Jednak Alvin nie miał zamiaru umierać. Nic z tego. Zamierzał pozostać całkiem żywy, i to razem z Measure'em.
Czerwoni rozpalili spore gorące ognisko i z pewnością nie był to ogień do gotowania. Słońce świeciło już mocno i jasno, przez co nawet w krótkiej letniej bieliźnie Al i Measure okropnie się spocili. A oblali się potem jeszcze mocniej, kiedy Czerwoni zdarli z nich nawet to, ścinając wszystkie guziki z przodu i rozszarpując na plecach, aż chłopcy zostali nadzy aż do ziemi, na której siedzieli.
Wtedy właśnie jeden z Czerwonych zwrócił uwagę na czoło Ala. Wziął kawałek materiału i wytarł mu twarz, szorując mocno, żeby zdrapać zaschniętą krew. Potem zaczął bełkotać do pozostałych. Wszyscy podeszli, żeby popatrzeć. Al wiedział, czego szukają… i wiedział, że tego nie znajdą. Ponieważ zagoił sobie czoło bez śladu, bez najmniejszej blizny. Oczywiście, Measure też nie miał śladów ciecia, bo to nie jego skaleczyli. To powinno ich zastanowić.
Ale nie na gojeniu opierał Al swoje plany ocalenia. Było za trudne, zbyt powolne. Czerwoni na pewno szybciej potrafią kłuć nożami, niż on zdoła leczyć rany. Będzie o wiele prościej, jeśli użyje swojego talentu na przedmiotach z metalu i kamienia, które były w każdym miejscu takie same. Żywe ciało jest zanadto skomplikowane, ma mnóstwo drobnych części, które trzeba najpierw poukładać sobie w myślach, a potem dopiero dokonywać zmian i zespalać.
Kiedy więc jeden z Czerwonych usiadł przed Measure'em i machnął groźnie nożem, Al nie czekał, aż zacznie go kaleczyć. Odtworzył sobie w myślach ten nóż, stal klingi — był to nóż Białych, tak samo jak muszkiety. Znalazł krawędź, ostrze, i spłaszczył je, wygładził, zaokrąglił.
Czerwony przycisnął nóż do nagiej piersi Measure'a i spróbował ciąć. Measure przygotował się na ból. Ale na skórze pozostał tylko taki ślad, jakby Czerwony trzymał w ręku łyżkę.
Al niemal wybuchnął śmiechem widząc, jak cofa nóż i przygląda mu się, nie pojmując, co się stało. Na próbę przejechał ostrzem po własnym palcu. Al myślał, czy nie uczynić krawędzi ostrą jak brzytwa, ale nie, nie, zasady pozwalały wykorzystać dar tylko do naprawiania, nie do zadawania ran. Pozostali zebrali się wokół i drwili z właściciela noża, myśląc pewnie, że nie dbał o ostrzenie. Al tymczasem szukał u Czerwonych wszystkich innych metalowych krawędzi, zaokrąglał je i wygładzał. Kiedy skończył, nawet strąka grochu nie zdołaliby przekroić swoimi nożami.
Oczywiście, wyciągnęli noże i wypróbowali ostrza na Measure i Alvinie. Potem zaczęli krzyczeć, wrzeszczeć i oskarżać się nawzajem. Kłócili się pewnie, czyja to wina.
Musieli jednak wykonać zadanie, prawda? Mieli torturować tych białych chłopców, żeby wrzeszczeli… A przynajmniej posiekać ich tak, żeby ci, co znajdą ciała, pragnęli zemsty.
Dlatego jeden z Czerwonych chwycił swój staromodny kamienny tommy-hawk i zakręcił nim przed twarzą Ala; niech chłopak solidnie się wystraszy. Al wykorzystał ten czas: zmiękczył kamień, osłabił drewno, rozluźnił rzemienie. Zanim Czerwony podniósł broń, żeby na poważnie wziąć się do roboty — na przykład roztrzaskać więźniowi czaszkę — tommy-hawk rozsypał mu się w ręku. Drewno przegniło na wskroś, kamienne ostrze opadło na ziemię w postaci żwiru, a nawet rzemień pękł. Czerwony krzyknął i odskoczył, jakby nagle zobaczył grzechotnika.
Inny miał toporek ze stalowym ostrzem. Nie marnował czasu na wymachiwanie, tylko złapał Measure'a za rękę i uderzył, żeby mu odciąć palce. Dla Ala było to łatwe. Czy nie wykuwał już całych młyńskich kamieni? I kiedy toporek uderzył i brzęknął o skałę, Measure wstrzymał oddech pewny, że stracił wszystkie palce. Ale gdy Czerwony podniósł broń, dłoń Measure'a wyglądała tak jak poprzednio, nawet nie skaleczona, a w ostrzu były wgłębienia w kształcie palców, jakby zrobiono je z masła albo mokrego mydła.
