Choć legioniści byli krępi i niżsi od niego, dotrzymywali mu kroku. Szybki marsz, niemal trucht, nie pozwalał na pogawędki. Dwie mile pokonali w milczeniu przerywanym tylko ciężkimi oddechami, kłapaniem sandałów na ubitej ziemi i pobrzękiwaniem mieczy o żołnierskie spódniczki nabijane ćwiekami.
Teren zaczął się wznosić, a marsz utrudniały drobne kamienie i żwir. Raz Marek potknął się i musiał wyciągnąć ręce, żeby uchronić się przed upadkiem. Jeden z ludzi idących z tyłu zaklął, kiedy to samo przytrafiło się jemu. Skaurus stwierdził, że Khatrish miał rację, gdy nie chciał wjeżdżać konno na zbocze. W takim terenie lepiej było poruszać się na dwóch nogach.
Znajdowali się teraz dość blisko, by usłyszeć hałas, o którym meldował zwiadowca, choć wielkie głazy zasłaniały jego źródło. Khatrish mówił prawdę. Początkowo brzmiało to jak ostra potyczka, ale kiedy Rzymianie podeszli bliżej, zaczęli spoglądać na siebie w zdumieniu. Stal uderzająca o stal nie wydawała takich dźwięków. Nie było też słychać okrzyków walczących. A gdzie tupot ciężkich butów? I co mogło być źródłem wysokiego, ledwo słyszalnego zawodzenia?
Marek wyciągnął galijski miecz. Poczuł w dłoni miły ciężar. Za sobą usłyszał zgrzyt krótkich gladiusów wysuwanych z mosiężnych pochew. Rzymianie obeszli ostatnią przeszkodę i znaleźli się na w miarę płaskim skrawku terenu.
Na małym płaskowyżu kilkunastu Yezda zagrzewanych przez mężczyznę o surowej twarzy, w szatach koloru zaschniętej krwi, atakowało garstkę Videssańczyków skupionych wokół pulchnego, łysego człowieka, którego zakurzona szata mogła być kiedyś niebieska.
— Nepos! — krzyknął Skaurus, rozpoznawszy pękatego kapłana Phosa.
Nepos odwrócił głowę. Nierówna walka stała się jeszcze bardziej desperacka. Krąg wokół kapłana zacieśnił się. Ani videssańscy żołnierze, ani ich wrogowie najwyraźniej nie zauważyli przybycia Rzymian.
— Na nich! — krzyknął Marek.
Jeśli Yezda chcieli zachowywać się jak głupcy, to ich sprawa.
Mężczyzna w czerwonej szacie uśmiechnął się lekko, kiedy legioniści zaatakowali.
Jego ludzie ani na moment nie odwrócili uwagi od przeciwników. Rzymianie wydali okrzyki zdumienia i przerażenia, gdy ich miecze przeszły przez Yezda jak przez dym, a ciała nie napotkały oporu.
Mimo wznoszonych okrzyków bojowych, mimo szczęku ostrzy uderzających w klingi Yezda, żołnierze videssańscy byli równie bezcieleśni jak napastnicy. Marek otrząsnął się z chwilowego przerażenia. Wiedział, że czarnoksiężnicy Yezda noszą czerwonobrązowe szaty, a sam Nepos był nie tylko kapłanem, ale i magiem. Na oczach Rzymian rozgrywał się pojedynek czarodziejów. Przeciwnik Neposa nie był słabeuszem, skoro potrafił zmusić tłustego kapłana do zajęcia pozycji defensywnej.
Miecz Skaurusa przebił jeden z fantomów. Runy na ostrzu zaiskrzyły się żółto. Yezda zgasł jak płomień świecy. Kolejny rozpłynął się po drugim ciosie, potem następny i następny. Jednocześnie z twarzy czarnoksiężnika Yezda zniknął uśmiech.
Nepos wykorzystał sytuację i rzucił do ataku zjawy stworzone przez siebie. Teraz z kolei przeciwnik otoczył się linią obrony. Ostrze Marka, zaczarowane przez galijskich druidów, okazało się kiedyś odporne na czary samego Avshara. Tym bardziej nie mogła mu podołać magia jego sługi. Trybun zadawał bezlitosne pchnięcia, unicestwiając niematerialnych wojowników.
Kiedy zniknął ostatni z nich, mag w czerwonej szacie udowodnił, że nie jest tchórzem ani słabeuszem. Był dość potężny, by powstrzymać atak Neposa. Nie dosięgnął go żaden videssański miecz, choć omijały go o włos. Rzuciwszy przekleństwo w gardłowym języku, Yezda wyciągnął sztylet i skoczył na Skaurusa.
