— A cóż ty tam robiłeś? — spytał Thorin ze zgrozą, a wszystkie krasnoludy zadrżały.
— To już niech cię nie obchodzi. Jak zawsze czegoś szukałem; była to paskudna, niebezpieczna wyprawa. Nawet ja, Gandalf, ledwo się uratowałem. Chciałem ocalić twego ojca, ale już było za późno. Postradał rozum, majaczył, zapomniał niemal o wszystkim prócz mapy i kluczyka.
— Dawno zapłaciliśmy goblinom z Morii — rzekł Thorin. — Trzeba by pomyśleć i o Czarnoksiężniku.
— Nie mów głupstw. To ponad siły wszystkich krasnoludów razem wziętych, gdyby nawet udało się zebrać rozproszonych na cztery wiatry z powrotem do gromady. Jedynym życzeniem twojego ojca było, żebyś odczytał mapę i użył klucza. Smok i Góra to zadanie i tak aż za wielkie na twoje siły.
— Słuchajcie, słuchajcie! — pomyślał Bilbo i przypadkiem pomyślał na głos.
— Czego mamy słuchać? — spytali wszyscy razem, zwracając się szybko w jego stronę.
Bilbo tak był podniecony, że odparł:
— Tego, co chcę wam powiedzieć.
— A co masz do powiedzenia?
— Ano to, że moim zdaniem powinniście iść na wschód i rozejrzeć się tam dobrze. Bądź co bądź są tam ukryte boczne drzwi, a nawet smoki muszą czasem sypiać, jak mi się zdaje. Jeśli siądziecie na progu i będziecie myśleć długo, to w końcu chyba coś wymyślicie. A teraz, wiecie, myślę, że już dość nagadaliśmy się jak na jedną noc, jeśli rozumiecie, co chcę przez to powiedzieć. Może byśmy tak poszli spać, a jutro wybrali się od samego rana i w ogóle? Dam wam porządne śniadanie, zanim ruszycie w drogę.
— Ruszymy, a nie ruszycie, chciałeś powiedzieć — poprawił Thorin. — Czyż nie jesteś włamywaczem? Czy siedzenie na progu nie należy do twojego zawodu, że już nie wspomnę o włamywaniu się do wnętrza? Ale co do spania i śniadania zgadzam się z tobą. Przed podróżą lubię zjeść pół tuzina jajek z szynką; w jajecznicy, nie sadzone, i uważaj, żeby zanadto nie rozbełtać.
Z kolei inni zaczęli zamawiać śniadania, a żaden nawet nie dodał: „proszę" (co bardzo zirytowało hobbita), po czym wstali od stołu. Bilbo musiał każdemu znaleźć miejsce na nocleg, zapełniając wszystkie gościnne pokoje i ścieląc posłania na fotelach i kanapach. Dopiero kiedy ułożył całe towarzystwo, mógł się sam także położyć w swoim małym łóżku, bardzo zmęczony i nie bardzo szczęśliwy. Postanowił sobie mocno, że nie wstanie o świcie i nie będzie się fatygował przyrządzaniem dla gości wymyślnych dań na śniadanie. Żyłka Tuków zmiękła w nim i wcale już nie był pewien, czy się w ogóle wybiera w jakąś podróż nazajutrz.
Leżąc słyszał jeszcze, jak Thorin w sąsiednim — najelegantszym — pokoju nuci sobie:
Ponad gór omglony szczyt
Lećmy, zanim wstanie świt,
By jaskinom, lochom, grotom
Czarodziejskie wydrzeć złoto!
Bilbo usnął z tymi słowami w uszach i miał bardzo niemiłe sny. Słońce już stało wysoko, kiedy się następnego ranka obudził.
Wyskoczył z łóżka i otuliwszy się szlafrokiem pobiegł do jadalni. Nie było tam żywej duszy, ale na stole ujrzał ślady obfitego i pośpiesznego śniadanie. W pokoju wszystko było przewrócone do góry nogami, a w kuchni piętrzyły się stosy brudnych naczyń. Można by bez przesady powiedzieć, że nie oszczędzono ani jednego garnka, ani jednej patelni. Zmywanie było tak niewątpliwą i przykrą rzeczywistością, że Bilbo musiał się wyrzec złudzeń, iż goście poprzedniego wieczora przyśnili mu się tylko. Doprawdy, oddychał z ulgą na myśl, że w końcu poszli sobie bez niego i nie przyszło im do głowy budzić gospodarza (chociażby po to, żeby podziękować!); mimo woli wszakże był jakby odrobinkę zawiedziony. To uczucie zdziwiło go bardzo.
