Uley najwyraźniej istotnie zasługiwał na podziw, a nawet można było mu współczuć. Musiałam się wreszcie przestawić. Nie miałam najmniejszego powodu, żeby go dłużej nienawidzić.
– Czy będą bardzo źli, jeśli się z tobą pojawię? Jacob przygryzł wargę.
– To prawdopodobne.
– Może nie powinnam…
– Nie, jest okej – uspokoił mnie. – Nie jesteś jakąś pierwszą lepszą ciekawską ignorantką. Posiadasz masę informacji, które są dla nas bezcenne. Jak szpieg czy coś. Byłaś za linią wroga.
Wygięłam usta w podkówkę. Czy Jacob nie zamierzał mnie wykorzystać? Nie podobała mi się ta łatka informatora. Nie byłam szpiegiem w szeregach wampirów, nie zbierałam nigdy celowo żadnych informacji, ale mimo to poczułam się jak zdrajca.
– Nie występujesz przeciwko Cullenom, pocieszyłam się w duchu. Chcesz tylko, żeby Jacob dorwał Victorię, prawda?
– Hm. Niezupełnie.
– Oczywiście marzyłam o tym, żeby powstrzymano Victorię najlepiej zanim zaatakuje mnie samą, Charliego bądź kolejnego turystę, ale nie chciałam, żeby uczynił to Jacob. Nie chciałam nawet żeby próbował. Jeśli o mnie chodziło, powinien był trzymać się od niej z daleka.
– Choćby to czytanie w myślach – ciągnął Jacob, nieświadomy mojej postawy. – Wiesz, jakie talenty zdarza się posiadać wampirom. To dla nas bardzo istotne. Mieliśmy nadzieję, że to tylko legendy, bo oznacza to, że czasem mają nad nami pewną przewagę. Taka Victoria – sądzisz, że jest jakoś szczególnie uzdolniona?
Zawahałam się.
– Chyba by mi coś o tym powiedział.
– Kto? A, Edward? – skojarzył.
Złapałam się za brzuch.
– Co ci jest? – zmartwił się Jacob.
– Och, przepraszam, zapomniałem. Tabu. Bardzo boli?
Brzegi mojej wirtualnej rany delikatnie pulsowały. Starałam się nie zwracać na to uwagi.
– Nie, prawie wcale.
– Jeszcze raz przepraszam.
– Skąd mnie tak dobrze znasz, Jacob? Czasami wydaje mi się, że potrafisz czytać w moich myślach.
– Skąd. Po prostu jestem dobrym obserwatorem.
Dojechaliśmy już do nieutwardzonej drogi, na której uczył mnie jazdy na motorze.
– Zaparkować czy podjechać dalej?
– Tu będzie dobrze.
Stanęłam na poboczu i zgasiłam silnik. – Cały czas cierpisz po tym, jak cię zostawił, prawda? – szepnął Jacob.
Przytaknęłam, wpatrując się półprzytomnie w ścianę lasu.
– Nie przyszło ci kiedyś do głowy… że może… może dobrze się stało?
Wzięłam powoli głęboki oddech, po czym równie powoli wypuściłam powietrze z płuc.
– Nie.
– Bo, moim zdaniem, ten facet to był kawał…
– Jacob, litości – przerwałam mu. – Nie widzisz, w jakim jestem stanie? Błagam, nie poruszajmy więcej tego tematu.
– Jasne, jasne – zreflektował się. – Przepraszam. Zagalopowałem się.
– Nie miej wyrzutów sumienia. Gdybym tylko reagowała normalniej, chętnie bym ci się pozwierzała.
– No tak. Ja się męczyłem, nie mogąc zdradzić ci mojego sekretu przez dwa tygodnie. Musiałaś przejść przez piekło, osamotniona ze swoją tajemnicą.
– Musiałam. – Jacob drgnął nagle.
– Już tu są. Chodźmy. Otworzył drzwiczki.
– Jesteś najzupełniej pewien, że powinnam iść z tobą? Może to nienajlepszy pomysł.
– Jakoś to przełkną – pocieszył mnie. Uśmiechnął się łobuzersko. – Nie powiesz mi, że boisz się stada wilkołaków?
– Świetny dowcip.
Pamiętałam aż za dobrze ostre zęby i silne mięśnie potworów z łąki. Wysiadłszy z furgonetki, podeszłam szybko do towarzysza, żeby zająć miejsce przy jego boku. Trzęsłam się, jak wcześniej Jacob, tyle, że nie z gniewu, ale ze strachu.
Jake wziął mnie za rękę i mocno ją ścisnął.
– No to idziemy.
