Publiczność dopisała, bo stawili się niemal wszyscy wojownicy Deparnieux i większość zamkowej służby, aby przyglądać się walce. Uśmiechnął się zjadliwie na myśl, jak wielu z nich przybyło w nadziei, iż ujrzą jego klęskę.
O tak, więcej niż wielu — pomyślał. Jednak czekało ich nieuchronne rozczarowanie. W końcu jednak odniesie jakiś pożytek z łucznika, niech wszyscy zobaczą, jak ich pan i władca rozprawia się z zarozumiałym włóczęgą.
O wilku mowa — właśnie ujrzał Halta. Łucznik nadjeżdżał z drugiej strony na tym swoim beczułkowatym, śmiesznym, karłowatym koniu. Nie miał na sobie zbroi, tylko nabijany ćwiekami skórzany kaftan, który nie mógł zapewnić żadnej ochrony przed kopią i mieczem Deparnieux. No i oczywiście, jak zawsze, ten plamisty zielono — szary płaszcz.
Jego młody towarzysz podążał za nim. Przywdział kolczugę, hełm zawiesił u łęku siodła. Przypasał też miecz i dzierżył w dłoni okrągły puklerz przyozdobiony liściem dębu.
Ha, ciekawe — pomyślał Deparnieux. — Najwyraźniej na wypadek przegranej Halta — która była nieunikniona — ten młokos zamierza pomścić przyjaciela. Tym lepiej — rzekł do siebie czarny rycerz. Śmierć jednego włóczęgi będzie doskonałą nauczką dla podwładnych i sąsiadów, śmierć dwóch intruzów w ciągu jednego dnia przyniesie nauczkę podwójną. Bądź co bądź, tak właśnie cała ta nudna historia się zaczęła — miał przecież wyzwać owego dębowego rycerza, aby pokazać wszystkim, kto rządzi w okolicy.
Zatrzymał konia, sprawdzając uchwyt na drzewcu kopii, aby upewnić się, że trzymają odpowiednio. Po drugiej stronie łąki jego przeciwnik wciąż jechał naprzód, powoli i statecznie. Wydawał się komicznie mały wobec rosłego młodzieńca na wysokim koniu, jadącego tuż za nim.
* * *
— Mam nadzieję, że wiesz, na co się porywasz — rzekł Horace, starając się nie poruszać ustami, na wypadek gdyby Deparnieux ich obserwował — co też z pewnością czynił. Halt odwrócił się i na jego kamiennej twarzy pojawiło się coś, co przypominało uśmiech.
— Ja też mam taką nadzieję — odparł pogodnie. Zauważył, że Horace po raz kolejny sprawdził, na ile płynnie jego miecz wysuwa się z pochwy. Odkąd wyruszyli, zdążył to uczynić już kilka razy. — Bądź spokojny — dodał.
Horace zapomniał o środkach ostrożności, nie przejmując się już, czy Deparnieux go widzi.
— Spokojny? — powtórzył z niedowierzaniem. — Ruszasz do boju z zakutym w stal rycerzem, mając do dyspozycji tylko łuk. I mówisz mi, żebym był spokojny?
— Mam też jeszcze jedną czy dwie strzały — poprawił go dobrodusznie Halt, a Horace potrząsnął głową, bardzo niezadowolony.
— No cóż… mogę tylko mieć nadzieję, że wiesz, co robisz — stwierdził. Teraz Halt z pewnością się do niego uśmiechnął, choć trwało to tylko ułamek chwili.
— Wspominałeś już o tym — zauważył, a następnie spiął Abelarda kolanami; konik zatrzymał się, nastawiając uszu, gotów na dalsze rozkazy.
Oczy Halta skupiły się na chwilę na odległej postaci w czarnej zbroi, potem zaś zwiadowca przełożył prawą nogę przez łęk siodła i zeskoczył na ziemię.
— Zabierz go w bezpieczne miejsce — polecił Horace’owi, który schylił się i ujął wodze konika. Abelard zastrzygł uszami i popatrzył pytająco na swojego pana. — Idź — nakazał mu Halt półgłosem, toteż konik pozwolił się odprowadzić.
Halt rzucił jeszcze okiem na młodzieńca. Horace całą swą postawą wyrażał najgłębszą troskę.
— Horace? — zawołał, a chłopak zatrzymał konia i odwrócił się. — Bądź spokojny. Ja naprawdę wiem, co robię.
Horace zdołał zmusić się do bladego uśmiechu.
— Skoro tak twierdzisz — rzekł.
