Komnatę przepełniał pełen oczekiwania szmer. Skrzydła Wielkiej Bramy rozchyliły się powoli. Ukazał się jeden człowiek — ciemna sylwetka na tle padającego z zewnątrz światła. Jego długie, rozkołysane kroki zdawały się nie pasować do tego królestwa przemykających eunuchów i stąpających miękko urzędników.
Taron Leimmokheir nosił świeże szaty, ale wisiały one na nim jak na kiju. Zwolnienie nie usunęło z jego twarzy bladości, nabytej w czasie długich miesięcy pobytu w lochach. Włosy i broda były czyste, ale nie przystrzyżone.
Skaurus słyszał, że admirał nie zgodził się przyjąć balwierza; jego słowa brzmiały: „Niech Gavras zobaczy, co ze mnie zrobił”.
Trybun zastanowił się, czego jeszcze Leimmokheir mógł odmówić. Na ile się orientował, targ jeszcze nie został dobity.
Były admirał podszedł do imperatorskiego tronu, po czym zatrzymał się, patrząc Thorisinowi w oczy. W myśl videssańskiej etykiety było to szczytem bezczelności; w ciszy, jaka nagle zapadła w komnacie, Marek słyszał skwierczenie pochodni. Potem, z rozmysłem i najwyższą godnością, Leimmokheir powoli położył się przed swoim władcą.
— Wstań, wstań — przynaglił niecierpliwie Thorisin; nie były to słowa zgodne z protokołem, ale ministrowie dworu przestali już rozpaczać nad zmianami wprowadzanymi przez Imperatora.
Leimmokheir podniósł się. Imperator, który miał taką minę, jakby każde wypowiedziane słowo piekło go w język, kontynuował:
— Wiedz, że oddalamy od ciebie oskarżenie o spiskowanie przeciwko naszej osobie, i że zostają ci przywrócone wszystkie posiadłości i prawa, uprzednio uznane za podlegające konfiskacie.
Dworzanie westchnęli przeciągle. Leimmokheir zaczął schylać się, by ponownie paść przed Imperatorem na twarz, ale Thorisin powstrzymał go ruchem ręki.
— Teraz przejdziemy do rzeczy — powiedział, bardziej jak targujący się kupiec niż Autokrator Videssańczyków. Leimmokheir pochylił się. — Czy zechcesz służyć mi jako drungarios floty przeciwko Bouraphosowi i Onomagoulosowi? — Marek zauważył, że Gavras zrezygnował z mówienia w pierwszej osobie liczby mnogiej.
— Dlaczego tobie, a nie im?
Skaurus miał okazję się przekonać, że więzienie nie zabiło tupetu Leimmokheira. Dworzanie zbledli, zatrwożeni taką otwartością.
Imperator jednakże wyglądał na zadowolonego. Jego odpowiedź była równie bezpośrednia.
— Bo nie jestem człowiekiem, który wynajmuje morderców.
— Nie, natomiast wtrącasz ludzi do więzienia.
Opasły mistrz ceremonii, który stał wśród wysokich dygnitarzy, wyglądał tak, jakby miał zamiar zemdleć. Thorisin siedział z kamiennym wyrazem twarzy, ze splecionymi na piersiach rękami, czekając na prawdziwą odpowiedź. Wreszcie Leimmohkeir skłonił głowę; szare loki przysłoniły jego twarz.
— Wspaniale! — Thorisin odetchnął jak hazardzista, który ograł przeciwnika. Skinął na Balsamona. — Patriarcha odbierze przysięgę wierności.
Dosłownie mruczał jak zadowolony kocur; dla człowieka tak religijnego jak Taron Leimmokheir, przysięga była niczym zakucie w żelazne kajdany.
Balsamon zrobił krok do przodu, wyjmując mały egzemplarz videssańskiej świętej księgi z fałd szaty. Ale drungarios odegnał go ruchem ręki; w sali tronowej rozbrzmiał jego głos — żeglarza, przywykłego do przekrzykiwania sztormowych wichrów.
— Nie, Gavrasie, nie złożę ci przysięgi.
Na chwilę wszyscy zamarli; oczy Imperatora stały się twarde i zimne.
— Zatem co, Leimmokheirze? — zapytał i groźnie podniósł głowę. — Czy ma mi wystarczyć twoje „tak”?
Jego zamierzony sarkazm admirał przyjął za dobrą monetę.
— Tak, na Phosa, w przeciwnym razie ile będzie warte twoje ułaskawienie? Będę twoim człowiekiem, ale nie twoim psem. Jeżeli nie potrafisz zaufać mi bez najeżonej słowami obroży na moim karku, odeślij mnie do lochów i bądź przeklęty.
