Ido potrząsnął głową.
— Myślałem, że twoje ramię nauczyło cię ostrożności. Uwierz mi: lepiej, abym nic ci nie mówił. Udawaj, że wyrosłem spod ziemi, i zapomnij o mnie, kiedy tylko przekroczę ten próg, jasne?
Nehva przytaknął zasmucony.
— Przykro mi… chciałbym móc porozmawiać z tobą jak za dawnych czasów, strasznie bym tego potrzebował… Tu wszystko się wali…
— Nehva, gdybym się tak nie spieszył i nie był poszukiwany w tych stronach, bardzo chętnie bym cię posłuchał. Jednak im dłużej tu rozmawiamy, tym bardziej ryzykujesz i ty.
Oberżysta wzruszył ramionami.
— W obecnej sytuacji może nawet byłoby to wyzwolenie.
— Nie gadaj bzdur, to miejsce potrzebuje osób takich jak ty.
Nehva skrzywił się gorzko.
— Powiedz mi, jak mogę ci pomóc.
— Nie będzie to łatwe, ale liczę na twoją pamięć. Mam wiadomości, że wiele lat temu w tych okolicach pojawił się Pół-Elf.
Nehva uśmiechnął się.
— I sądzisz, że gdyby się tu pokazał, nie zawiadomiłbym cię?
Nie, już od dawna tu takich nie widziano.
— Mówię o czasach około dwudziestu lat temu i rzeczywiście chyba nie powinienem opisywać ci go jako Pół-Elfa. Był to wówczas chłopiec, miał rude włosy, fioletowe oczy i lekko spiczaste uszy.
— Ach, ten… no rzeczywiście — powiedział pewnym głosem Nehva. — Pamiętam takiego typa.
— Jesteś fenomenalny. Nie śmiałem o tym marzyć.
— Nie kłam, przecież po to właśnie przyszedłeś.
— Pamiętasz jeszcze coś na jego temat?
— No tak, inaczej nie pamiętałbym nawet jego twarzy, nie sądzisz? Dużo osób się tu przewija, przyjacielu, myślę, że to zauważyłeś…
— No więc?
— Był tutaj przez wiele dni. Wynajął pokój. Pamiętam to, bo zazwyczaj ludzie nie zatrzymują się tu na dłużej, a on został. Pierwszego wieczoru zapytał mnie, gdzie są ruiny, a ja roześmiałem mu się w twarz i objaśniłem całą historię. Mocno się zacietrzewił, już miałem go wyrzucać. Powiedział, że szuka śladów Wielkiej Zimowej Bitwy, a ja poradziłem mu, żeby udał się do — Wielkiej Krainy, gdzie znajdzie ich mnóstwo. Spytał mnie też, czy są w okolicach posągi Nihal, a ja zastanawiałem się skąd może pochodzić, że nigdy nie widział nawet jednego. Pewnego ranka zagadnął mnie, jaką drogę obrać, aby dotrzeć do Krainy Wiatru, i odszedł.
Ziemia jego matki… Ido w myślach nazwał siebie głupcem. Popełnił błąd w ocenie, i to niemały.
— Widziałeś go potem jeszcze?
Nehva potrząsnął głową.
— To był dziwny typ, jeżeli pytasz mnie o zdanie. Wydawało się, jak gdyby nic o Świecie Wynurzonym nie wiedział. Poszedł sobie i nie wiem, co się z nim stało.
Ido uderzył się dłońmi po udach i uśmiechnął się.
— Byłeś niesamowity, jak zawsze.
— Oczywiście nie ma sensu, żebym cię pytał, czego szukasz i kim był ten chłopak, prawda?
— Właśnie.
— Powiedz mi tylko, czy to oznacza dla mnie jakieś problemy.
— Nie sądzę. — Ale nie był tego pewien.
Nehva prychnął.
— Dobra, będę udawał, że ci wierzę.
Ido podniósł się.
— Przykro mi, że musisz już iść, Ido. Tęskniłem za tobą i innymi. Brakuje mi tych lat, kiedy naprawdę wydawało nam się, że możemy coś zmienić, kiedy nie wiedziałeś, czy dożyjesz jutra, ale przynajmniej miałeś coś, za co warto było umierać.
Ido uśmiechnął się ze smutkiem. Pomyślał o swoich ludziach, którzy zginęli, a świadomość, że uczynili to dla jakiejś wyższej sprawy, nie wystarczała mu.
— Też mi ciebie brakowało.
Uściskał go wylewnie.
— Przysięgam, że wrócę i trochę pogadamy, zgoda? — powiedział, odsuwając się i wkładając mu w dłoń monety za kolację.
