Drgnąłem. Tego się nie spodziewałem — śmierć jako zapłata za przerwanie Próby. Poważnie to mówili? A co, jeśli po paru dniach odkryjemy, że nie mają nam nic szczególnego do zaoferowania? Będziemy jednak musieli tu pozostać, miesiąc po miesiącu, nim w końcu powiedzą nam, że Próba się skończyła i znów jesteśmy wolni. Taki warunek wydawał się niemożliwy do spełnienia i niemal już cofnąłem rękę, lecz przypomniałem sobie, że przyszedłem tu złożyć akt wiary, że przyszedłem oddać moje życie bez znaczenia w zamian za życie pełne znaczeń. Tak. Jestem twój, bracie Antoni, nie stawiam warunków. Moja dłoń pozostała na masce. A w każdym razie — jak ci mali mężczyźni mogliby nas skrzywdzić, gdybyśmy zdecydowali się odejść? Po prostu kolejny teatralny rytuał, taki jak maska i chóralne śpiewy. Tym się pocieszałem. Ned też miał chyba jakieś wątpliwości, patrzyłem na niego uważnie i dostrzegłem, jak palce mu drgnęły — ale zostały na masce. Ręka Olivera spoczywała bez ruchu na krawędzi maski. Najbardziej wahał się chyba Timothy; krzywił się, zerkał na nas i na brata, pocił się, na jakieś trzy sekundy zdjął chyba nawet palce z maski i w końcu, jakby mówił „a co mi tam” uderzył nimi w maskę, aż brat Antoni zachwiał się pod tym uderzeniem. Załatwione. Brat Antoni zdjął maskę. — Teraz wspólnie zjemy kolację — powiedział — a o poranku zaczniemy.
No i dotarliśmy tu, to istnieje, weszliśmy do środka i przyjmą nas na kandydatów. Dajemy ci życie wieczne. Tyle wiemy na pewno. To istnieje. Na pewno? Jeśli co niedziela chodzisz grzecznie do kościoła, odmawiasz modlitwy, żyjesz bez grzechu i kładziesz dwa dolce na tacę, to pójdziesz do nieba i będziesz żyć wiecznie wśród aniołów i apostołów, tak mówią, ale czy naprawdę pójdziesz do nieba? Czy niebo w ogóle istnieje? Czy istnieją aniołowie i apostołowie? Na co zda się pilne uczęszczanie do kościoła jeśli to, co ma się za nie dostać, nie istnieje? No więc Dom Czaszek istnieje naprawdę, naprawdę istnieje Bractwo Czaszki, istnieją Powiernicy — brat Antoni jest Powiernikiem — my sami jesteśmy Naczyniem, ma się odbyć Próba, lecz czy to wszystko prawda? Czy coś z tego jest prawdą? Dajemy ci życie wieczne… lecz czy je dajemy? A może to wszystko fantazja, jak opowieści o tym, jak to będziesz sobie żył między aniołami i apostołami?
Eli myśli, że to prawda. Ned zdaje się myśleć, że to prawda. Timothy’ego to wszystko bawi, a może irytuje, trudno powiedzieć. A ja? A ja? Czuję się jak lunatyk. Śnię na jawie.
Zawsze się zastanawiałem, nie tylko tutaj, ale wszędzie, gdzie byłem, czy to co widzę jest prawdziwe, czy doświadczam czegoś oryginalnego. Czy doświadczam wszystkiego, czy jestem we wszystko włączony? A jeśli nie? A jeśli to, czego doświadczam, to najsłabsze, najmniejsze echa tego, czego doświadczają inni? Kiedy piję wino — czy smakuję wszystko, co jest w nim do smakowania, co smakują oni? Może zostaje mi tylko duch smaku? Kiedy czytam książkę, czy rozumiem zaklęte na kartkach słowa, czy tylko wydaje mi się, że je rozumiem? Kiedy dotykam dziewczęcego ciała, czy naprawdę czuję jego gładkość? Czasami wydaje mi się, że zbyt słabo odbieram bodźce. Czasami jestem pewien, że ze wszystkich ludzi tylko ja nie odczuwam prawidłowo natury rzeczy — i nie mogę tego przesądzić, tak jak daltonista nie może powiedzieć, czy kolory, które widzi, są prawdziwe. Czasami mam wrażenie, że żyję w filmie. Jestem po prostu cieniem na ekranie, bezsensowne sceny przechodzą jedna w drugą, ktoś inny napisał scenariusz, jakiś kretyn, jakiś szympans, jakiś zwariowany komputer, nie mam głębi, nie jestem dotykalny, nie jestem materialny, nie jestem prawdziwy. Nic nie ma znaczenia, nic nie jest prawdziwe. Wszystko jest tylko wielkim widowiskiem i takim dla mnie zostanie… na zawsze. W chwilach takich jak ta odczuwam coś w rodzaju rozpaczy. Nie mogę w nic uwierzyć. Same słowa tracą dla mnie znaczenie i zostają pustymi dźwiękami. Wszystko staje się abstrakcją, nie tylko słowa niejasne, takie jak miłość, nadzieja i śmierć, ale i konkretne: drzewo, ulica, kwaśne, gorące, miękkie, koń, okno. Nie mogę ufać w to, że wszystko jest, jak być powinno, ponieważ wszystkie nazwy są tylko dźwiękami. Rzeczowniki straciły wszystkie desygnaty. Życie. Śmierć. Wszystko. Nic. Znaczą to samo, prawda? Więc co jest prawdziwe, co jest nieprawdziwe i jaka jest różnica między prawdziwym a nieprawdziwym? Czyż cały wszechświat nie jest tylko skupiskiem atomów ułożonych w znaczące wzory dzięki naszym zdolnościom postrzegania. I czy całości, które postrzegamy, nie mogą się rozpaść tak łatwo, jak łatwo się zebrały, tylko dlatego, że straciliśmy wiarę w proces postrzegania? Po prostu muszę wycofać się z przyjętego abstrakcyjnego założenia, że to co widzę, co wydaje mi się, że widzę, istnieje naprawdę. Żebym mógł przejść przez ścianę tego pokoju, jeśli tylko uda mi się zaprzeczyć jej istnieniu. Żebym mógł żyć wiecznie, jeśli tylko uda mi się zaprzeczyć istnieniu śmierci. Żebym zmarł wczoraj, jeśli udałoby mi się zaprzeczyć istnieniu dzisiejszego dnia. Gdy tylko napadnie mnie nastrój taki jak dzisiaj, spadam w dół, w dół, w wirze mych własnych myśli, aż gubię się, gubię i jestem zgubiony na zawsze.