Teraz on czekał dumnie na decyzję Imperatora.
Rumieniec wypełzł z wolna na policzki Thorisina. Ręce jego przybocznych strażników zacisnęły się na drzewcach włóczni. Byli Autokratorzy — wcale nie nieliczni — którzy zmazywali taką ujmę krwią. Balsamon nieraz widział coś takiego. Rzekł nagląco:
— Wasza Wysokość, może ja…
— Nie. — Thorisin przerwał mu jednym chrapliwym słowem.
Marek znów zdał sobie sprawę z przytłaczającej władzy, jaka emanowała z murów tego gmachu. W komnatach pałacu Balsamon mógł przewracać oczami i wykłócać się; tutaj skłoniwszy się, zamilkł potulnie. Jedynie Leimmokheir pozostał nie zastraszony, czerpiąc siłę z tego, co już przecierpiał.
Imperator nadal go nie lubił, ale powoli gniew na jego obliczu ustąpił miejsca wstrzemięźliwemu szacunkowi.
— Zatem niech tak będzie. — Nie tracił czasu na pogróżki czy ostrzeżenia; jasne było, że niewiele one znaczą dla przywróconego na stanowisko admirała.
Leimmokheir, równie porywczy jak Gavras, skłonił się i odwrócił do wyjścia.
— Dokąd idziesz tak szybko? — zapytał ostro Thorisin z rozbudzoną na nową podejrzliwością.
— Do portu, oczywiście. A gdzie według ciebie powinien pójść twój drungarios? — Leimmokheir ani się nie odwrócił, ani nawet nie zwolnił.
Skaurus pomyślał, że gdyby mógł zatrzasnąć za sobą skrzydła Wielkiej Bramy, na pewno by to zrobił. Uparty admirał i obdarzony równie silną wolą Imperator zdołali wspólnie postawić videssański ceremoniał na głowie. Dworzanie zaczęli się rozchodzić; potrząsali głowami, wspominając lepiej zorganizowane widowiska.
— Nie odchodź — powiedział Imperator do trybuna, gdy ten miał zamiar ruszyć za innymi. — Mam dla ciebie robotę.
— Słuchani?
— I oszczędź mi tego niewinnego spojrzenia — warknął Imperator. — Może łapią się na nie wszystkie dziewki, ale nie ja.
Marek zobaczył, że kącik ust Alypii Gavry drgnął lekko, ale księżniczka nie spojrzała na niego.
Jej stryj mówił dalej:
— Byłeś tym, który pragnął uwolnienia tego siwobrodego świętoszka, więc będziesz musiał mieć na niego oko. Mam nadzieję, że będę wiedział o każdym jego oddechu. Rozumiesz?
— Tak. — Rzymianin na wpół spodziewał się takiego rozkazu.
— Tylko „tak”? — Gavras spiorunował go wzrokiem, ale zrezygnował z okazji do wybuchnięcia gniewem. — No to idź i zajmij się tym.
Gdy Marek wracał do koszar legionistów, dogoniła go Alypia Gavra.
— Muszę prosić cię o wybaczenie — powiedziała. — Udawanie, że nie dotarły do mnie twe prośby o spotkanie, byłoby niegrzecznością z mej strony.
— Sytuacja nie była zwyczajna — odparł trybun.
Nie mógł mówić tak swobodnie, jakby sobie życzył. Na ścieżce panował ożywiony ruch; niejedna głowa odwracała się ciekawie na widok najemnego dowódcy idącego ręka w rękę z bratanicą Autokratora Videssańczyków.
— Skromnie mówiąc. — Alypia wzniosła brew.
Ona także używała zdań o wielu znaczeniach. Marek zastanowił się, czy świadomie postanowiła spotkać się z nim w miejscu publicznym, by istniejąca miedzy nimi więź pozostała nieskrystalizowana.
— Mam nadzieję — zaczął ostrożnie — iż nie myślisz, że byłem… ach, że ją wykorzystałem.
Spojrzała na niego pewnie.
— Istnieje wiele korzyści, jakie może osiągnąć oficer w pewnych okolicznościach; mogę dodać, że czasem potrafię patrzeć jego oczami.
— To główna przyczyna mojego długiego wahania.
— Nigdy w głębi serca nie wierzyłam… — Alypia położyła rękę na lewej piersi — …że jesteś taki. — Nagle potrząsnęła głową. — „Główna przyczyna”? A co z twoim małym synem? Co z rodziną, jaką założyłeś po przybyciu do Videssos? Na bankiecie wyglądałeś na zadowolonego z Helvis.
Читать дальше