— Pozwól przynajmniej, żebym ci ją postawił! — zaprotestował stary oberżysta.
— Ido zrobił niedbały gest.
— Była tego warta.
Wyszedł pospiesznie, wskoczył na konia i podjął podróż.
Nadszedł czas, żeby udać się tam, skąd powinien rozpocząć poszukiwania: do Krainy Wiatru, ziemi Nihal i Sennara.
Świątynia Thenaara była ciemna jak zwykle. Na zewnątrz szalał wiatr, a tu, w środku, jego śpiew stawał się żałobnym zawodzeniem.
Dwóch mężczyzn znajdowało się obok siebie w pierwszej ławce, tej najbliższej olbrzymiego posągu boga: był on z czarnego kryształu i połyskiwał groźnymi odbłyskami. Oblicze wykrzywione w uśmieszku, targane niewidzialnym wichrem włosy, jedna dłoń zaciśnięta na błyskawicy, a druga na mieczu — to Thenaar czuwał złowrogo nad ich rozmową.
— No więc? — spytał szorstko pierwszy mężczyzna.
Drugi klęczał i modlił się. Wymruczał ostatnią litanię, po czym się podniósł. Był dość stary, ale jego ciało było jeszcze zwinne i pełne gotowości. I nie mogło być inaczej. Yeshol, Najwyższy Strażnik Gildii Zabójców, nigdy nie przestał dbać o dobrą kondycję. Przede wszystkim był zabójcą, i to najlepszym, a nie kapłanem.
Odwrócił się do swojego rozmówcy.
W przeciwieństwie do Yeshola, Dohor miał potężną sylwetkę wojownika, ostre rysy twarzy, a włosy tak jasne, że wydawały się białe. Prawie całkowicie władał Światem Wynurzonym. Takie osiągnięcie do tej pory udało się tylko. Tyranowi.
— W dalszym ciągu pozwalasz sobie wobec mnie na arogancję, której nie darowałbym nikomu innemu — powiedział z pogardą.
Yeshol uśmiechnął się.
— Mój bóg jest zawsze na pierwszym miejscu. — Następnie zmienił temat. — Zrobiliśmy to, czego chcieliście.
Wyciągnął z kieszeni zakrwawiony pierścień i wręczył go Dohorowi.
Król obejrzał go z uwagą w mdłym świetle rzucanym w świątyni przez pochodnie.
— To on — uciął krótko z zadowoleniem.
— Zabiliśmy go wczoraj, w zasadzce. Generał Kalhu nie będzie wam już sprawiał kłopotów.
Dohor ograniczył się do kiwnięcia głową, a Yeshol cierpliwie odczekał. Dopiero po chwili dodał:
— Pozwolę sobie poprosić was od razu o zapłatę.
Król odwrócił się gwałtownie.
— Stałeś się wymagający…
— Raczej zaniepokojony — odparł Yeshol. — Już wam wyjaśniałem sprawę ucieczki jednego z Postulantów wraz z jedną z Zabójczyń.
Dohor przytaknął z powagą. To wydarzenie dotykało go bezpośrednio. Nikt dokładnie nie wiedział, co odkryła Dubhe razem z chłopakiem, ani też co mieli zamiar zrobić z tymi informacjami.
— Moi ludzie są na ich tropie i jesteśmy pewni, że wkrótce ich złapiemy. Potrzebujemy jednak czegoś… — Yeshol zawahał się przez moment. Był w pełni świadomy tego, o co zamierzał poprosić. — Smoka — dodał prawie niesłyszalnie.
— To znacznie wykracza ponad to, co jestem ci winien.
— Wiem, ale nigdy nie mieliście powodów do narzekania na nasze usługi, a nasz sojusz dotychczas przynosił wspaniałe owoce, zwłaszcza kiedy zabiliśmy Aires…
Dohor surowo uniósł dłoń.
— Zdaje mi się, że już ci za to zapłaciłem, a poza tym zawsze zapominasz o Idzie, który wciąż żyje gdzieś cały i zdrowy.
— Jestem pewien, że odnalezienie uciekinierów przy pomocy smoka nie zajmie nam wiele czasu, więc nie będziecie pozbawieni waszego jeźdźca na długo.
— Toczy się wojna, rozumiesz? Wojna. Moi ludzie są mi potrzebni.
— Jeżeli nam pomożecie, zaoferujemy wam wiele innych usług, zapewniam was.
Yeshol nie cierpiał tak się upokarzać, ale było to dla chwały Thenaara, wobec czego połykał wstyd i uniżał się u stóp tego, kto mógł być dla niego przydatny.
Читать дальше