— Słusznie, Thorinie, synu Thraina, który był synem Throra! — rzekł głośno.
— Powinieneś upomnieć się o swoje. Wybiła godzina, o której mówiły przepowiednie. Możesz liczyć na pomoc z naszej strony, my zaś ufamy, że odpłacisz nam wdzięcznością, gdy odzyskasz swoje królestwo.
Chociaż jesień już była w pełni, wiatr dmuchał, a liście opadały z drzew — pewnego dnia wypłynęły z Miasta na Jeziorze trzy duże łodzie, niosąc na pokładzie wioślarzy, trzynastu krasnoludów, pana Bagginsa oraz obfite zapasy żywności. Naprzód wysłano okrężnymi drogami koni i kucyki, które podróżni mieli zastać lądując w umówionym miejscu. Władca w otoczeniu swoich doradców żegnał odjeżdżających, stojąc na wspaniałych schodach, które wiodły od bram ratusza w dół ku jezioru. Lud zgromadzony na bulwarach nadbrzeżnych i w oknach domów, śpiewał. Białe wiosła zanurzyły się i plusnęły w wodzie. Popłynęli na północ przez Jezioro, rozpoczynając ostatni etap wielkiej podróży. Jedyną osobą szczerze nieszczęśliwą był Bilbo.
Dwa dni płynęli Długim Jeziorem, a potem Bystrą Rzeką, i wreszcie wyrosła przed ich oczyma Samotna Góra, posępna i wielka. Posuwali się bardzo wolno przeciw rwącemu prądowi. Pod koniec trzeciego dnia, przepłynąwszy kilka mil w górę rzeki, przybili do lewego, czyli zachodniego brzegu i wysiedli na ląd. Czekały tu na nich konie objuczone prowiantem i wszelkim sprzętem oraz kucyki pod wierzch. Załadowali, co się dało, na kuce, resztę zaś zmagazynowali pod namiotem; wśród towarzyszących im ludzi z Miasta nie znalazł się wszakże nikt, kto by chciał zostać z nimi bodaj na tę jedna noc tak blisko cienia rzucanego przez Górę.
— Nie — mówili. — Przynajmniej na razie, póki nie spełnią się przepowiednie.
Tu bowiem, na dzikim pustkowiu, łatwiej było wierzyć w smoka, trudniej natomiast w Thorina. Mogli śmiało zostawić skład zapasów bez straży, bo kraj dokoła zdawał się spustoszony i bezludny. Tak więc eskorta opuściła wędrowców, śpiesznie odpływając w dół rzeki lub maszerujac nadbrzeżnymi ścieżkami, ponieważ noc już zapadła.
Kompania Thorina spędziła tę noc marznąc samotnie i duch w niej upadł. Nazajutrz ruszyła dalej. Balin i Bilbo zamykali pochód, prowadząc zapasowe kuce, ciężko objuczone. Inni jechali o parę kroków przed nimi, mozolnie torując drogę, bo ścieżek tu nie było. Kierowali się na północno–zachód, skosem oddalając się od Bystrej Rzeki, a zbliżając z każdym krokiem do wielkiej ostrogi skalnej, którą Góra wysuwała ku południowi, na ich spotkanie.
Droga była uciążliwa, jechali w milczeniu, chyłkiem. Nie ważył się nikt śpiewać ani śmiać, ani brząkać an harfie, duma i nadzieja, rozbudzone w sercach przez prastare pieśni nad Jeziorem, teraz przygasły; wszystkich ogarnęło ponure znużenie. Rozumieli, że zbliżają się do kresu podróży i że może to być kres okropny. Otaczał ich kraj pusty i nagi, chociaż ongi — jak opowiadał Thorin — zielony i piękny. Trawa rosła skąpo, a po jakimś czasie znikły drzewa i krzewy, tylko sczerniałe pieńki świadczyły, że kiedyś było ich tu wiele. Dotarli do kraju spustoszonego przez smoka, a na domiar znaleźli się tu z końcem jesieni.
Mimo wszystko dojechali do podnóży Góry nie napotykając żadnych niebezpieczeństw ani innych dowodów obecności smoka, prócz spustoszenia wokół jego siedziby. Góra leżała czarna i milcząca przed nimi, a groźniej jeszcze piętrzyła się nad ich głowami. Rozbili pierwszy obóz po zachodniej stronie skalnej ostrogi, która kończyła się wzniesieniem zwanym Kruczym Wzgórzem. Za dawnych lat jego szczyt służył za strażnicę krasnoludom, teraz jednak nie śmieli piąć się na nią, bo miejsce było zbyt odsłonięte.
