Jakiś kształt poruszył się w mroku, a brązowa, pomarszczona dłoń chwyciła ją za rękę.
— Czy mogę w czymś pomóc, panienko? — odezwał się chrapliwy głos tonem słodkim jak syrop figowy. — Czy to wróżbę chcesz usłyszeć, czy może twoja przyszłość pożąda zmiany?
— Jest ze mną — warknęła Babcia i odwróciła się błyskawicznie. — Chyba oczy cię zawodzą, Hilto Goatfounder, jeśli nie poznałaś, ile ma lat. Postać przed Esk pochyliła się lekko.
— Esme Weatherwax? — zapytała.
— Ta sama. Ciągle handlujesz kroplami deszczu i tanimi życzeniami, Hilto? Jak się miewasz?
— Jak to miło, że cię spotkałam. Co cię sprowadza z gór, Esme? A to dziecko… czyżby twoja asystentka?
— Co pani sprzedaje? Proszę powiedzieć — wtrąciła się Esk. Postać zaśmiała się.
— Rzeczy powstrzymujące inne rzeczy, by się nie wydarzyły, i pomagające jeszcze innym, które wydarzyć się powinny, kochanie — wyjaśniła. — Poczekajcie chwilę. Zamknę tylko i zaraz wracam.
Przecisnęła się obok Esk w kalejdoskopie zapachów. Opuściła i spięła zasłony przed wejściem. Potem uniosła draperie stanowiące tylną ścianę i wpuściła do wnętrza jasne popołudniowe światło dnia.
— Nie wytrzymuję tych ciemności i stęchlizny — stwierdziła Hilta Goatfounder. — Ale klienci tego oczekują. Wiecie, jak to jest.
— Tak… — Esk przytaknęła z mądrą miną. — Głowologia.
Hilta, niska tęga kobieta w ogromnym kapeluszu ozdobionym owocem, zerknęła na nią, potem na Babcię, i uśmiechnęła się szeroko.
— No właśnie — przyznała. — Napijecie się herbaty? Usiadły na belach nieznanych ziół w spokojnym kątku utworzonym przez ściany domów. Z zaskakująco delikatnych filiżanek piły coś zielonego i aromatycznego. W przeciwieństwie do Babci, która przypominała niezwykle szacownego kruka, Hilta Goatfounder cała była w koronkach, szalach, kolorach i kolczykach. Miała tyle bransolet, że przy każdym ruchu rąk rozlegał się brzęk, jak gdyby sekcja perkusyjna spadała w przepaść. A jednak Esk dostrzegała podobieństwo.
Trudne do wyrażenia. Na przykład nie można było sobie wyobrazić, by któraś z nich przed kimś dygnęła.
— I co? — zaczęła Babcia. — Szczęście ci sprzyja? Druga czarownica wzruszyła ramionami, przez co perkusiści runęli z powrotem, chociaż już prawie wspięli się na górę.
— Jak potajemny kochanek, przychodzi i od… — zaczęła i urwała, gdy Babcia znacząco spojrzała na Esk.
— Nieźle, całkiem nieźle — poprawiła się szybko. — Rada miejska próbowała mnie przepędzić raz czy dwa, ale wiesz, wszyscy oni mają żony i jakoś nigdy do tego nie dochodzi. Mówią, że tu nie pasuję, ale ja na to, że wiele rodzin w tym mieście byłoby większych i biedniejszych, gdyby nie Polejowa Antykoncepcja Madam Goatfounder. Wiem, kto odwiedza mój sklepik. Pamiętam, kto kupuje krople Jak-Kozioł i maść Pewna Sprawa. Życie nie jest takie złe. A co słychać w tej twojej wiosce o takiej zabawnej nazwie…
— Głupi Osioł — podpowiedziała usłużnie Esk.
Wzięła z lady niewielki gliniany słoiczek i powąchała zawartość. Była to mięta polejowa roztarta w czymś, czego nic zdołała określić. Starannie przykryła naczynie. Czarownice wymieniały ploteczki, mówiąc rodzajem kobiecego szyfru, pełnego znaczących spojrzeń i niedopowiedzianych określeń. Dziewczynka tymczasem badała wystawione egzotyczne wywary. A właściwie nie wystawione. W jakiś niezwykły sposób wydawały się umiejętnie wpół ukryte, jak gdyby Hilta nie do końca chciała się z nimi rozstawać.
— Niczego tu nie poznaję — mruknęła na wpół do siebie. — Co one dają?
— Wolność — odpowiedziała Hilta, mająca dobry słuch. — Ile ją nauczyłaś? — zwróciła się do Babci.