„Nie bądź durniem, Bilbo — rzekł sam do siebie. — Kto słyszał, żeby hob–bit w twoim wieku myślał o smokach i w ogóle o tych tam zagranicznych głupstwach!"
Przepasał się fartuchem, rozpalił ogień w piecu, zagrzał wodę, pozmywał wszystko. Potem, nim wrócił do jadalni, zjadł w kuchni smaczne śniadanko. Słońce tymczasem już świeciło jasno, a przez otwarte drzwi wejściowe płynął do wnętrza ciepły, kwietniowy powiew. Bilbo zaczął głośno gwizdać i zapominać o zdarzeniach poprzedniego wieczora.
Właśnie zasiadł pod otwartym oknem jadalni do drugiego śniadania, kiedy wszedł Gandalf.
— Ależ mój drogi! — rzekł. — Kiedyż wreszcie przyjedziesz? Mieliśmy przecież wyruszyć wczesnym rankiem! A ty o pół do jedenastej najspokojniej jesz śniadanie, czy jak tam ten posiłek nazywasz. Tamci zostawili ci wiadomość, bo nie mogli dłużej czekać.
— Jaką wiadomość? — spytał biedny pan Baggins, okropnie zmieszany.
— Na wielkiego słonia! — zawołał Gandalf. — Ktoś cię chyba odmienił dzisiejszego ranka! Więc nie starłeś kurzu z parapetu kominka?
— Co ma jedno do drugiego? Dość było roboty ze zmywaniem po czternastu osobach.
— Gdybyś starł kurz z kominka, znalazłbyś pod zegarem to — rzekł Gandalf wręczając hobbitowi liścik (napisany oczywiście na jego własnym papierze listowym). Oto co Bilbo przeczytał:
Od Thorin i kompanii pozdrowienie dla włamywacza Bilba! Za gościnę serdeczne dzięki, a Twoją ofertę fachowej pomocy chętnie przyjmujemy. Warunki: zapłata przy dostawie w wysokości nie przekraczającej czternastej części całego zysku (jeżeli w ogóle będą zyski); zwrot kosztów podróży zapewniamy w każdym przypadku; koszty pogrzebu — jeśli okaże się to konieczne i nie będzie załatwione inaczej — ponosimy my lub nasi przedstawiciele.
Nie widząc potrzeby zakłócania Twego cennego snu, wyruszyliśmy na razie sami, by poczynić niezbędne przygotowania. Oczekujemy szanownej osoby w gospodzie „Pod Zielonym Smokiem", nad Wodą, o jedenastej przed południem punkt. Licząc na punktualność z Pańskiej strony, mamy zaszczyt pozostać
szczerze oddani Thorin i kompania.
— Masz dziesięć minut na drogę. Musisz biec — rzekł Gandalf.
— Ale… — zaczął Bilbo.
— Nie ma czasu na żadne ale — powiedział czarodziej.
— Ale… — powtórzył Bilbo.
— Na to także nie ma czasu. Ruszaj!
Do końca życia Bilbo nie mógł sobie przypomnieć, jakim sposobem znalazł się wtedy na dworze, bez kapelusza, bez laski, bez pieniędzy, bez żadnej z rzeczy, które zazwyczaj brał ze sobą, wychodząc z domu; drugiego śniadanie nie dokończył, statków po nim nie pozmywał, wcisnął klucze do ręki Gandalfowi i puścił się ścieżką w dół pędem, ile sił w kosmatych nogach; minął Wielki Młyn, przeprawił się przez Wodę i przebył w tym tempie milę z okładem.
Biła jedenasta, gdy zasapany dopadł gospody nad Wodą i stwierdził, że zapomniał chustki do nosa.
— Brawo! — rzekł Balin, który z progu wypatrywał hobbita.
Zza zakrętu drogi od strony wioski nadciągała już reszta towarzystwa. Jechali na kucach, a każdy kuc był objuczony wszelkiego rodzaju bagażem, tobołkami, pakunkami i rozmaitym dobytkiem. Jeden mały kuc szedł luzem, zapewne przeznaczony dla Bilba.
— Siadajcie obaj na konie i ruszamy — rzekł Thorin.
— Strasznie mi przykro — powiedział Bilbo — ale zapomniałem kapelusza i chustki do nosa, nie mam też przy sobie ani grosza. Przeczytałem wasz list dopiero o godzinie dziesiątej minut czterdzieści pięć, punkt.
— Nie bądź taki dokładny — odezwał się Dwalin — i nie przejmuj się drobiazgami. Nim dobrniemy do celu podróży, nauczysz się obywać bez chustki do nosa i bez wielu innych rzeczy. Jeżeli zaś chodzi o kapelusz, mam w kuferku zapasowy kaptur i płaszcz.
Читать дальше