Teraz sir Rodney postąpił krok do przodu i przemówił na znak dany przez barona:
— Wasza wysokość — odezwał się — to ja odmówiłem temu młodzieńcowi wstępu do Szkoły Rycerskiej. Pragnę oznajmić wszem i wobec, że nie miałem słuszności, tak czyniąc. Ja, moi rycerze i uczniowie stwierdzamy jednogłośnie, że nie ma osoby godniejszej wstąpienia w szeregi uczniów tej szkoły niż Will!
Zebrani rycerze i uczniowie szkoły wydali gromki okrzyk, a następnie rozległ się metaliczny odgłos, gdy dobyli mieczy, unosząc je nad swymi głowami. W następnej chwili dał się słyszeć ogłuszający, choć dźwięczny łoskot: głownie rytmicznie zderzały się ze sobą w powietrzu, a zgodny chór skandował imię Willa. I znów Horace był jednym z inicjatorów tego aplauzu oraz jednym z ostatnich, którzy umilkli.
Trwało to wszystko dłuższą chwilę, aż w końcu tumult stopniowo ucichł i rycerze na powrót schowali miecze do pochew. Na znak dany przez barona Aralda pojawili się dwaj paziowie; jeden z nich niósł miecz, a drugi pięknie zdobioną tarczę, które położyli u stóp Willa. Na tarczy widniała wymalowana głowa groźnego dzika.
— Tak będzie wyglądał twój herb, gdy ukończysz szkołę, Willu — oznajmił baron — by upamiętnić pierwszy raz, kiedy to dałeś nam poznać swą odwagę, występując w obronie towarzysza.
Chłopiec przyklęknął i dotknął gładkiej powierzchni tarczy. Powoli, z szacunkiem dobył miecza. Była to piękna broń, arcydzieło kowalskiego kunsztu.
Nieskazitelna stalowa głownia połyskiwała błękitnawo. Rękojeść i jelec wyłożone były złotem, a na głowicy widniała głowa dzika. Miecz był niczym żywa istota — doskonale wyważony, zdawał się lekki jak piórko. Spojrzał jeszcze raz na tę przepiękną, drogocenną broń, a potem na skromną skórzaną rękojeść swego noża zwiadowcy.
— To rycerski oręż, Willu — mówił dalej baron. — Jednak nie raz już dowiodłeś, że jesteś jego godzien. Powiedz tylko słowo, a będzie należał do ciebie.
Will wsunął miecz do pochwy i wstał. Oto spełniły się wszystkie jego marzenia. A jednak…
Pomyślał o długich dniach spędzonych w lesie z Hal-tem. O satysfakcji, jaką odczuł, kiedy jego strzały zaczęły trafiać do celu, najpierw pojedyncze, a potem wszystkie — gdy ich groty wbijały się dokładnie tam, gdzie zamierzył. Wspomniał godziny, spędzone na nauce tropienia zwierząt i ludzi. Nauce ukrywania się. Pomyślał o Wyrwiju, o odwadze i oddaniu małego konika.
I przypomniał sobie, jaką dumą napawały go proste słowa pochwały z ust Haka. „Nieźle”. Nic więcej. Lub choćby skinienie głową, gdy dobrze spełnił zadanie. Nagle wiedział już, co ma czynić. Uniósł głowę, patrząc baronowi w oczy, i oznajmił stanowczym tonem:
— Jestem zwiadowcą, panie. Zdumiony tłum zaszemrał.
Baron zbliżył się do niego i spytał półgłosem:
— Jesteś pewien, Willu? Nie czyń tego, jeśli podjąłeś decyzję, by nie urazić czy też nie sprawić przykrości Hal-towi. On sam nalegał, byś samodzielnie dokonał wyboru. Oświadczył, że bez wahania uszanuje twoją decyzję, jakakolwiek by była.
Will wolno pokręcił głową. Był pewien, jak rzadko kiedy i rzadko czego.
— Dziękuję za wielki zaszczyt, jaki mnie spotkał, wasza wysokość — zerknął na dowódcę Szkoły Rycerskiej i ku swemu zdumieniu spostrzegł, że sir Rodney uśmiecha się i kiwa głową z uznaniem. — Dziękuję z całego serca Mistrzowi Sztuk Walki i jego rycerzom za tę wspaniałomyślną propozycję. Jednak jestem zwiadowcą — zawahał się przez chwilę. — Mam nadzieję, że moje słowa nikogo nie urażą, panie — zakończył.
Na twarzy barona pojawił się szeroki uśmiech. Wielmoża uścisnął swoją ogromną prawicą dłoń Willa.