Przeczesywałam zielony gąszcz niespokojnym wzrokiem. Spodziewałam się, nie wiedzieć, czemu, że członkowie watahy przybędą pod postacią monstrualnych wilków, i kiedy w końcu wyłonili spośród drzew, przeżyłam miłe zaskoczenie. W cywilu byli tylko czwórką nastolatków. Znów nasunęło mi się skojarzenie z braćmi, z czworaczkami. Wszyscy mieli tak samo krótko obcięte, kruczoczarne włosy, a opinająca jednakową muskulaturę skóra zachwycała u każdego odcieniem miedzi. Ustawiając się w rzędzie w poprzek drogi, poruszali się w sposób wysoce zsynchronizowany i w tym samym momencie zmieniali wyraz twarzy. Gdy tylko mnie dostrzegli, zaciekawienie i ostrożność malujące się w ich oczach ustąpiły złości.
Sam najwyższy z piątki, choć Jacob powoli go doganiał. Z bliska nie wyglądał już na nastolatka. W jego rysach kryła się godna podziwu dojrzałość, dojrzałość zależna nie od metryki, ale od bagażu doświadczeń. Tylko u niego jednego gniew studziła cierpliwość.
– Co ty wyprawiasz, Jacob? – spytał opanowanym tonem.
Jeden z jego kompanów, Paul albo Jared – nie byłam pewna wystąpił przed szereg, zanim mój przyjaciel zdążył się usprawiedliwić.
– Co ty sobie wyobrażasz? – wrzasnął. – Dlaczego nie możesz przestrzegać zasad? Czy ta mała jest dla ciebie ważniejsza niż całe plemię? Niż to, że giną ludzie?
– Bella może nam pomóc – powiedział Jacob cicho.
– Pomóc?! – W chłopaku aż się gotowało. Zaczęły drżeć mu ramiona.
– Już widzę, jak ta wielbicielka pijawek nam pomaga!
– Nie nazywaj jej tak! – zaprotestował oburzony Jacob.
Jego rozmówcą wstrząsnął silny dreszcz.
– Paul, uspokój się, ale to już! – zakomenderował Sam.
Chłopak potrząsnął głową, nie jakby się stawiał, ale jakby usiłował się skupić.
– Boże, człowieku, weź się w garść – burknął Jared.
Paul rzucił mu wściekłe spojrzenie, a zaraz potem obdarował podobnym i mnie. Jacob zasłonił mnie przed nim własnym ciałem.
Tego już było Paulowi za wiele.
– Tak, broń jej przed swoimi! – zawołał rozsierdzony.
Wzdłuż jego kręgosłupa przetoczył się kolejny dreszcz. Odrzucił głowę do tylu, rycząc niczym lew.
– Nie! – krzyknęli jednocześnie Jacob i Sam.
Wydawało się, że od drgawek Paul stracił równowagę, ale tuż przed tym, jak miał paść na piach, rozległ się głośny trzask i chłopak eksplodował. Jego ciało znikło w chmurze kęp srebrzystego futra, które, opadając, przybrały kształt gotowego do skoku drapieżnika – pięciokrotnie większego od swego ludzkiego wcielenia. Bestia ryknęła po raz drugi, obnażając zęby. Buchające nienawiścią ślepia wlepiała prosto we mnie.
W tej samej sekundzie mój przyjaciel puścił się biegiem w jej kierunku. I nim wstrząsały dreszcze.
– Jacob! – Głos uwiązł mi w gardle.
Rozpędziwszy się, chłopak dał olbrzymiego susa i eksplodował w locie. Huk był równie donośny, co za pierwszym razem, a w powietrzu zaroiło się od strzępków białej i czarnej tkaniny. Wszystko to stało się tak szybko, że gdybym mrugnęła, przegapiłabym cała, metamorfozę. Tam, gdzie przed chwilą Jacob odbijał się od ziemi, stał teraz wielki rdzawobrązowy basior. To, że mieścił się w skórze Indianina, przeczyło wszelkim prawom biologii.
Rudy wilk natychmiast zaatakował, a szary nie pozostał mu dłużny. Ich ryki odbijały się echem od pni drzew. W miejscu, w którym zniknął Jacob, na drogę opadały dopiero skrawki jego ubrania.
– Jacob! – zawołałam płaczliwie.
– Nie ruszaj się, Bello! – rozkazał Sam. Ledwie go było słychać wśród odgłosów walki. Bestie kotłowały się zajadle, klapiąc groźnie zębami.
Na oko wygrywał rudy, czyli Jacob – najwyraźniej był nie tylko większy od przeciwnika, ale i silniejszy. Napierał na szarego wytrwale, spychając go w głąb lasu.
Читать дальше