Było ich pięciu, jechali wolno, jeden przodem, pozostali parami z tyłu. Nie rozmawiali i nie wykonywali żadnych ruchów, jechali jak kukły. Było jednak pewne, że ich bezruch może w mgnieniu oka przekształcić się we wściekłą ruchliwość. Malcon pomyślał, że Hok zapewne zaatakuje dowódcę, ale gdy do Malcona zostało Tiurueom ledwie dziesięć kroków, sznur wzleciał w powietrze i zacisnął się na szyi ostatniego z wojowników. W tej samej chwili jęknęła cięciwa łuku Malcona i pierwszy z jadących, ze strzałą w piersi, wolno zwalił się na drogę. Malcon wiedział, że Hok nie ma jeszcze broni, więc strzelił szybko w drugiego z Tiurugów i krzyknął głośno. Strzała utkwiła w brzuchu jeźdźca, ale ten wyrwał strzałę, wydobył długi, cienki miecz i zaatakował Malcona. Młodzieniec rzucił łuk i dobył miecza. Udało mu się odbić pierwsze uderzenie napastnika i wyskoczyć na drogę, drugi wojownik z pierwszej pary spiął konia i również pędził na Malcona. Ostatni Tiurug ścinał swoim mieczem krzewy, w których zapewne schronił się Hok. Malcon przeskoczył tuż pod głową konia na drugą stronę drogi i uderzył mieczem starając się trafić w ramię. Tiurug jednak wychylił się w siodle i cios Malcona chybił, ostrze musnęło tylko udo jeźdźca.
– Uważaj! – usłyszał Malcon i nie odwracając się skoczył głową w krzaki.
Usłyszał za sobą świst ostrza i chrapliwy oddech Tiuruga. Chwycił swój łuk i błyskawicznie posłał strzałę w plecy zawracającego już jeźdźca. Tamten wzniósł do góry obie ręce, zamarł na chwilę i zwalił się na zad konia, a potem na ziemię. Malcon rzucił okiem w tył. Tiurug, który usiłował go przed chwilą najechać, wolno zbliżał się, trzymając miecz przed sobą. Z boku rozległ się okrzyk i Malcon kątem oka zobaczył że wojownik, który zaatakował Hoka stoi i wpatruje się w krzewy. Potem szurnęły liście, coś błysnęło i ręce Tiuruga szarpnęły się do góry. Dłonie objęły szyję, jego twarz wzniosła się ku niebu i wtedy Malcon zobaczył rękojeść swojego sztyletu sterczącą z szyi nieprzyjaciela. Odwrócił się do ostatniego z jeźdźców. Tamten zwolnił wreszcie, zatrzymał konia, wpatrywał się chwilę w Malcona jakby chciał go dobrze zapamiętać i nagle spiął wierzchowca, zawrócił i wbił ostrogi w boki. Koń przysiadł i prysnął do przodu, w kierunku Alei Szeptu. Malcon skoczył w krzaki i zagryzając wargi nałożył strzałę na cięciwę. Strzelił prawie nie mierząc, a strzała po krótkim locie wbiła się w plecy Tiuruga. Jeździec nie zwolnił jednak.
– Łap konia i pędź za nim! – krzyknął Malcon do Hoka, ale ten tylko pokręcił głową i wskazał Malconowi coś za jego plecami.
Za uciekającym Tiurugiem sunęła Ziga. Wyciągnęła się nad drogą, jej tułów prawie nie kołysał się, pracowały tylko łapy, potem głowa szarpnęła się w górę i ciało wilczycy wspaniałym łukiem przeleciało nad zadem pędzącego konia. Ziga uderzyła w plecy Tiuruga i wbiła zęby w jego kark. Koń zdążył zrobić dwa czy trzy kroki, gdy Ziga wraz z ofiarą zwalili się na ziemię. Podniosła się tylko Ziga. Koń od razu przystanął.
– Szybko! Ciała do lasu! – krzyknął Hok.
Malcon chwycił za bluzę najbliższego Tiuruga. Przyjrzał się teraz z bliska twarzy zabitego. Jak i pozostali miał wygoloną głowę i brwi oraz wyrwane rzęsy. Upiorny uśmiech odsłaniał spiłowane w szpic zęby. Malcon spojrzał w oczy martwego wroga i martwa fala nienawiści uderzyła go jak niespodziewany podmuch wiatru. Odwrócił się i powlókł ciało w krzaki, usiłując nie złamać przy tym gałęzi i nie zostawiać śladów na ziemi. Gdy usunęli wszystkie ciała złamał gałąź, zamiótł nią drogę i przeczesał trawę na skraju lasu. Znalazł swój łuk i wszedł w gęstwinę po Hombeta. Po powrocie zastał Zigę i Hoka nad kupką tiuruskiej broni. Hok szybko przebrał ją. Odłożył dwa wąskie sztylety, cienki miecz, jeden sznur bogo. Miał już na nogach buty zdjęte z jednego z zabitych. Spojrzał na Malcona.
