— Chwileczkę — odezwał się Stile. Rozpoznał w obcym swego sobowtóra, robota, który zastępował go podczas jego podróży na Phaze. Gdyby nie to, nieobecność Stile’a zostałaby szybko zauważona i mogłaby go drogo kosztować. — Nigdy jeszcze się nie spotkaliśmy. Czy Sheen dobrze cię traktuje?
— Nie zwraca na mnie uwagi — odparł robot — chyba że ktoś przyjdzie. W tych okolicznościach to najwłaściwsze postępowanie.
— Lecz przecież zostałeś zaprogramowany tak, by mnie we wszystkim przypominać. Nie nudzisz się?
— Maszyna mego typu nie może się nudzić, chyba że dostanie takie polecenie.
— Nawet kiedy zamykają cię w szafie?
— Przedtem mnie wyłączają.
Zaniepokoiło to Stile’a, który zawsze odnosił się z sympatią do uciskanych istot.
— Daj mi znać, jeśli poczujesz się wykorzystany. Wstawię się za tobą do pani.
— Dzięki ci za uprzejmość — odparł robot, nie okazując jakichkolwiek emocji — ale nic mi nie trzeba. Jestem przecież maszyną. Czy mogę już odejść?
— Kiedy wróci Sheen? — Za cztery minuty i piętnaście sekund od… tej chwili.
— Jesteś wolny. Zastąpię cię.
Oczywiście robot nie zrozumiał żartu. Roboty bywają różne, a ten należał do mało skomplikowanych. Brakowało mu obwodów sprzężenia zwrotnego świadomości. Podszedł do ściany; wyglądał zupełnie jak człowiek. Z pewnym niepokojem Stile uświadomił sobie, że tak właśnie on sam wygląda w oczach innych: mały, nie rzucający się w oczy. Robot odsunął płytę i wszedł do szafy-pojemnika, w którym został od razy deaktywowany.
Stile przypomniał sobie golema, podszywającego się pod niego, a raczej pod jego sobowtóra, Błękitnego Adepta, dopóki on, Stile, nie pojawił się na scenie, by go zlikwidować. Czy jest jakaś różnica między golemem a człekopodobnym robotem? Jeden był wytworem magii, drugi — nauki. Analogie między obu światami uwidoczniały się nie tylko w ich geografii!
Stile usiadł przy stole, na miejscu zwolnionym przez robota. Przyjrzał się rozłożonemu pasjansowi. Jeśli robot nie odczuwał nudy, to po co bawił się kartami? Odpowiedź była prosta: Stile nudząc się robiłby właśnie coś takiego, doskonaląc się przy tym w jednej z mniej znanych konkurencji Gry. Robót na pewno wykonywał też wszystkie ćwiczenia akrobatyczne, którym zwykł był oddawać się Stile, choć, oczywiście, nie wynosił z nich żadnej korzyści. Naśladował go, by stworzyć pozory.
Stile przeanalizował układ kart i zagłębił się w pasjansa. Był nim całkowicie zaabsorbowany, gdy otworzyły się drzwi i weszła Sheen.
Była po prostu piękna; trochę tylko wyższa od niego, o figurze bardziej niż idealnej: piersi większe, jędrniejsże i bardziej sterczące niż przewidywały ustalone przez komputer idealne wymiary dla jej wieku i wzrostu, talia bardziej wcięta, brzuch bardziej płaski, biodra i pośladki pełniejsze, no i długie, bujne, jasne włosy. Przeciętny mężczyzna pragnął kobiety piękniejszej niż przeciętna, a nawet piękniejszej od prawdziwego żeńskiego ideału; gust mężczyzn został zniekształcony przez całe wieki skomercjalizowanej propagandy utrzymującej, że zdrowa, normalna kobieta nie może być naprawdę piękna. Gust Stile’a był najzupełniej przeciętny, a więc Sheen daleka była od przeciętności.
Przypominała nieco inną dziewczynę — dżokejkę, niższą trochę od niego, którą Stile poznał przed kilkoma laty i, jak mu się wtedy wydawało, kochał. Miała na imię Tune, a ze związku z nią Stile wyniósł miłość do muzyki. A jednak Sheen, musiał to przyznać, była i ładniejszą, i lepszą kobietą. Miała tylko jedną wadę, o której wolał w tej chwili nie pamiętać.
Stile wstał, podszedł do niej i wziął w objęcia. — Och, czyżby był tu ktoś jeszcze? — zapytała ze zdziwieniem.
— Nikt — odparł, całując ją. — Chodź, będziemy się kochać.
