Jasnowłosy kadet, który wciąż rozmasowywał obolałą stopę, przykucnięty w trawie, popatrzył z niedowierzaniem na drewnianą broń. Ze zmiażdżonego nosa ciekła mu krew. Nigdy już nie będzie taki przystojny jak dawniej — pomyślał Will.
— Ale… ale… ja jestem ranny! — zaprotestował tamten, wyprostowując się. Nie mógł uwierzyć, że i jemu ma przypaść w udziale hańba oraz kara.
Halt zastanowił się przez moment, spoglądając na niego, jakby dopiero teraz zwrócił Uwagę na ten fakt. Przez moment Alda sądził, że uda mu się.
— W rzeczy samej — przyznał zwiadowca. — W rzeczy samej — powtórzył. Sprawiał wrażenie nieco rozczarowanego i Alda zaczynał już wierzyć, że rycerskość Halta uchroni go przed cięgami, jakie dopiero co zebrali obaj jego towarzysze. Jednak twarz zwiadowcy rozjaśniła się zaraz. — Ale chwileczkę — zawołał. — Przecież Horace też jest ranny. Zgodzisz się ze mną, Willu?
Will uśmiechnął się.
— Z całą pewnością — rzekł i wszelkie nadzieje Aldy rozwiały się bez śladu.
Halt zwrócił się do Horace’a z żartobliwą troską:
— Na pewno nie jesteś zbyt ciężko ranny, żeby kontynuować ćwiczenie?
Horace uśmiechnął się, ale wyraz jego oczu pozostał ponury, bezlitosny.
— Jakoś dam sobie radę — zapewnił.
— Czyli sprawa załatwiona — ucieszył się Halt. — W takim razie kontynuujmy!
Aida wiedział już, że i dla niego nie ma ucieczki. Zwrócił się ku Horace’owi. Rozpoczął się ostatni pojedynek.
Ze wszystkich trzech osiłków Alda był najlepszym szermierzem; on przynajmniej dostarczył Horace’owi zajęcia na kilka minut. Jednak wyczuwając przeciwnika za każdym uderzeniem i blokiem, fintą i kontratakiem, Alda zorientował się, że trafił na lepszego od siebie. Uznał, że jedyną szansą będzie spróbować czegoś nieoczekiwanego.
Odskoczył do tyłu i zmienił uchwyt, łapiąc swój kij pośrodku obiema rękami, a w następnej chwili rozpoczął serię szybkich uderzeń po łuku z lewej i prawej strony.
Przez ułamek sekundy Horace był zaskoczony i cofnął się, ale zrobił to zwinnym, kocim ruchem, a już w następnej chwili wymierzył Aldzie potężny cios znad głowy. Drugoroczniak wykonał klasyczną w takiej sytuacji zasłonę, trzymając kij za oba końce i parując uderzenie miecza jego środkową częścią. Teoretycznie zastosował właściwą taktykę; w praktyce okazało się jednak, że utwardzane hikorowe ostrze ćwiczebnego miecza po prostu rozcięło kij na pół, pozostawiając Aldę z dwoma bezużytecznymi krótszymi kijami. Cisnął je na ziemię. Stał teraz przed Horace’em bezbronny.
Horace spoglądał na swego prześladowcę, potem spojrzał na miecz w swojej dłoni.
— Obejdzie się bez tego — mruknął i również wypuścił broń.
Cios prawej pięści wędrował nie dalej niż dwadzieścia centymetrów do szczęki Aldy. Tylko że Horace włożył w to uderzenie całą swoją siłę, a nade wszystko miesiące cierpienia w samotności — samotności znanej tylko tym, którzy są gnębieni i poniżani.
Gdy Alda stracił równowagę, odchylił się do tyłu i runął z łoskotem obok swych dwóch przyjaciół, Will otworzył szerzej oczy. Przecież nieraz w przeszłości bił się z Horace’em… Gdyby wiedział, że tamten zdolny jest wymierzyć cios o takiej sile, nigdy nie wdawałby się z nim w bójki.
Alfa nie ruszał się. Will odnosił wrażenie, że nie jest to tylko chwilowe. Horace otrząsnął dłoń o poranionych knykciach i odetchnął głęboko, z satysfakcją.
— Nie masz pojęcia, panie, jak mi ulżyło — odezwał się. — Dziękuję ci, zwiadowco.
Halt skinął głową.
— To ja dziękuję, że w potrzebie dopomogłeś Willowi. A tak przy okazji, przyjaciele nazywają mnie Halt.