W trakcie tej krótkiej wymiany zdań Halt wybrał starannie trzy strzały z dwóch tuzinów, które miał w kołczanie i wsunął je, grotami do dołu, za cholewę prawego buta. Horace dostrzegł, co czyni zwiadowca, i zdziwił się — Halt nie musiał mieć przecież strzał pod ręką, bo potrafił sięgnąć do kołczana po następną, a także wycelować ją i wystrzelić w ułamku sekundy.
Nie zdążył jednak o to zapytać. Deparnieux odezwał się donośnym głosem z przeciwległego krańca łąki:
— Panie Halt — dosłyszał Horace wyraźnie — czy jesteś gotów?
Halt uniósł tylko w odpowiedzi rękę, nie racząc się odezwać. Horace’owi wydał się mały i bezbronny, gdy tak stał pośrodku skoszonej łąki, naprzeciw rosłego rycerza w czerni, dosiadającego potężnego rumaka…
— A więc niech zwycięży lepszy! — zawołał szyderczo Deparnieux, a tym razem Halt odezwał się:
— Owszem, zamierzam zwyciężyć.
Deparnieux spiął ostrogami wierzchowca i ruszył naprzód, przyspieszając aż do galopu.
— Zabierz go w bezpieczne miejsce — polecił Horace’owi, który schylił się i ujął wodze konika. Abelard zastrzygł uszami i popatrzył pytająco na swojego pana. — Idź — nakazał mu Halt półgłosem, toteż konik pozwolił się odprowadzić.
Halt rzucił jeszcze okiem na młodzieńca. Horace całą swą postawą wyrażał najgłębszą troskę.
— Horace? — zawołał, a chłopak zatrzymał konia i odwrócił się. — Bądź spokojny. Ja naprawdę wiem, co robię.
Horace zdołał zmusić się do bladego uśmiechu.
— Skoro tak twierdzisz — rzekł.
W trakcie tej krótkiej wymiany zdań Halt wybrał starannie trzy strzały z dwóch tuzinów, które miał w kołczanie i wsunął je, grotami do dołu, za cholewę prawego buta. Horace dostrzegł, co czyni zwiadowca, i zdziwił się — Halt nie musiał mieć przecież strzał pod ręką, bo potrafił sięgnąć do kołczana po następną, a także wycelować ją i wystrzelić w ułamku sekundy.
Nie zdążył jednak o to zapytać. Deparnieux odezwał się donośnym głosem z przeciwległego krańca łąki:
— Panie Halt — dosłyszał Horace wyraźnie — czy jesteś gotów?
Halt uniósł tylko w odpowiedzi rękę, nie racząc się odezwać. Horace’owi wydał się mały i bezbronny, gdy tak stał pośrodku skoszonej łąki, naprzeciw rosłego rycerza w czerni, dosiadającego potężnego rumaka…
— A więc niech zwycięży lepszy! — zawołał szyderczo Deparnieux, a tym razem Halt odezwał się:
— Owszem, zamierzam zwyciężyć.
Deparnieux spiął ostrogami wierzchowca i ruszył naprzód, przyspieszając aż do galopu, zbliżając się z niesamowitą szybkością, wymierzona prosto w szparę hełmu, przez którą patrzył. Niosła ze sobą natychmiastowe zapomnienie i śmierć.
Lecz choć strzała mknęła prędko, Deparnieux był jeszcze szybszy. Błyskawicznym ruchem uniósł tarczę pod takim kątem, by ją odbić. Poczuł uderzenie, usłyszał zgrzyt stali o stal, gdy grot zdarł długie pasmo czarnej, lśniącej emalii, a potem strzała ze świstem upadła na bok.
Jednak teraz tarcza zasłaniała mu przeciwnika, więc musiał ją opuścić.
Piekło i szatani! A więc taki był plan Halta: wystrzelił drugą strzałę jeszcze wtedy, gdy tarcza wciąż była uniesiona! Tylko koci refleks ocalił Deparnieux, który jakimś cudem zdążył powtórnie unieść tarczę, by odbić i drugi zdradziecki pocisk. Jak to możliwe, żeby strzelać tak szybko? — przemknęło mu przez myśl, a potem zaklął znów, bo zdał sobie sprawę, że właśnie minął łucznika, który najspokojniej w świecie zszedł mu z drogi.
Deparnieux zwolnił i wierzchowiec zatoczył szeroki łuk. Rycerz nie zamierzał ryzykować, że rumak odniesie jakąś kontuzję, gdy będzie próbował zawrócić zbyt gwałtownie. Nie ma pośpiechu…
Читать дальше