Puścił snopek i kopnął go gniewnie. Była na południowy zachód od niego. Poruszała się szybciej, niż on zdołałby iść. Ruszył za nią w jasnych promieniach księżyca. Czuł się niemądry i otępiały, dręczył go wstyd, żal i poczucie winy. Nie powinien zdejmować łańcuszka. Trzeba było przywiązać go do drzewa albo zmusić gwiazdę, by poszła z nim do wioski. Myśli te przelatywały mu przez głowę, lecz w duchu słyszał też inny głos, mówiący, że gdyby tym razem nie zdjął łańcucha, zrobiłby to wkrótce, a wtedy i tak by mu uciekła.
Zastanawiał się, czy kiedykolwiek zobaczy gwiazdę.
Coraz bardziej zagłębiał się między drzewa, potykając się o korzenie. Gęsta kopuła liści przysłoniła księżyc i po tym jak Tristran kilkakrotnie o mało się nie przewrócił, zrezygnował z walki. Położył się pod drzewem, oparł głowę na torbie i zamknął oczy, użalając się nad sobą, póki nie zasnął.
* * *
Na skalnej przełęczy na najdalej wysuniętym na południe zboczu Góry Brzucha królowa czarownic ściągnęła wodze zaprzężonego w kozły rydwanu. Zatrzymała go, węsząc w mroźnym powietrzu. Na niebie nad jej głową lśniły tysiące gwiazd.
Jej czerwone, jakże czerwone, wargi wygięły się w uśmiechu tak pięknym i radosnym, pełnym czystego, absolutnego szczęścia, że jego widok zmroziłby wam krew w żyłach.
— No proszę — rzekła. — Zmierza wprost ku mnie.
A wiatr na przełęczy zawył tryumfalnie, jakby w odpowiedzi na jej słowa.
* * *
Primus siedział przy dogasającym ognisku. Jego ciało, okryte grubą, czarną szatą, zadrżało. Jeden z karych koni zarżał cicho — nie wiadomo, czy się przebudziwszy, czy przez sen — po czym znów zamilkł. Primus czuł na twarzy dziwne zimno. Tęsknił za swą gęstą brodą. Patykiem wyciągnął z żaru glinianą kulę, splunął na dłonie, po czym rozbił gorącą glinę; w powietrzu rozeszła się słodka woń mięsa jeża, który piekł się wolno w żarze, kiedy Primus spał.
Powoli zjadł śniadanie, wypluwając do ogniska drobne kostki, gdy tylko ogryzł je do gołego z mięsa. Przekąsił jeża kawałkiem twardego sera i przepłukał gardło kwaśnym jak ocet białym winem.
Gdy skończył się pożywiać, otarł dłonie w szatę i rzucił runy, by odnaleźć topaz przekazujący władzę nad górskimi miastami i rozległymi ziemiami Cytadeli Burz. Przez chwilę ze zdumieniem wpatrywał się w małe kwadratowe, czerwone granitowe płytki. Pozbierał je, potrząsnął w dłoni, ponownie rzucił na ziemię i spojrzał.Potem splunął w żar. Odpowiedział mu leniwy syk. Zebrał płytki i schował w wiszącej u pasa sakiewce.
— Porusza się szybciej, dalej — rzekł do siebie.
Wysikał się na resztki ogniska, był bowiem w dzikim kraju, a w owych krainach roiło się od bandytów, hobgoblinów i jeszcze gorszych istot. Nie miał najmniejszego zamiaru zdradzać im swej obecności. Zaprzągł konie do powozu, wdrapał się na kozioł i ruszył na zachód, w stronę lasów i rozciągających się za nimi gór.
* * *
Dziewczyna trzymała się mocno szyi jednorożca, pędzącego przez mroczny las.
Promienie księżyca nie docierały między drzewa, lecz jednorożec lśnił i migotał słabym światłem, niczym księżyc. Dziewczyna także połyskiwała i świeciła, jakby zostawiała za sobą chmurę świetlistego pyłu. I gdy tak pędziła wśród drzew, obserwator, który oglądałby ją z daleka, ujrzałby, jak rozbłyska i przygasa, rozbłyska i przygasa, niczym maleńka gwiazda.
Co powiedziało drzewo
Tristran Thorn śnił, że siedzi na jabłoni, podglądając przez okno Victorię Forester, która właśnie się rozbierała. Gdy zdjęła suknię, odsłaniając obfitą halkę, Tristran poczuł jak gałąź ugina mu się pod stopami, a potem runął dół, w mrok rozświetlony promieniami księżyca… Spadał na księżyc. A księżyc mówił do niego:
— Proszę — szeptał głosem przypominającym nieco głos jego matki. — Chroń ją. Chroń moją córkę. Chcą ją skrzywdzić. Zrobiłem już wszystko, co mogłem.