— Nie aż tyle. Ma moc, ale nie jestem pewna, jakiego rodzaju. Może moc magów.
Hilta odwróciła się powoli i wzrokiem zmierzyła Esk od stóp do głów.
— Aha — stwierdziła. — To wyjaśnia laskę. Teraz rozumiem, o czym opowiadały pszczoły. Coś podobnego… Podaj mi rękę, dziecinko.
Babcia siedziała wyprostowana i promieniowała niezadowoleniem patrząc, jak Hilta studiuje dłoń Esk.
— Nie sądzę, żeby to było konieczne — oświadczyła surowo. — Nie między nami.
— Sama to robisz. Babciu — wtrąciła Esk. — We wsi. Widziałam. I jeszcze fosy z herbaty. I karty.
Babcia poruszyła się zakłopotana.
— No tak… — przyznała. — Wszystko zależy od okoliczności. Wystarczy wziąć ich za rękę, a ludzie sami sobie wróżą. Ale przecież nie trzeba od razu wierzyć w takie rzeczy. Czekają nas spore kłopoty, jeśli zaczniemy we wszystko wierzyć.
— Moce Istnienia mają dużo cech niezwykłych… Na wiele zdumiewających sposobów dają poznać swe pragnienia w tym kręgu blasku, który nazywamy światem fizycznym — oznajmiła z powagą Hilta i mrugnęła do Esk.
— Daj spokój — burknęła Babcia.
— Nie, poważnie — upierała się Hilta. — To prawda.
— Hm…
— Widzę, że czeka cię długa podróż — powiedziała Hilta.
— Czy spotkam wysokiego bruneta? — spytała Esk, przyglądając się własnej dłoni. — Babcia zawsze powtarza to kobietom i zawsze…
— Nie — przerwała jej Hilta. Babcia prychnęła gniewnie. ~ Ale będzie to dziwna podróż. Odjedziesz daleko, wciąż pozostając w tym samym miejscu. A i kierunek będzie niezwykły. Wyruszysz z wyprawą badawczą.
— I wszystko to wyczytała mi pani z ręki?
— Właściwie to głównie zgaduję — przyznała Hilta. Usiadła i sięgnęła po dzbanek z herbatą (pierwszy perkusista, który wspiął się już niemal do połowy urwiska, runął na idących za nim cymbalistów). Przyjrzała się Esk uważnie i dodała: — Mag-kobieta, co?
— Babcia zabiera mnie na Niewidoczny Uniwersytet — wyjaśniła Esk.
Hilta uniosła brwi.
— Wiesz, gdzie to jest? Babcia zmarszczyła czoło.
— Dokładnie nie wiem — przyznała. — Miałam wielką nadzieję, że udzielisz mi ściślejszych wskazówek. Jesteś przecież obyta w cegłach i w ogóle.
— Mówią, że ma wiele bram, ale tych znajdujących się w naszym świecie trzeba szukać w mieście Ankh-Morpork — rzekła Hilta. Babcia spojrzała tępo.
— Nad Okrągłym Morzem — dodała Hilta.
Z Babcinej twarzy nie znikał wyraz uprzejmego zainteresowania.
— Pięćset mil stąd.
— Och — powiedziała Babcia.
Wstała i strzepnęła z sukni nieistniejący pyłek.
— W takim razie musimy się zbierać — zdecydowała. Hilta roześmiała się. Esk podobał się ten dźwięk. Babcia nigdy się nie śmiała, pozwalała najwyżej kącikom ust wygiąć się lekko w górę.
Hilta zaś śmiała się jak ktoś, kto głęboko dumał nad Życiem i wreszcie zrozumiał żart.
— Możecie przynajmniej zaczekać do jutra — rzekła. — Mam w domu dość miejsca. Zatrzymacie się u mnie, a jutro będziecie miały światło.
— Nie chciałybyśmy się narzucać — odparła Babcia.
— Bzdura. Rozejrzyjcie się trochę, a ja zwinę stragan.
* * *
Ohulan był ośrodkiem targowym dla rozległej okolicy, więc i dzień targowy nie kończył się tu o zachodzie słońca. Pochodnie zapłonęły przy każdym straganie, światło padało przez otwarte drzwi zajazdów. Nawet świątynie wystawiły kolorowe lampiony, by przyciągnąć nocnych wyznawców.
Hilta sunęła przez dum niby śliski wąż przez suchą trawę. Cały jej stragan i towar zostały zredukowane do zadziwiająco małego tobołka, który niosła na plecach. Biżuteria dzwięczała na niej jak worek pełen tancerzy flamenco. Babcia maszerowała za nią. Bolały ją stopy, nie nawykłe do uderzeń o kamienie bruku.
Читать дальше