Czerwoni krzyczeli, spoglądali po sobie z przerażeniem, przerażeniem i gniewem na te niezwykłe rzeczy, które się tu działy. Jako Biały, Alvin nie mógł o tym wiedzieć, ale najgorsze było to, że nic nie czuli, a przecież czuli czary, zaklęcia czy uroki białych ludzi. Heks wykreślony przez Białego był niczym guz w ich poczuciu krainy, przywołanie wzbudzało wstrętny zapach, zasłona brzęczała, kiedy podchodzili bliżej. Ale to, co robił Alvin, niczego w krainie nie zakłócało; ich wyczucie tego, co być powinno, nie ukazywało nic niezwykłego. Zupełnie jakby prawa natury zmieniły się nagle, jakby stal była miękka, a ciało twarde, skała krucha, a rzemień słaby niczym trawa. Nie spoglądali na Ala ani Measure'a, szukając przyczyny tych zdarzeń. Według nich, powodem była jakaś naturalna moc.
Alvin widział tylko ich lęk, gniew i zdumienie, co sprawiło mu dostateczną satysfakcję. Ale nie popadł w zarozumiałość. Wiedział, że z pewnymi rzeczami nie zdoła sobie poradzić. Najważniejszą z nich była woda. Jeśli Czerwonym wpadnie do głowy, żeby ich utopić, Al nie potrafi ich powstrzymać ani uratować siebie i Measure'a. Miał dopiero dziesięć lat; ograniczały go zasady, których nie rozumiał i nie doszedł jeszcze do wszystkich możliwych zastosowań swojego daru. Nie wiedział, jak ten dar działa. Może w jego mocy były rzeczy jeszcze dziwniejsze, gdyby tylko odgadł, jak się do nich zabrać. Problem w tym, że nie wiedział, i dlatego robił wyłącznie to, co było w jego zasięgu.
Szczęście mu sprzyjało — nie pomyśleli o topieniu. Ale pomyśleli o ogniu. Najpewniej planowali to od samego początku. Ludzie opowiadali, jak to podczas wojen z Czerwonymi w Nowej Anglii znajdowano ofiary tortur z poczerniałymi stopami w stygnących popiołach ogniska. Jeńcy musieli patrzyć, jak zwęglają im się palce, dopóki ból, krwotok i obłęd ich nie zabiły. Alvin widział, że Czerwoni dokładają do ognia. Nie wiedział, jak zmniejszyć żar płomieni. Nigdy tego nie próbował. Myślał szybko… I kiedy wzięli Measure'a pod pachy i powlekli do ogniska, Al wszedł w drewno i rozkruszył je, zmienił w proch, tak że wypaliło się prędko, wszystko naraz, w wybuchu tak nagłym, że aż trzasnęło i strzeliła w górę kula jaskrawego, ostrego światła. Wzniosła się tak szybko, że wiatr dmuchnął ze wszystkich stron ku miejscu, gdzie płonęło ognisko. Na sekundę czy dwie powstał wir, wessał popioły, zakręcił nimi i wreszcie wypuścił, by opadły na ziemię jak kurz.
I koniec. Z ogniska pozostał tylko popiół opadający na polanę niczym mgła.
Jakże oni wyli, skakali, tańczyli, bili się po piersiach i ramionach! I kiedy trwało to długo niby irlandzki pogrzeb, Al poluzował więzy sobie i bratu, wbrew rozumowi mając nadzieję, że jednak zdołają umknąć… zanim znajdą ich rodzice i sąsiedzi, zanim zaczną strzelać, zabijać i ginąć.
Measure czuł oczywiście, że sznury się rozluźniają, i zerknął czujnie na Alvina. Do tej chwili prawie szalał, widząc, co się dzieje z Czerwonymi. Naturalnie, od razu wiedział, że to Alvin, ale chłopiec nie mógł go przecież uprzedzić, co zamierza. Measure był tak samo zaskoczony jak napastnicy. Teraz jednak popatrzył na Alvina, skinął głową i zaczął wyplątywać ręce ze sznurów. Czerwoni na razie niczego nie zauważyli, więc może Alvin i Measure zaskoczą ich, czy może… może Czerwoni są tak przestraszeni, że nie będą ich gonić.
W tej jednak chwili wszystko się zmieniło. Coś zahukało w lesie, a potem jakby trzysta sów dookoła powtórzyło to wołanie. Sądząc po tym, jak patrzył na brata, Measure myślał chyba, że to Al wywołał te dźwięki. Ale Czerwoni od razu wiedzieli, co to oznacza. Znieruchomieli z przestraszonymi twarzami i Alvin domyślił się, że to coś dobrego, może nawet ratunek.
Читать дальше