Być może księżyc powiedziałby mu więcej i może nawet to zrobił, lecz nagle stał się migotliwym odbiciem w wodzie, daleko w dole, a potem Tristran poczuł, że po twarzy chodzi mu mały pająk. Oprócz tego zdrętwiał mu kark. Uniósł dłoń i ostrożnie zrzucił pająka z policzka. Poranne słońce świeciło mu prosto w oczy. Świat wokół był złocisty i zielony.
— Śniłeś — dobiegł gdzieś z góry młody kobiecy głos. Głos ów był łagodny i Tristran usłyszał w nim dziwny akcent, a nad głową szelest bukowych liści.
— Tak — odparł, zwracając się do siedzącej na drzewie nieznajomej — śniłem.
— Ja także miałam sen zeszłej nocy. W moim śnie uniosłam wzrok i ujrzałam cały las. Między drzewami wędrowało coś wielkiego. Zbliżało się coraz bardziej i bardziej, i zrozumiałam, co to jest. — Umilkła gwałtownie.
— I co to było? — spytał Tristran.
— Wszystko — odparła. — To był Pan. Gdy byłam bardzo młoda, ktoś — może wiewiórka, bo one są strasznie gadatliwe, albo sroka, czy może zimorodek, jakaś istota powiedziała mi, że do Pana należy cały las. To znaczy, nie należy w sensie „należy”. Nigdy nie sprzedałby lasu komuś innemu, nie otoczył go murem ani…
— Ani nie ściął drzew — podpowiedział usłużnie Tristran. Odpowiedziała mu cisza. Zastanawiał się, gdzie zniknęła dziewczyna. — Halo? — zawołał. — Halo!
Liście nad jego głową zaszeleściły cicho.
— Nie powinieneś mówić takich rzeczy.
— Przepraszam. — Tristran nie do końca wiedział, za co właściwie przeprasza. — Ale mówiłaś, że las należy do Pana.
— Oczywiście, że tak — odparł głos. — Nietrudno jest być właścicielem czegoś albo nawet wszystkiego. Wystarczy wiedzieć, że to twoje, i być gotowym z tego zrezygnować. W ten właśnie sposób Pan stał się właścicielem lasu. W moim śnie przyszedł do mnie. Ty także byłeś w moim śnie. Prowadziłeś na łańcuchu smutną dziewczynę. Była bardzo, bardzo smutna. Pan rozkazał, bym ci pomogła.
— Mnie'?
— I sprawił, że poczułam nagłe ciepło i miękki, przyjemny dreszcz w środku, od czubków liści po koniuszki korzeni. A kiedy się obudziłam, leżałeś tu. Spałeś twardo, z głową opartą o mój pień, chrapiąc jak świniak.
Tristran podrapał się po nosie. Przestał szukać kobiety ukrytej w gałęziach buku. Zamiast tego spojrzał uważniej na samo drzewo.
— Jesteś drzewem — rzekł, przekładając swe myśli na słowa.
— Nie zawsze byłam drzewem — usłyszał odpowiedź pośród szeleszczących bukowych liści. — Pewien mag za mienił mnie w drzewo.
— Czym byłaś wcześniej? — spytał Tristran. — Myślisz że mnie lubi?
— Kto? — Pan. Gdybyś ty był władcą lasu, nie powierzałbyś komuś zadania i nie kazał udzielić wszelkiego dostępnego wsparcia i pomocy, gdybyś go nie lubił, prawda?
— No, cóż… — zaczął Tristran. Zanim jednak znalazł dyplomatyczną odpowiedź, drzewo rzekło:
— Nimfy. Byłam leśną nimfą. Ale kiedyś zaczął mnie ścigać książę. Nie miły książę, lecz wręcz przeciwnie. Można by sądzić, że książę, nawet ten niewłaściwy, zrozumie, że istnieją pewne granice, prawda?
— Można?
— Tak właśnie uważam. Ale on nie przyjął tego do wiadomości, toteż w biegu odmówiłam inwokację i — ba-bum! — stałam się drzewem. Co o mnie myślisz?
— No cóż — rzekł Tristran. — Nie wiem, jak wyglądałaś jako leśna nimfa, droga pani, ale drzewem jesteś wspaniałym.
Читать дальше