.
– To tylko częściowa prawda. – Nie zgodziłem się z nim. – Gdyż po cóż zostawałbym inkwizytorem, jak nie po to, by, wyrzekając się losu zwykłego człowieka, czuwać nad życiem bliźnich? Jednak nie powiedzieliśmy sobie o najrozkoszniejszym żarciku ukrytym w kamieniu druidów, prawda? – Uśmiechnąłem się samymi ustami. – Spróbuj uzdrowić nim bliską osobę, a wyssie życie z ciebie samego. Czy nie tak to właśnie działa?
– A więc nie chcesz go? – warknął.
– Twoje dary są niczym słodkie wino zatrute cykutą – powiedziałem. – Jaka jest następna propozycja?
Chciał postąpić krok naprzód, ale moc moich modlitw i mej wiary zatrzymała go w pół ruchu. Zawarczał jeszcze groźniej niż poprzednio, a z trójkątnego pyska zaczęła mu się sączyć zielonkawa ślina. Jej smród poczułem o wiele wyraźniej niżbym sobie tego życzył.
– Nadużywasz mej cierpliwości, inkwizytorze – zacharczał. – Myślałem, że moje dary sprawią ci radość.
– Inkwizytorzy są ludźmi posępnymi i niełatwo uradować ich serca – odparłem. – A wyznam ci też, że uważany jestem za najmniej wesołego z nich wszystkich. Zresztą serdecznie nad tym ubolewam…
Błyszczący kamyk zniknął z dłoni demona. Długie jak ludzki palec szpony otarły się o siebie z chrzęstem. Podejrzewałem, że Belizariusz mógłby rozedrzeć nimi na strzępy człowieka w płytowej zbroi i nawet by tego nie zauważył.
– Nie żartuj ze mnie, człowieczku! – zadudnił. Jak widać, dość szybko nauczył się rozpoznawać moje poczucie humoru.
Byłem nieludzko zmęczony pojedynkiem ze ślepą kobietą oraz wyczerpującą podróżą. Nie miałem ochoty na żadne gierki, przekomarzania i trwające godzinami zmagania z demonem. Poza tym kiełkowały we mnie (a może nawet bujnie rosły!) coraz silniejsze podejrzenia co do prawdziwej natury zachodzących wokół mnie wydarzeń. Dlatego postanowiłem postawić wszystko na jedną kartę. Jeśli się myliłem – cóż, przyjdzie mi zapłacić wysoką cenę. Jeśli miałem rację albo jeśli mi się poszczęści – będę mógł się spokojnie wyspać. A w tej chwili wydawała mi się to perspektywa nader kusząca.
– Odejdź – powiedziałem spokojnie. – Nie masz nic, czego bym pragnął. Zostaw w spokoju czarownika i wracaj skąd przybyłeś.
Patrzył na mnie ślepiami, w których gorzały piekielne ognie i wrzały jeziora pełne krwi. Wyprostował się, rozdziawiając paszczę i rozkładając potężne ramiona.
– Cccoś ty powiedział?! – Jego głos nie brzmiał już nawet jak warkot wielkiego psa, ale jak huk zbliżającej się burzy.
– Precz! – rozkazałem, unosząc krucyfiks.
Belizariusz był wściekły. Z całą pewnością. Ale z całą pewnością był również zdumiony. Oczywiście, jeśli miałem prawo cokolwiek wnioskować z jego wyglądu oraz zachowania. W każdym razie nie zaatakował mnie od razu, lecz stał, wściekle bulgocząc i chrzęszcząc pazurami.
– Tak, tak! Idź precz! – wykrzyczał Neuschalk, a demon zwrócił na moment oczy w jego stronę.
Читать дальше