Marina i Siergiej Diaczenko - Magom wszystko wolno

Здесь есть возможность читать онлайн «Marina i Siergiej Diaczenko - Magom wszystko wolno» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Magom wszystko wolno: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Magom wszystko wolno»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Magom wszystko wolno — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Magom wszystko wolno», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Nie miałem pojęcia kogo i za co zamierzam ukarać. Było to jednak Zaklęcie Kary! Jego posiadanie - choćby czasowe! - zapewnia prawdziwą wszechwładzę. Ja, prowincjonalny mag, mogę wszystko...

W końcu struna napięła się do granic możliwości. Porzucając otwarte kufry i walające się w bezładzie rzeczy, wyszedłem na podwórze i odetchnąłem pełną piersią.

Świtało. Na prawdziwy wypad było już za późno - wiedziałem jednak, że nie wytrzymam do wieczora.

Rozejrzałem się. Szybkie, znajome zaklęcie, powierzchnia ziemi nagle pomknęła mi na spotkanie, opadłem wygodnie na cztery łapy i przywykając, pomachałem ogonem.

Prześliznąłem się przez dziurę w płocie.

Zbiegłem z góry niczym ciemny strumień - tu, gdzie w szarości przedświtu wciąż jeszcze spała najbliższa wioska.

Tak, panowała susza. Przemykając przez ogrody, zauważyłem, jak powysychały uprawy.

W kurniku było cicho. Poprzednie dziury w ściankach były dokładnie załatane; próżny trud, kmiotki. Nie istnieją kurniki, w których nie byłoby jakiejś dziury.

Po minucie mój pysk cały był już zalany krwią i oblepiony piórami. Głupie kury nawet się nie budziły; nim zaszczekał pierwszy pies, przegryzłem dobre pół tuzina gardeł. Pijany ze szczęścia, wlokąc za sobą tuszę młodego kogucika, czmychnąłem z powrotem w dziurę. W tej samej chwili musiałem porzucić swą zdobycz. Porażony głupotą psów, zanurkowałem w wysuszone zarośla za drewutnią i wyprowadziłem je w pole, podkradając się do wsi jeszcze raz - od drugiej strony. I wszystko się powtórzyło; uciekłem dopiero wtedy, gdy zapachniało dymem, psy doszczętnie ogłupiały, a wysoki, niemal dziewczęcy głos zaczął lamentować i zawodzić na całą wieś:

- Tchórz! Oj, ludzie, znowu tchórz!

Przez pole wbiegłem na wzgórze, do siebie. Długo czochrałem się bokiem o próg, potem podniosłem się na dwie nogi i zataczając, absolutnie szczęśliwy, powlokłem do sypialni.

Wschodziło słońce.

* * *

Przybyli, najwidoczniej, całą wsią. Zasępieni. Wystraszeni. Wściekli. Niosą ze sobą martwe kury. Na moje oko kur było około pięćdziesięciu.

Zapełnili sobą całą przestrzeń przed bramą; za furtkę przeszła delegacja na czele z komisarzem, mianowanym magiem trzeciego (tak naprawdę czwartego) stopnia.

Nikt niczego nie mówił. Wszyscy patrzyli na mnie. Ciężko. Z wyrzutem. To na mnie, to na pierze, bezładnie porozrzucane po moim podwórzu. Rude i białe piórka w burych plamach.

Dobrze, że po wstaniu z łóżka zdążyłem się umyć. Oczyścić z zaschniętej krwi bezwstydnie uśmiechnięte usta.

Patrzą teraz na mnie z wściekłością i rozpaczą, a ja z trudem powstrzymuję uśmiech.

Patrzę na nich. Patrzę na czyste, bez najmniejszej chmurki, niebo.

- No i co się tak patrzycie?

Milczenie.

Marszczę brwi z udawaną niechęcią.

- Wracajcie do domów. I zapamiętajcie moją dobroć... Zrobię to.

Milczą. Nie wierzą.

- Zrobię to! - krzyczę do maga trzeciego, w rzeczywistości czwartego stopnia. - Zrobię. Koniec, kropka! Do końca życia będziecie wspominać łaskę Horta zi Tabora!

Odwracam się i wchodzę do domu.

A po półgodzinie na popękaną ziemię zaczyna padać deszcz.

Milion lat temu
(początek cytatu)

Mieszkań do wynajęcia było dużo. Babcie z kartonowymi ogłoszeniami prawie rzucały się na przyjezdnych, obiecując im wszelkie wygody za śmiesznie niskie ceny. Staś pozostawił Julię z Alikiem na ławeczce w otoczeniu walizek, sam zaś” poszedł wybrać mieszkanie i nie było go przez trzy godziny. Wrócił zadowolony i rzeczowy, w towarzystwie energicznej pośredniczki, która aż rwała się do pomocy. Próbowała odebrać Alikowi jego plecaczek, ale syn wywalczył swoje prawo mężczyzny do noszenia ciężarów, kobieta chwyciła więc polietylenową torbę z garnuszkami, termosem i resztą prowiantu.

Szli ponad piętnaście minut.

Wąska uliczka zakosami wiła się pod górę - cała zalana południowym słońcem, a maleńkie plamy cienia pod płotami były w całości okupowane przez psy. Niedaleko wznosił się budynek poczty, a całkiem blisko, pięć minut marszu stromo w dół, znajdowało się wejście do parku.