Podczas tygodni, które nastąpiły po ostatecznej rozprawie Horace’a z prześladowcami, jego życie w Szkole Rycerskiej zmieniło się nie do poznania.
Główna różnica polegała na tym, że Alda, Bryn i Jerome nie byli już jej uczniami — zostali usunięci nie tylko ze szkoły, ale także otrzymali zakaz przebywania na zamku i w jego okolicach. Sir Rodney już od pewnego czasu przypuszczał, że wśród młodszych uczniów dzieje się coś niedobrego; dyskretna wizyta Halta wyjawiła mu, w czym problem. Nastąpiło śledztwo, w którym Wyszła na jaw cała historia prześladowania Horace’a. Kiedy wszystko było już jasne, wyrok zapadł szybko i był nieodwołalny. Trzej uczniowie drugiego roku otrzymali pół dnia, by spakować swoje rzeczy. Wręczono im po niewielkiej sumie pieniędzy, zaopatrzono w zapas żywności na tydzień i odprowadzono do granic lenna, w których — jak dano im niedwuznacznie do zrozumienia — byli odtąd, łagodnie mówiąc, niemile widziani.
Kiedy oprawcy znikli, Horace zaczął w szkole nowe życie. W dalszym ciągu trzeba było sprostać niełatwym i wyczerpującym zadaniom, stawianym przed uczniami ale kiedy odszedł dodatkowy ciężar, jakim byli Alda, Bryn i Jerome, okazało się, że chłopak doskonale radzi sobie z treningiem, dyscypliną i nauką. Szybko zaczął zbliżać się do poziomu swoich kolegów, spełniając tym samym pokładane w nim przez sir Rodneya nadzieje. Co więcej, jego rówieśnicy, nie lękając się już nieuchronnej zemsty starszych kolegów, zaczęli odnosić się do niego znacznie życzliwiej i przyjaźniej.
Krótko mówiąc, miewał się coraz lepiej.
Żałował tylko, że nie zdążył należycie wyrazić swej wdzięczności Hakowi za tę, jakże radykalną, odmianę. Po wypadkach na leśnej polanie Horace’a umieszczono w szkolnej infirmerii, by dać mu czas na wyleczenie ran i okaleczeń. Spędził tam kilka dni, zaś kiedy został z niej zwolniony, okazało się, że Halt i Will wyruszyli już na doroczny Zlot Zwiadowców.
***
— Czy jesteśmy już blisko? — spytał Will, chyba dziesiąty już raz tego ranka.
Halt tylko westchnął cicho. Nie odpowiedział. Byli w drodze od trzech dni, więc Will miał wszelkie podstawy sądzić, że zbliżają się do celu. W ciągu ostatniej godziny kilkakrotnie wyczuł w powietrzu jakiś nowy, nieznany zapach. Powiedział o tym Hakowi, który odparł krótko:
— Sól. Zbliżamy się do morza. — Ale nie udzielił żadnych dodatkowych wyjaśnień. Will zerkał więc co jakiś czas chyłkiem na swojego nauczyciela, mając nadzieję, że może raczy podzielić się z nim jeszcze jakąś informacją, ale uważne spojrzenie zwiadowcy skupione było na drodze. Od czasu do czasu Halt zerkał też na drzewa po bokach drogi.
— Czy szukasz czegoś? — spytał Will i tym razem usłyszał od Halta coś więcej niż tylko burknięcie.
— No, wreszcie jakieś sensowne pytanie — odparł zwiadowca. — Owszem, prawdę mówiąc, czegoś szukam. Dowódca zwiadowców zawsze wystawia straże wokół terenu zgromadzenia. A ja zawsze staram się wywieść je w pole.
— Ale po co? — zdziwił się Will, a Halt pozwolił sobie na mały uśmieszek.
— Żeby nauczyć ich moresu — wyjaśnił. — Będą próbowali zajść nas od tyłu i niepostrzeżenie śledzić, żeby móc potem powiedzieć, że wzięli mnie w zasadzkę. To taka głupia gra, w którą lubią się bawić.
— Ale dlaczego głupia? — zainteresował się Will. Wyglądało to przecież zupełnie tak samo, jak wiele ćwiczeń, jakimi regularnie zajmowali się on i Halt. Szpakowaty zwiadowca odwrócił się, wbijając wzrok w Willa.
— Głupia, bo nigdy im się nie udaje — oznajmił. — Tego roku będą starać się jeszcze bardziej, bo wiedzą, że przywożę ze sobą ucznia. Będą chcieli sprawdzić, do czego się nadajesz.
— To część sprawdzianu? — zapytał Will.
Читать дальше