Marina i Siergiej Diaczenko - Armaged-dom

Здесь есть возможность читать онлайн «Marina i Siergiej Diaczenko - Armaged-dom» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Armaged-dom: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Armaged-dom»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Armaged-dom — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Armaged-dom», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

- „Prawidłowa organizacja ewakuacji ludności daje niemal stuprocentową przeżywalność podczas apokalipsy - zacytował Sławek z pamięci. - Należy mieć przy sobie zapas wody i żywności na trzydzieści sześć astronomicznych godzin. Dokładnie wykonywać polecenia komisarzy i instruktorów OP”. Myjcie ręce przed jedzeniem. Przechodźcie ulice tylko na zielonym świetle. Tato, ty zawsze przechodzisz na zielonym?

- Ostatnio dość rzadko chodzę po ulicach - mruknął starszy Zarudny. - Ale kiedy chodziłem... tak, bywało, że przejść nie szukałem...

- O, właśnie! - Sławek podniósł palec.

W tej chwili uchyliły się drzwi. Do pokoju zajrzała blada, mizernie wyglądająca mama Sławka, kiwnęła Lidce głową i zwróciła się do deputowanego:

- Andrieju, chciałabym..

- Już idę - starszy Zarudny kiwnął głową. - Dzieci, pozwólcie, że was pożegnam... A przy okazji, która to godzina? Żeby Lida się nie zasiedziała i nie musiała wracać po nocy...

Nigdy nie proponował Lidzie samochodu z kierowcą ani pieniędzy na taksówkę. Najwyraźniej doskonale wiedział, jakie są granice zwykłej uprzejmości.

- Chciałabym gazety - pisnęła Lidka, starając się okrasić czymś rozstanie. - „Wiadomości Parlamentarne”...

- Sławku - kiwnął głową deputowany - daj Lidce zszywkę z ostatnich kilku miesięcy... Jak ci się spodoba, weźmiesz więcej. - Lidce wydało się, że po twarzy Andrieja Igorowicza przemknął lekki uśmieszek. Nie bardzo wierzył w to, że Lidka poprosi o kolejne zszywki.

- Przeczytam - powiedziała, patrząc mu prosto w oczy.

- No i dobrze... Zajrzyj do nas jeszcze, Lido.

- Do widzenia.

Drzwi się zamknęły.

- Tam jest drobny druk - stwierdził Sławek nie bez niezadowolenia w głosie. - I żółty papier.

- Mam dobry wzrok - odpowiedziała Lidka, usiłując uporać się jakoś z poczuciem osamotnienia, które nagle zastąpiło wir wydarzeń tego wieczoru. - Sławek...

- Co?

- A tak w ogóle, to kim chcesz zostać? Także politykiem?

- Ojciec nie jest politykiem! - zirytował się zapytany. - Przede wszystkim jest uczonym, a dopiero potem... ja też będę uczonym. Archeologiem. Skończę uniwerek i pojadę daleko... na południe. Na wykopaliska artefaktowych Wrót.

- Sławek... - głos Lidki drgnął nagle. - A jak... mimo wszystko... to nas będą odkopywać? I rozgarniać nasze popioły?

- Panikara... - skwitował Sławek zmęczonym głosem. - No, masz te swoje gazety... Chodźmy, odprowadzę cię.

* * *

Okazało się, że Sławek miał rację. Z początku Lida w ogóle nie mogła czytać „Wiadomości Parlamentarnych”. Nawet wtedy, gdy zmuszała się do wodzenia oczami po wierszach, już od drugiego akapitu przestawała rozumieć, o czy mowa.

I wtedy się poddała. Zaczęła przeglądać tylko uwagi w nawiasach; były to uwagi, jak w teatralnych sztukach. Tu oklaski. Tam wrogie okrzyki. Tu członkowie jakiejś tam frakcji wstali i opuścili salę. A tu... deputowany taki to a taki spróbował złapać deputowanego Zarudnego za klapy, ten jednak uchylił się, i deputowany taki to a taki, potknąwszy się o stopień, uderzył głową w trybu...

To Lidkę zaciekawiło.

Ojca Sławka jedni nienawidzili, dla drugich był jednak kimś w rodzaju duchowego przywódcy. Lidka zaczęła przeglądać tylko wystąpienia deputowanego Zarudnego - i to ją wciągnęło. Wystarczyło sobie tylko wyobrazić, jak Andriej Igorowicz wstaje, opiera się o trybunę, celnymi uwagami kwituje wypowiedzi przeciwników. Nieważne było, co mówił, choć mówił, jak zwykle, mądrze i dobitnie.

Przez kilka dni Lidka napawała się swoim maleńkim gazetowym teatrzykiem. A potem górę nad nią wzięła wiosna.

Rankami słońce tak niemiłosiernie świeciło prosto w okna, że trzeba było zaciągać zasłony. W klasie pustoszały kolejne miejsca; licealiści zaczęli wagarować jak ostatni chuligani z dwieście piątej - a Lidka nie chciała być gorszą od innych. Chodzili nad morze, rozpalali ogniska, piekli ziemniaki, wędzili kiełbaski na długich patykach; od czasu do czasu trafiały się wojskowe patrole, których członkowie mierzyli wagarowiczów ponurymi spojrzeniami spod przezroczystych osłon przy kaskach i szli dalej. Nikt się nimi nie interesował, bo też i nikt do niczego nie miał serca. Każdy chciał uszczknąć z życia swój kęs radości... dopóki jeszcze można, dopóki dają...