— Z pewnością nikogo nie urazisz, Willu. Z całą pewnością! Przeciwnie, wierność twej sztuce i mistrzowi przynosi ci zaszczyt, a także przynosi zaszczyt wszystkim, którzy cię znają! — potrząsnął raz jeszcze dłonią Willa.
Will skłonił się i odwrócił, by znów ruszyć tym nieskończenie długim przejściem wiodącym do drzwi sali.
I tym razem towarzyszyły mu oklaski, a on teraz już szedł z uniesioną głową pośród zwielokrotnionego echem łoskotu uderzających o siebie setek dłoni. Gdy zaś zbliżył się do wyjścia, ujrzał coś, co zdziwiło go tak bardzo, że stanął jak wryty.
Nieco na uboczu, owinięty zielonoszarym płaszczem, z twarzą na pół przysłoniętą kapturem stał Halt.
I uśmiechał się.
Po południu tego samego dnia, gdy umilkł uroczysty zgiełk, Will siedział na ganku chaty Halta. W ręku trzymał niewielki dębowy listek zrobiony z brązu zaopatrzony w stalowe kółko i łańcuszek do powieszenia na szyi.
— To nasz znak — wyjaśnił mistrz, wręczając mu go po uroczystości na zamku. — Coś na kształt herbu dla zwiadowcy.
Sięgnął za kołnierz i wydobył wiszący na jego szyi liść o identycznym kształcie — identycznym, tylko zrobionym ze srebra.
— Brąz oznacza ucznia — oznajmił Halt. — Kiedy ukończysz naukę, otrzymasz srebrny liść dębu, taki sam jak ten. Wszyscy zwiadowcy je noszą.
Odwrócił na chwilę wzrok, spoglądając w dal, a potem dodał nieco ochrypłym głosem:
— Ściśle rzecz biorąc, nie powinieneś go otrzymać, nim nie przejdziesz pomyślnie Sprawdzianu. Jednak wobec zaistniałych wydarzeń, wątpię, by ktokolwiek miał jakieś obiekcje.
Teraz ten kawałek metalu połyskiwał matowo w ręce Willa, a chłopak zastanawiał się nad podjętą przez siebie decyzją. Wydawało się dziwne, że z własnej woli odrzucił spełnienie marzeń, które towarzyszyły mu przez całe dotychczasowe życie. Miał szansę wstąpić do Szkoły Rycerskiej, a z czasem stać się jednym z rycerzy na Zamku Redmont.
Zakręcił brązowym liściem w powietrzu, tak że jego łańcuszek owinął mu się wokół palca. Westchnął ciężko. Życie jest czasem tak skomplikowane…! W głębi duszy wiedział, że podjął słuszną decyzję. A jednak, mimo wszystko, nie był tego tak do końca pewien.
Nagle zdał sobie sprawę, że ktoś stoi obok niego. Odwrócił się szybko i ujrzał Halta. Zwiadowca przykucnął i usiadł obok chłopca na deskach ganku. Chylące się ku zachodowi słońce późnego popołudnia świeciło przez zieleń, jego blask jakby tańczył i wirował, gdy wiatr poruszał liśćmi.
— To wielki dzień — rzekł cicho. Will przytaknął ruchem głowy.
— To wielki dzień i wielka decyzja z twej strony — odezwał się znów zwiadowca po kilku minutach milczenia.
Tym razem Will odważył się wypowiedzieć na głos pytanie, które nie dawało mu spokoju:
— Czy podjąłem słuszną decyzję? — spytał, w jego głosie słychać było niepokój. Halt oparł się łokciami o kolana i pochylił nieco do przodu, spoglądając zmrużonymi oczami na połyskujące w słońcu drzewa.
— Tak. Z mojego punktu widzenia z całą pewnością tak. Wybrałem cię na swojego ucznia, bo dostrzegłem w tobie materiał na przyszłego zwiadowcę. Mało tego, już nawet przyzwyczaiłem się i polubiłem to, że pałętasz mi się pod nogami — dodał z uśmiechem. — Jednak tutaj akurat nie chodzi o moje życzenia i opinie. Słuszną decyzję podejmujesz wtedy, gdy wybierasz to, czego chcesz najbardziej.
— Kiedyś najbardziej chciałem zostać rycerzem — rzekł Will i sam się zdziwił, słysząc swoje słowa, bowiem użył czasu przeszłego. A przecież po trosze nadal tego pragnął.
— Widzisz — powiedział cicho Halt — bywa tak, że chcemy dwóch różnych rzeczy naraz. A wtedy musimy zdecydować, czego pragniemy bardziej.
Читать дальше