— Z robotem? Nie bądź niemądry. — Próbowała mu się wyrwać, lecz trzymał ją mocno.
— Z robotem najlepiej — zapewnił ją.
— Och. — Zamilkła na chwilę. — Dobrze.
Do licha! Dała się nabrać!
— Dobrze? — spytał. — A jak daleko jesteś skłonna posunąć się z robotem?
— Moi najlepsi przyjaciele są robotami — odpowiedziała. — Chodź do łóżka.
Stile, rozzłoszczony, puścił ją. Sheen roześmiała się tylko.
— Głuptasie! — zawołała. — Czyżbyś sądził, że cię nie poznałam? — I zarzuciła mu ręce na szyję, całując go znacznie namiętniej niż przedtem.
— A co mnie zdradziło? — dociekał Stile.
— Poza tymi różnicami między człowiekiem a robotem, które znam o wiele lepiej niż inni? — zapytała drwiąco. — Takimi jak temperatura ciała, pot, bicie serca, oddech i inne szczegóły funkcjonowania żywego organizmu?
— Właśnie, co poza tym? — Stile czuł, że się wygłupił. Powinien był wiedzieć, że nie zdoła jej oszukać nawet przez chwilę.
— Masz opalone ręce — odparła.
Zerknął na swoje dłonie. Oczywiście, widać było wyraźnie, gdzie kończyły się rękawy ubrania, które nosił na Phaze. Całe życie na Protonie toczyło się pod kopułami, przepuszczającymi tylko nieszkodliwe fale słoneczne, a więc nikt nie mógł być silnie opalony. No i oczywiście, na ciele ludzi, którzy zawsze chodzili nago, nie mogło być linii oddzielających miejsca bardziej od mniej opalonych. Nierówna opalenizna różniła go nie tylko od robota, ale i od wszystkich pozostałych robotników Protona.
— Będę musiał nosić na Phaze rękawiczki!
— Takie poświęcenie nie jest niezbędne — zapewniła go. Wyjęła koloryzujący krem do rąk i wtarła w jego skórę, przywracając jej dawny, nieopalony kolor.
— Nie wiem, co bym zrobił bez ciebie — zauważył z wdzięcznością Stile.
— Zostałbyś na zawsze na Phaze, z tą Błękitną Panią.
— Bez wątpienia.
— Ale tu jest zupełnie inny świat — rzekła. — Należałeś do mnie, zanim ją poznałeś. Od pierwszej gry Turnieju dzieli nas dobre sześć godzin i wiem dokładnie, jak je spędzimy.
I tak się też stało. Sheen była równie namiętna, jak piękna, a istniała tylko po to, by strzec go i uprzyjemniać mu życie. Łatwo przychodziło mu jej ulec. Nawet niezwykle łatwo.
Kiedy odpoczywali, Sheen spytała:
— A jak mają się sprawy na Phaze?
— Zabiłem golema, który podszywał się pode mnie, i poradziłem memu przyjacielowi — wilkołakowi imieniem Kurrelgyre, jak ma odzyskać swoją pozycję w stadzie…
— O tym już przecież wiem. Pamiętasz chyba, że wróciłeś tu na końcową grę kwalifikującą do Turnieju? Powiedz lepiej, co robiłeś podczas ostatniej podróży na Phaze?
— Wilkołaki i jednorożce pomogły mi potwierdzić moją tożsamość jako Błękitnego Adepta — odparł Stile, mocno upraszczając swoją opowieść. — Umiem już rzucać czary. Będę jednak musiał stoczyć pojedynek z Głównym Ogierem Stada o to, kiedy Neysa ma się rozmnożyć.
— Lubię Neysę — stwierdziła Sheen. — Czy jednak nie jest ona zazdrosna o Błękitną Panią?
— Nie, wymieniły przysięgę przyjaźni. Neysa rozumie, że moja przyszłość związana jest z istotami mego gatunku.
— Z Błękitną Panią? — spytała Sheen.
Stile uświadomił sobie, że zupełnie niepotrzebnie ją zranił.
— Jak sama powiedziałaś, Błękitna Pani nie należy do tego świata.
— To ty tak myślisz. Świat jest inny, ale ona też tu jest. Nie mogła przecież przekroczyć zasłony. A więc musi mieć tutaj sobowtóra.
Słowa te wstrząsnęły Stile’em.
— Masz rację! Gdzieś tu musi istnieć jeszcze jedna Błękitna Pani. Moja idealna kobieta cały czas była na Protonie — zamilkł na chwilę. — to znaczy, w ogóle idealna…
Читать дальше