Mimo odwagi napastnika walka mogła się zakończyć tylko w jeden sposób. Rzymianin odparował cios tarczą i wykonał śmiertelne pchniecie legionistów. Jego miecz przebił ciało, a nie bezcielesną zjawę. Z ust Yezda trysnęła krew, tłumiąc nie dokończoną klątwę.
Kiedy wróg padł, fantomy Neposa zniknęły. Videssański kapłan chwiał się śmiertelnie wyczerpany. Pot lał się z wygolonej czaszki, krople połyskiwały na brodzie. Mały człowieczek podszedł do trybuna i chwycił go za ramię.
— Dzięki Phosowi, który przysyła światło, że zesłał mi was w potrzebie — powiedział urywanym, chrapliwym głosem i spojrzał na skurczone ciało martwego Yezda. — Zabiłby mnie, gdybyście się nie zjawili w porę.
— Jak doszło do pojedynku magów? — zapytał Marcus.
— Chowaliśmy się przed sobą wśród skał. Zobaczyłem, że on ma broń, więc chciałem go odstraszyć fantomami. Lecz Yezda stanął do walki i okazał się silny. — Nepos potrząsnął głową. — A przecież wyglądał na zwykłego szamana, podczas gdy ja jestem magiem Akademii Videssańskiej. Czyżby jego mroczny Skotos był potężniejszym bogiem od Phosa? Czyżby praca całego mojego życia poszła na marne?
Skaurus klepnął go po plecach. Nepos był z natury wesołym człowiekiem, lecz łatwo poddawał się zniechęceniu, kiedy sprawy przybierały zły obrót.
— Głowa do góry! — pocieszył go trybun. — Oni wszyscy trzymają się szaty Avshara. Jedno zwycięstwo i już myślą, że mają u stóp cały świat. — Przyjrzał się wyczerpanemu kapłanowi. — A ty, przyjacielu, nie jesteś w najlepszej formie.
— Właśnie — przyznał Nepos.
Wytarł spoconą i brudną twarz jeszcze brudniejszym rękawem i potrząsnął głową w konsternacji, jakby spojrzał na siebie po raz pierwszy od wielu dni. Udało mu się przywołać słaby uśmiech.
— Nie wyglądam najlepiej, prawda?
— Istotnie — potwierdził Marek. — Nie mogę ci obiecać żadnych wygód, ale przynajmniej dotrzesz bezpiecznie do domu.
Uśmiech Neposa stał się szerszy.
— Mam nadzieję. — Westchnął i zwrócił się do legionistów. — Zdaje się, że będę musiał maszerować z wami, dryblasy.
Rzymianie wyszczerzyli się do niego. Wszyscy byli wyżsi — i szczuplejsi — od baryłkowatego kapłana.
Nepos przebierał krótkimi nóżkami, starając się dotrzymać im kroku.
— Nieźle — powiedział jeden z żołnierzy, kiedy zbliżali się do kolumny Rzymian. Uśmiechnął się chytrze. — Jest z nami wielu Videssańczyków. Może znajdziemy jakąś kolczugę i plecak i zrobimy z was, panie, prawdziwego legionistę.
— Niech Phos broni! — wysapał Nepos, wznosząc oczy ku niebu.
— A może położymy was, panie, na ziemi i potoczymy — zasugerował inny Rzymianin.
Spojrzenie, które kapłan posłał Markowi, było tak pełne oburzenia i błagania, że trybun zakaszlał i położył kres żartom.
Gajusz Filipus już ruszył z całym manipułem żołnierzy na ratunek Skaurusowi. Kiedy zobaczył wracający oddział, pomachał ręką.
— Wszystko w porządku? — zawołał, gdy podeszli bliżej. Marek w odpowiedzi uniósł kciuk jak na arenie. Starszy centurion odwzajemnił gest i zawrócił manipuł do szeregów. Mimo pomruków Gajusza Filipusa o amatorach i osobistym przywództwie, Skaurus nie zauważył, by ktokolwiek chciał zająć miejsce centuriona.
Z kolumny Rzymian wyszła na powitanie oddziału zwiadowczego szczupła postać w chlamidzie i sandałach. Gorgidas zignorował Marka, a jeśli chodzi o legionistów, mogłoby ich tam w ogóle nie być. Całą uwagę skupił na Neposie.
— Znasz videssańską sztukę uzdrawiania? — zapytał. Pochylił się do przodu, jakby czekał na potwierdzenie.
— No tak, trochę, ale…
Gorgidas nie pozwolił na żadne protesty. On i Nepos przeprowadzili wiele rozmów od serca, ale Grek nie chciał teraz tracić czasu. Chwycił kapłana za ramię i pociągnął w stronę noszy z ciężko rannymi, mówiąc:
Читать дальше