— I ja — dodała Nevrata.
Marek pamiętał jej wyczyny po Maraghrze i wtedy, gdy legioniści walczyli z ludźmi Draxa, wiedział więc, że ma na myśli dokładnie to, co powiedziała.
— Oboje wiecie, że odpowiedź brzmi „tak”, niezależnie od tego, czy wyruszymy — rzekł. — Cóż innego mógłbym powiedzieć zaprawionym w boju wojownikom i dzielnym zwiadowcom, którzy są również moimi przyjaciółmi? — Senpat Sviodo podziękował mu z niezwyczajną powagą.
Bartagouni, nadal pogrążony we własnych myślach, rzekł zapalczywie:
— I jest tam także Zemarkhos.
Jego ludzie znów pokiwali głowami; bardziej nienawidzili fanatycznego kapłana niż nomadów. Prawdopodobnie nadarzy się szansa na zemstę, jeżeli legioniści wyruszą na zachód. W drodze do Maraghy Thorisin wydrwił Zemarkhosa i kapłan za swego Autokratora uznał Onomagoulosa. Jego poplecznicy zasilili siły prowincjonalnych wielmożów.
W sali na chwilę zapadła cisza. Rzymianie byli wierni państwu, któremu służyli, ale to była lojalność najemników; zdecydowanie płytka. Nie podzielali ani w pełni nie rozumieli dziesięcioleci wojen i pogromów, które zahartowały Vaspurakanerów tak, jak zimna woda hartuje stal. Ludzie, którzy tytułowali się książętami, rzadko okazywali tę twardość, ale kiedy tak się działo, mroziła ona ich mniej zaangażowanych w sprawę towarzyszy.
— Dość tych smutków! — zawołał Sviodo. Wyczuł, że dotychczasowy nastrój pogarsza się i postanowił to zmienić. — Smutki to narzędzia Skotosa!
Odwrócił się do Gajusza Filipusa.
— Więc wy, Rzymianie, znacie małą ptaszynę? — Jego palce zatańczyły po strunach pandoury. Legioniści ryknęli marszową piosenkę zadowoleni, że odrywa ich od własnych niewesołych myśli.
— Dobrze się czujesz, Taronie? — zapytał Marek. — Wyglądasz, jakbyś nie spał od tygodnia.
— Prawie trafiłeś — przyznał Leimmokheir, podkreślając słowa potężnym ziewnięciem. Miał czerwone oczy, a jego głos był bardziej ochrypły niż zwykle. Po uwolnieniu przybrał na wadze, ale skórę miał obwisłą i niezdrową. — Usiłowanie dokonania czegoś niemożliwego jest dość męczącym zadaniem. — Nawet jego niegdyś dudniący śmiech wydawał się jakby pusty. — Za mało okrętów, za mało ludzi, za mało pieniędzy, za mało czasu — wyliczał, pomagając sobie palcami. — Cudzoziemcze, masz posłuch u Gavrasa. Wytłumacz mu, że nie jestem magiem, by wyczarować zwycięstwo ruchem ręki. A zrób to dobrze, bo inaczej zamieszkamy w sąsiednich celach.
Skaurus potraktował jego słowa jako wyraz przygnębienia, ale Leimmokheir nalegał tak uparcie, że w końcu postanowił porozmawiać z Imperatorem. Wyczerpanie sprawiło, że drungarios stał się drażliwy i niezdolny do dostrzegania innego punktu widzenia poza własnym.
Traf chciał, że trybun został przyjęty przez Imperatora po bardzo krótkim oczekiwaniu. Kiedy powiedział o skargach Leimmokheira, Thorisin warknął:
— Czego on chce, sardeli do wina? Byle dureń potrafi pokierować łatwą robotą, dopiero trudniejsza pokazuje, kto ile jest wart.
Nagle do tronu zbliżył się posłaniec. Zatrzymał się niezdecydowanie, czekając na reakcję Imperatora.
— No? — warknął Gavras.
Posłaniec padł na twarz. Kiedy wstał, podał Autokratorowi złożony pergamin.
— Wybacz, Wasza Wysokość. Goniec, który przyniósł list powiedział, że to pilne.
— Dobra, dałeś mi go, na co więc czekasz? — Imperator rozłożył arkusz i przeczytał półgłosem: — „Przyjdź na nabrzeże i zobacz efekt swego zaufania. L., drungarios dowodzący”.
Jego twarz ciemniała z każdym słowem. Przedarł pergamin, potem wrzasnął do Skaurusa:
— Niech Phos przeklnie dzień, w którym posłuchałem twego zatrutego języka! Posłuchaj, jak ten łajdak chełpi się swoją zdradą! Zigabenos! — ryknął, a kiedy oficer straży pojawił się u jego boku, rozkazał mu wysłać żołnierzy do doków, by — o ile to jeszcze możliwe — powstrzymali Leimmokheira. Warknął: — Cholera, za późno, ale trzeba spróbować.