Nim się zabrali do szukania na zachodnich stokach Góry tajemnych drzwi, w których pokładali wszystkie nadzieję, Thorin wysłał na południe mały patrol wywiadowców, żeby zbadali najbliższe okolice Głównej Bramy. Powierzył to zadanie Balinowi, Kilowi i Filowi, a towarzyszyć tej trójce miał Bilbo. Pod osłoną szarych, milczących urwisk ruszyli aż do podnóży Kruczego Wzgórza. Rzeka, szeroką pętlą obejmując dolinę Dal, w tym miejscu skręcała spod Góry, płynąc żywo i hałaśliwie do Jeziora. Brzegi tu były nagie, skaliste, wysokie i strome. Stojąc na nich, zwiadowcy poprzez wąski potok pieniący się i rozbryzgujący na głazach widzieli rozległą doline, na którą dwa wysunięte ramiona Góry rzucały cień, i pośród niej szare ruiny dawnych domów, wież i murów.
— Oto wszystko, co zostało po Dali — rzekł Balin. — Zbocza gór zieleniły się od lasów, a zaciszna dolina była bogata i wesoła, w czasach kiedy dzwony rozbrzmiewały w mieście.
Balin mówił to posępnie i z żalem, należał bowiem do grona towarzyszy Thori–na owego dnia, gdy zjawił się tutaj smok.
Nie mieli odwagi posuwać się wzdłuż rzeki dalej w stronę Głównej Bramy, lecz obeszli sterczącą na południe ostrogę aż do miejsca, skąd leżąc w ukryciu za występem skalnym mogli dostrzec czarny otwór pieczary ziejący w ogromnej stromej ścianie pomiędzy dwoma ramionami Góry. Z tej pieczary tryskały wody Bystrej Rzeki, z niej też wydobywały się kłęby pary i czarnego dymu. Nic nie poruszało się na tym pustkowiu prócz oparów i wody, tylko niekiedy przelatywał złowróżbny czarny kruk. Nie było też słychać innych głosów prócz plusku rzeki na kamieniach i z rzadka — ochrypłego krakania. Balinem wstrząsnął dreszcz.
— Wracajmy — powiedział. — Nic tu nie zdziałamy. Nie podobają mi się te czarne ptaszyska, wyglądają na szpiegów w służbie złych sił.
— Sądząc z tego dymu, smok żyje i siedzi w jamie pod Górą — odezwał się hobbit.
— Dym niczego nie dowodzi — odparł Balin — chociaż nie wątpię, że jest tak, jak mówisz. Ale nawet gdyby Smaug oddalił się na pewien czas lub gdyby leżał czatując na zewnętrznym zboczu — dymy i opary wydobywałyby się i tak z jaskini; całe podziemie musi być pełne jego cuchnących wyziewów.
Tak udręczeni przez ponure myśli, ścigani przez kraczące im nad głowami kruki, powlekli się z powrotem do obozu. Był czerwiec, gdy gościli w pięknym domu Elronda, a chociaż jesień dopiero chyliła się ku zimie, zdawało się krasnoludom, że całe lata dzielą ich od tamtych uroczych dni. Teraz bowiem znaleźli się w złowrogiej pustce i znikąd nie mogli spodziewać się pomocy. Stanęli u kresu podróży, ale cel zdawał się równie daleki jak przed wyruszeniem z domu. Nikt nie zachował w sercu wiele otuchy.
Otóż rzecz dziwna: pan Baggins miał jej więcej niż inni! Często sięgałpo mapę Thorina i wpatrywał się w nią, rozmyślając nad runami i wskazówką, którą Elrond wyczytał z księżycowego pisma. I nie kto inny, lecz właśnie pan Baggins namówił krasnoludów, żeby zabrali się do niebezpiecznych poszukiwań tajemnych drzwi na zachodnim stoku Góry. Przeniesiono obóz do wydłużonej dolinki leżącej między niższymi ostrogami Góry, a węższej niż wielka dolina od południowej strony, prowadząca pod Główną Bramę i przecięta rzeką. Od masywu Góry wysuwały się tu na zachód długie grzbiety, opadające stromymi zboczami aż na równinę. W tej zachodniej części Góry znaleźli mniej śladów smoczych wedrówek, a więcej trawy dla kucyków. Z nowego obozu, na który od rana aż do chwili przed wieczorem, gdy słońce chyliło się nad las, padał cień urwistej ściany, wychodzili co dzień grupami po kilku na mozolne poszukiwania ścieżek prowadzących po zboczu w górę. Jeśli mapa mówiła prawdę, gdzieś tam, wysoko nad skałą u końca doliny musiały być tajemne drzwi. Ale co dzień z niczym wracali do obozu.
Читать дальше