Mieszkanko wyglądało tak, jakby przez wiele lat stało puste. Tym lepiej, powiedziała pośredniczka. Nie zaczną dokuczać gospodarze, wpraszać się do kuchni, aby ugotować barszcz, napraszać do łazienki, aby wziąć prysznic... Choć jaki tam prysznic. Grzejesz wodę w czajniku i wlewasz do konewki; po co wam zresztą prysznic, przecież przyjechaliście nad morze.

Niby tak...

Alikowi chyba się spodobało. Natychmiast zawarł znajomość z chłopcami z sąsiedztwa i po półgodzinie Julia zobaczyła, jak jej syn zjeżdża po stromym zboczu na czyjejś hulajnodze, z łożyskami zamiast kół. Drzewa owocowe, rosnące w sąsiednim obejściu, sięgały siedmioletniemu chłopcu do kolan, tak stroma była ulica; całkiem blisko, na wyciągnięcie ręki, migały z gałęzi brzoskwinie, śliwki i jabłka.

Julia odeszła od okna i stanęła nad otwartą walizką. Mieszkanie jej się nie podobało. Panował tu zapach ni to magazynu, ni to podłego hoteliku; nawet czysta pościel, wyjęta ze schowka, wydawała się jakaś obca.

- Gdzie chciałabyś pójść na kolację?

Nie wiedziała. W ogóle nie miała ochoty na kolację. Była tak zmęczona - długą podróżą, upałem, oczekiwaniem - że z przyjemnością padłaby na łóżko i zamknęła oczy choćby na godzinkę.

- Chodź, zafundujemy sobie uroczystą kolację - powiedział Staś. - Poszukamy milej restauracji.

Uśmiechnęła się z przymusem.

Staś był spokojny i pewny siebie. Spełnił swój obowiązek: jest miasteczko za oknem, jest mieszkanie, w dodatku całkiem niedrogie. Gospodarza nie zobaczą przez trzy tygodnie, na kuchence stoją garnki, jest elektryczny czajnik, okna wychodzą na wschód i jeśli dobrze się przez któreś wychylić, można nawet zobaczyć kawałek morza.

- Zmęczona?

Za oknem krzyczeli chłopcy. Któryś już płakał - dzięki Bogu, nie Alik; Julia podskoczyła do okna, jednak Staś ją powstrzymał:

- Dadzą sobie radę.

Wziął ją za rękę i przyciągnął do siebie. Pachniało od niego domem. Rozkoszując się tym zapachem, Julia przytuliła się do twardego, pewnego ramienia w czystej podkoszulce. Zmęczenie opadło jak tająca śnieżynka.

- Zawołaj małego. Trzeba go przebrać.

- Alik! - Julii niezręcznie było krzyczeć na całą ulicę, dlatego jej krzyk był jakiś niezdecydowany - nie nachalny, ale i nie łagodny. - Idziemy na kolację!

Lokal znaleźli zwyczajny, taki jakich wiele. Z głośnika lał się prawdziwy potok muzyki pop: „Kocham, nie kocham, kochasz, nie kochasz”. W maleńkiej fontannie nie wiadomo po co mokły plastikowe kwiaty. Julia od razu zapomniała, co jedli i jakie wino pili. Zmęczenie sprawiło, że cała kolacja wydała się jej zamazana, niczym niewyraźny odcisk palca na matowym szkle.

Dopiero w parku - bo po kolacji wybrali się na spacer - Julia doszła wreszcie do siebie. Dopiero w parku udało jej się odzyskać dobry humor. Wieczorne niebo zasłaniały ciemne gałęzie magnolii. Pod gwiazdami lśniło nieruchome jezioro, po którym niczym para upiorów przesuwały się milczące łabędzie. W żelaznej klatce zamknięte było nieszczęśliwe drzewo araukarii. Latarnie się nie paliły, ale nie było powodów do strachu. Po ciemnych alejach spacerowali szczęśliwi, niekiedy lekko podchmieleni ludzie z latarkami i przed każdą grupą spacerowiczów pełgał po ziemi biały krążek światła.

W ciemności Alik znalazł świetlika. Długo cieszył się ciepłym ogienkiem na dłoni, zastanawiając się, jak weźmie świetlika ze sobą do miasta i pokaże w szkole kolegom. Potem, chcąc obejrzeć robaczka lepiej, oświetlił go promieniem swojej latarki i po chwili zamieszania pospiesznie odniósł świetlika w krzaki. Potem jeszcze długo wycierał dłonie o spodnie; Julia śmiała się: masz ci los, taki miły ogienek w ciemności, a taki obrzydliwy karaluszek przy świetle.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Magom wszystko wolno»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Magom wszystko wolno» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Marina Diaczenko - Zoo
Marina Diaczenko
Marina Diaczenko - Tron
Marina Diaczenko
Marina Diaczenko - Rytuał
Marina Diaczenko
Marina Diaczenko - Miedziany Król
Marina Diaczenko
Sergej Dyachenko - Das Jahrhundert der Hexen
Sergej Dyachenko
Sergey Dyachenko - Vita Nostra
Sergey Dyachenko
Marina Diaczenko - Awanturnik
Marina Diaczenko
Marina Diaczenko - Dzika energia
Marina Diaczenko
libcat.ru: книга без обложки
Marina i Siergiej Diaczenko
libcat.ru: книга без обложки
Marina i Siergiej Diaczenko
libcat.ru: книга без обложки
Marina i Siergiej Diaczenko
libcat.ru: книга без обложки
Marina i Siergiej Diaczenko
Отзывы о книге «Magom wszystko wolno»

Обсуждение, отзывы о книге «Magom wszystko wolno» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x