Jego furia była tak wielka, że Marek cofnął się, gdy Imperator wstał z tronu. Bał się, że Thorisin może go zaatakować, ale ten wydał tylko krótki rozkaz:
— Chodź. Skoro ja muszę oglądać owoce twej głupoty, ty też możesz to zrobić.
Przerażony Skaurus pośpieszył za Imperatorem. Wszystko, co Rzymianin myślał o Leimmokheirze, okazało się stekiem bzdur. To było gorsze od zdrady; mówiło o jego wręcz bezgranicznym zaślepieniu.
Dworzanie pędem schodzili Gawasowi z drogi, żaden nie śmiał przypomnieć mu, że czekają następni petenci. Imperator, przez cały czas klnąc pod nosem, opuścił tereny pałacowe i skręcił nad morze; wszedł na stopnie nabrzeża jak niesprawiedliwie osądzony człowiek na szafot. Nie zaszczycił Skaurusa nawet jednym spojrzeniem.
To, co zobaczył za kamiennymi umocnieniami, wydarło z jego piersi nowy wrzask gniewu.
— Ten pomiot rajfura ukradł całą flotę! — Triremy i lżejsze, dwurzędowe okręty zwijały żagle i odpływały na wiosłach z portu Neorhesian. Wiosła wzbijały pióropusze spienionej wody. Marek popadł w jeszcze większe przygnębienie. Nie przypuszczał, że to możliwe.
— I popatrz! — zawołał Imperator, wskazując na pod miejski port na drugim brzegu Końskiego Brodu. — Ten bydlak, Bouraphos, wychodzi, by go przywitać! — Okręty zbuntowanego admirała rosły w oczach. Thorisin potrząsnął ku nim pięścią.
Nagle na kamiennych stopniach zadudniły podkute buty. Do Imperatora podbiegł zadyszany, przeklinający żołnierz.
— Przybyliśmy za późno, Wasza Wysokość — wysapał. — Leimmokheir odpłynął.
— Poważnie? — parsknął Gavras.
Oczy żołnierza rozszerzyły się, gdy skierował je tam, gdzie wskazywała wyciągnięta ręka Thorisina.
Okręty Leimmokheira ustawiły się w linię naprzeciwko buntowników, ciężkie galery zajęły pozycję w środku, liburniany na skrzydłach. Marek nie znał się na morskiej taktyce, ale nawet on rozpoznał manewr.
— To szyk bojowy! — zawołał.
— Na Phosa, prawda! — wykrzyknął Thorisin, po raz pierwszy zauważając obecność trybuna. — O co tu chodzi? Nieważne, zdrajca czy półgłówek, twój ukochany przyjaciel i tak mnie zniszczy. Bouraphos zabawi się z nim jak kot z konikiem polnym. Patrz na okręty, jakie ma ze sobą.
Gavras mógł zgadywać, czy Leimmokheir zdradził, czy nie — w przypadku Elissaiosa Bouraphosa było to po prostu widać. Jego okręty przygotowywały się do manewru oskrzydlającego. Przekleństwa, które Thorisin dotychczas ciskał na głowę Leimmokheira, posypały się na Bouraphosa. Posłaniec Zigabenosa słuchał ich z podziwem.
Marek prawie zapomniał o Imperatorze. Odkrył, że przyglądanie się bitwie, w której nie można wziąć udziału, jest gorsze od samej walki. W bezpośrednim starciu nie ma czasu na refleksje; teraz nie pozostawało mu nic innego. Jego paznokcie wbity się w dłonie, gdy patrzył, jak wioślarze po obu stronach zwiększają tempo. Okręty skoczyły ku sobie. Trybun zastanowił się, czy Leimmokheir faktycznie zwariował, czy też egotyzm, jaki zdawał się czaić w duszy każdego Videssańczyka, kazał mu wierzyć, że jest równy bogom.
Okręty były w odległości niecałego furlonga od siebie, gdy nagle jeden z dwurzędowców Bouraphosa zboczył z kursu i staranował idącą obok triremę. Zaatakowana z zaskoczenia cięższa galera została nieodwracalnie uszkodzona. Wiosła pękały z trzaskiem; Marek usłyszał wrzaski, gdy ramiona wioślarzy zostały wyrwane ze stawów. Woda chlusnęła w wielką wyrwę w burcie triremy. Pobity okręt nieledwie z godnością zaczął zanurzać się W morską toń. Liburnian cofnął wiosła i zaczął szukać następnej ofiary.
Читать дальше