Lecz my tu jesteśmy. To prawda. Jesteśmy w środku. Przyjmą nas jako kandydatów.
To się już rozstrzygnęło. To prawda, Ale „prawda” to tylko dźwięk. „Prawda” nie jest prawdą. Nie sądzę, żebym odbierał, żebym był podłączony do świata. Ci trzej, oni mogą pójść do restauracji i myśleć, że gryzą słabo wysmażony, soczysty stek z rusztu; a ja wiem, że gryzę skupisko atomów, abstrakcyjnie odbierane pod nadaną mu nazwą steku, a nie pożywisz się przecież odbieraną abstrakcją. Zaprzeczam stekowatości steku. Zaprzeczam rzeczywistości steku. Zaprzeczam rzeczywistości Domu Czaszek. Zaprzeczam rzeczywistości Olivera Marshalla. Zaprzeczam rzeczywistości rzeczywistości.
Chyba za długo przebywałem dziś na słońcu.
Jestem przerażony. Rozpadam się. Odłączono mnie od rzeczywistości. I nie mogę o tym powiedzieć żadnemu z nich. Ponieważ zaprzeczam także ich istnieniu. Zaprzeczyłem wszystkiemu. Niech mi Bóg dopomoże, zaprzeczyłem Bogu! Zaprzeczyłem śmierci i zaprzeczyłem życiu. Jakie to pytania zadają wyznawcy Zen? Jaki dźwięk wydaje jedna klaszcząca dłoń, co? Gdzie jest płomień zdmuchniętej świecy?
Gdzie jest płomień?
Myślę, że i ja tam będę. Wkrótce.
I tak się zaczęło. Rytuały, dieta, gimnastyka, ćwiczenia duchowe i cała reszta. Na razie widzieliśmy niewątpliwie tylko czubek góry lodowej. Wiele jeszcze zostanie nam odkryte; na przykład nic nie wiemy o tym, kiedy spełni się warunek Dziewiątego Misterium. Jutro, w piątek, w Boże Narodzenie czy kiedy? Już teraz patrzymy na siebie raczej dziwnie, jakbyśmy pod skórą twarzy chcieli zobaczyć czaszkę. Ned, popełnisz dla nas samobójstwo? A ty, Timothy, czy zamierzasz zabić mnie, by samemu żyć? O tym aspekcie nieśmiertelności nigdy nie rozmawialiśmy głośno, ani razu; wydaje się zbyt straszny i zbyt absurdalny, byśmy mogli znieść rozmowę na ten temat czy choćby o tym myśleć. Możliwe, że takie wymaganie ma charakter symboliczny, metaforyczny. A może nie? Niepokoi mnie to. Od początku, od chwili kiedy zaczęliśmy realizować ten projekt, czułem jakieś niewypowiedziane głośno przypuszczenie co do tego, komu przyjdzie zginąć, jeśli w ogóle ktoś zginie: mnie zabiją. Ned popełni samobójstwo. I oczywiście odrzuciłem ten pomysł. Przybyłem tu, by zdobyć życie wieczne. Co z innymi, nie wiem. Ned, nasz dziwak Ned, zdolny jest potraktować samobójstwo jako najwspanialszy ze swych wierszy. Timothy, jak mi się zdaje, niezbyt troszczy się o długowieczność, chociaż wziąłby ją, gdyby sama wpadła mu w ręce i gdyby nie musiał się przy tym wysilać. Oliver twierdzi, że wcale, ale to wcale nie ma zamiaru umierać i nie podnieca się tym tematem, ale Oliver jest znacznie mniej zrównoważony, niż się to może wydawać, i jego motywy bywają głęboko ukryte. Gdyby go potraktować odpowiednią filozofią, mógłby zakochać się w śmierci, tak jak twierdzi, że jest zakochany w życiu. Nie mogę więc powiedzieć, kto będzie żył, a kto podda się Dziewiątemu Misterium. Mogę tylko stwierdzić, że pilnuję się i będę się pilnował przez cały czas naszego tu pobytu.
Читать дальше