O urodzinach mamy Lidka przypomniała sobie w przeddzień i wieczorem. Nie miała prezentu ani laurki, o której myślała wtedy u Zarudnych.

Wstała z łóżka. Odziana w nocną koszulę podeszła do stołu, wyrwała kartkę z jakiegoś starego albumu i odręcznie, flamastrami narysowała pocztówkę z pozdrowieniami. Uszy paliły ją ze wstydu - widać było, że pocztówka została namalowana pospiesznie i niedbale. Porwała ją na strzępy i namalowała drugą, która wcale nie wyszła jej lepiej, ale tej już nie zniszczyła - i tak nie miała niczego lepszego.

Długo nie mogła ponownie zasnąć. Wiercąc się na łóżku, przypominała sobie to, co powiedział jej Andriej Igorowicz - o tym jak dzielną była jej matka. Ze spokojnym sumieniem mogłaby jej nie urodzić... a proszę, urodziła.

Niespodzianką było, że mama bardzo ucieszyła się z pocztówki narysowanej niezdarnie przez Lidkę. Nawet miała łzy w oczach. Długo jej dziękowała; Lidka nie pamiętała, kiedy w domu ostatnio panowała taka radość i kiedy wszyscy odnosili się do siebie tak serdecznie...

W liceum wysiedziała całe trzy lekcje, ale w końcu uciekła nad morze. Zebrało się tam spore towarzystwo - czterech chłopaków ze średniej grupy, czterech z młodszej i tylko trzy dziewczyny. Ziemniaki kupili po drodze, a na kiełbasę zabrakło pieniędzy.

Ledwo zdążyli rozpalić ognisko na kamieniach, kiedy pojawiła się nieprzyjaźnie nastawiona delegacja trzymających łapy w kieszeniach chłopaków z dwieście piątej. Ich terytorium znajdowało się nieco dalej, koło molo z rampą rozładunkową, doszło więc do jawnego, choć niespodziewanego naruszenia granic. Dziesięciu chłopaków podeszło bez słowa, każdy miał papieros w kąciku ust i Lidka, dokonawszy pobieżnego zestawienia sił, wpadła w panikę. „Nasi” byli znacznie mniej liczni, jeżeli nie liczyć dziewcząt, a w razie bijatyki liczyć na nie było głupotą.

Okazało się, że była w błędzie. Licealistki doskonale sobie poradziły.

Rozmowa była krótka i prawie całkowicie niecenzuralna. Obcy przyszli specjalnie, żeby porozbijać pyski „licealnym czyścioszkom”: prawie wszyscy napastnicy mieli kastety i w pierwszych sekundach bójki kilka licealnych pysków rzeczywiście uległo rozbiciu.

Według wszelkich reguł chłopcy z dwieście piątej powinni byli nasycić się widokiem zakrwawionych twarzy przeciwników, porwać zdobyczne ziemniaki i zwycięsko odmaszerować.

Ale wszystko się pokiełbasilo.

Jedna z licealistek, Zoja, miała zbiorniczek gazu. Druga, Inga znalazła w torebce szydło; gaz od razu wytrącono Zoi z ręki, ale szydło okazało się bronią znacznie skuteczniejszą.

- A-a-a... Kurwa jedna!

Lidka poznała tego chłopca w najmniej ze wszystkich odpowiednim momencie. Był na urodzinach Swietki, a teraz nadziawszy się na prowizoryczny sztylet Ingi, skulił się, zaciskając obie dłonie na ranie. Koszula na brzuchu szybko mu poczerwieniała, a tymczasem jego kompan, którego Lidka także mętnie sobie przypominała, zwalił już Ingę z nóg i kopał ją w piersi i w głowę.

Lidka zaczęła krzyczeć.

Ktoś padł w ognisko. Ktoś inny rzucił celnie kamieniem, a ktoś nadział się piersią na ostry kamienny występ i bezwładnie zsunął na ziemię.

- Mamo! - darła się Lidka.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Armaged-dom»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Armaged-dom» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Marina Diaczenko - Tron
Marina Diaczenko
Marina Diaczenko - Ostatni Don Kichot
Marina Diaczenko
Sergej Dyachenko - Das Jahrhundert der Hexen
Sergej Dyachenko
Sergey Dyachenko - Vita Nostra
Sergey Dyachenko
Marina Diaczenko - Awanturnik
Marina Diaczenko
libcat.ru: книга без обложки
Marina i Siergiej Diaczenko
libcat.ru: книга без обложки
Marina i Siergiej Diaczenko
libcat.ru: книга без обложки
Marina i Siergiej Diaczenko
libcat.ru: книга без обложки
Marina i Siergiej Diaczenko
Отзывы о книге «Armaged-dom»

Обсуждение, отзывы о книге «Armaged-dom» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x