– Coś jeszcze? – zapytał.
– Chyba nie… Ja mam miecz – odrzekł Malcon. Hok zgarnął pozostałą broń i dużym łukiem wrzucił w las. Podszedł do pięciu koni i obejrzał je, wybrał jednego i wskoczył w siodło. Koń stał chwilę, a potem uniósł się na tylnych nogach usiłując strącić jeźdźca. Hok krzyknął coś, ścisnął boki konia łydkami i ten nagle uspokoił się. Malcon dosiadł Hombeta i podjechał do Hoka.
– Bierz dwa konie, wypuścimy je później – powiedział tamten i wychylił się z siodła łapiąc wodze przy tiuruskich uzdach.
Po chwili pędzili już w kierunku, z którego przyjechali Tiurugowie prowadząc ze sobą dwa ich konie. Malcon puścił wodze Hombeta. Zbliżył się do Hoka.
– Dlaczego nie ściągnąłeś pierwszego Tiuruga? – zapytał.
Hok odwrócił się i uśmiechnął szeroko.
– Wtedy wszyscy rzuciliby się na mnie, a tak pierwsi trzej nie wiedzieli przez chwilę co się dzieje – milczał chwilę. – Ale gdyby nie Ziga, mielibyśmy za chwilę pościg na karku.
Malcon skinął głową.
– Zauważyłeś, że oni przez cały czas milczeli? – powiedział. – Nawet konie nie zarżały.
– Zawsze walczą w milczeniu, a konie mają tresowane. Widziałeś, że nie uciekały? Ale też nikt prócz właściciela nie pojedzie na takim rumaku.
– A ty? – zdziwił się Malcon.
– Mówiłem ci, że Tiurugowie byli kiedyś Enda. Okazało się, że konie tresują w naszym języku. Spróbowałem i udało się. Chociaż ten konik przez cały czas czuje, że coś jest nie tak i na pewno będzie się starał mnie zrzucić przy najbliższej okazji.
Hok klepnął swojego konia po szyi. Przyspieszyli jeszcze. Ziga sunęła przed nimi, znikając chwilami z oczu na zakrętach drogi. Malcon sięgnął do worka i wyjął dwa placki. Wychylił się i podał jeden Hokowi, w drugi wbił zęby sam. Szybko uporali się ze śniadaniem, ale milczeli długo, aż słońce przemierzyło czwartą część drogi na niebie i zawisło wysoko nad lasem, a koniom zaczęły z pysków spadać płaty piany na drogę.
– Jak daleko jest siedziba Mezara? Czy ta droga tam prowadzi? – Malcon poprawił się w siodle i popatrzył na Hoka.
Tamten chwilę milczał. Wyprostował się i uniósł lekko. Zmrużył oczy i wpatrywał się w drogę przed nimi.
– Zwolnijmy – rzucił i delikatnie ściągnął wodze swego konia. – Las się kończy, musimy postanowić co zrobić z końmi i zastanowić się nad jakimś planem. Do Mezara mamy niecałe dwa dni jazdy, ale nie prowadzi tam żadna droga, jest zbyt chytry i zbyt tchórzliwy, by pomagać swoim wrogom. Trzeba będzie szukać jego zamku. Ale najpierw konie… Musimy zjechać gdzieś w las i znaleźć jakąś polanę. Zostawimy tam nasze rumaki, przez kilka dni nie powinni ich znaleźć.
– Jeśli puścimy je wolno, wrócą do Tiurugów? – zapytał Malcon.
– Tak, a jeśli zabijemy – ścierwo ściągnie różne drapieżniki, a te z kolei Tiurugów. Nie mamy wyboru.
Zatrzymali wierzchowce, zeskoczyli na drogę i wprowadzili je w las w miejscu, gdzie krzewy były szczególnie gęste. Przedarli się przez zbity kłąb splątanych gałęzi. Ziga swoim obyczajem bezszelestnie zniknęła w lesie, konie potykały się, szarpały wodze, ale żaden z nich nawet nie parsknął. Po kilkudziesięciu krokach Malcon zaczął kluczyć pomiędzy kępami krzewów i wysokimi drzewami.
Nagle poczuł na policzku podmuch powietrza nieco chłodniejszego od wilgotnego, parnego, otaczającego ich w gęstwinie. Skierował się w tę stronę i po chwili wyszli na polanę porośniętą niskimi, sięgającymi do kolan, czasem tylko nieco wyższymi trawami. Malcon zrobił kilka kroków i zatrzymał się. Badał wzrokiem okolicę czekając na Hoka.
Читать дальше