Na parterze dziekan podsunął torebkę kierownikowi katedry.
— Zjedz rodzynkę oblaną czekoladą — zaproponował.
— Wyglądają jak szczurze bobki — zauważył kierownik katedry. Dziekan przyjrzał się im w mroku.
— To wyjaśnia sprawę — stwierdził. — Przed chwilą torebka upadła mi na podłogę i już wtedy pomyślałem, że jakoś za dużo ich zebrałem z powrotem.
— Psst! — uciszyła ich kobieta siedząca o rząd przed nimi. Chuda twarz Poonsa odwróciła się w jej stronę jak magnes.
— Kici-kici — zarechotał. — Jeszcze dwa pensy i w górę idzie osioł.
Światła przygasły jeszcze bardziej. Ekran zamigotał. Przez chwilę rozbłyskiwały na nim liczby, coraz niższe.
Calliope spojrzała w skupieniu na ustawione przed sobą nuty, podwinęła rękawy, odgarnęła włosy z oczu i z entuzjazmem przypuściła szturm na coś, co trochę przypominało stary hymn Ankh-Morpork [27] Zawładniemy tobą hurtowo.
.
Światła zgasły całkowicie.
* * *
Niebo mrugało. Nie była to przyzwoita mgła. Spływał z niej dziwny srebrzysty blask, migoczący wewnętrznie niczym — skrzyżowanie zorzy polarnej z letnią błyskawicą.
Od strony Świętego Gaju niebo płonęło blaskiem. Był widoczny nawet w zaułku za Najlepszymi Żeberkami Hargi, gdzie dwa psy rozkoszowały się specjalnością kuchni: Wszystko, co możesz wyciągnąć ze stosu odpadków, za darmo.
Laddie podniósł głowę i zawarczał.
— Nie dziwię ci się — stwierdził Gaspode. — Mówiłem, że to wróży. Mówiłem, że dzieje się coś wróżfnego, prawda? Iskry strzelały mu z sierści.
— Chodźmy — powiedział. — Musimy ostrzec ludzi. W tym jesteś dofry.
* * *
Klikaklikaklika…
Był to jedyny dźwięk we wnętrzu Odium. Calliope przestała grać i wpatrywała się w ekran.
Usta widzów trwały otwarte i zamykały się tylko po to, by zgryźć garść pukanych ziaren.
Victor niejasno zdawał sobie sprawę, że przez chwilę z tym walczył. Próbował odwrócić wzrok. Nawet teraz jakiś głosik wewnątrz umysłu powtarzał, że dzieje się coś niedobrego; nie zwracał uwagi na ten głosik. Wszystko było w jak najlepszym porządku. Wzdychał ze wszystkimi, gdy heroina starała się utrzymać dawną rodzinną kopalnię w Świecie Ogarniętym Szaleństwem. Drżał, obserwując walki na wojnie. Obserwował scenę w sali balowej, spowity obłokiem romantycznej mgiełki. Potem…
…poczuł coś zimnego na nodze. Jakby na wpół roztopiona kostka lodu przesączała mu się przez spodnie… Próbował zignorować to uczucie, ale było wyraźnie nieignorowalne. Zerknął w dół.
— Przepraszam fardzo — odezwał się Gaspode.
Victor zogniskował spojrzenie. I zaraz jego oczy poczuły, że znowu ściąga je ekran, gdzie ogromna wersja jego samego całowała ogromną wersję Ginger.
I znowu poczuł lepki chłód. Znowu odzyskał przytomność umysłu.
— Jeśli wolisz, mogę cię ugryźć w nogę — zaproponował Gaspode.
— Ja… tego… Ja… — jąkał się Victor.
— Umiem gryźć mocno — dodał Gaspode. — Wystarczy, że powiesz słowo.
— Nie, tego…
— Coś tu wróży, jak już mówiłem. Wróży, wróży, wróży. Laddie prófował szczekać, aż całkiem zachrypł, ale nikt go nie słuchał. Więc pomyślałem, że trzefa sprawdzić starą technikę zimnego nosa. Nigdy nie zawodzi.
Victor rozejrzał się. Wszyscy widzowie wpatrywali się w ekran, jakby byli gotowi pozostać na miejscach przez… przez…
…przez wieczność.
Kiedy podniósł dłonie z poręczy, iskry strzeliły mu z palców; powietrze wydawało się oleiste, co nawet student magii szybko uczy się kojarzyć z potężnymi akumulacjami potencjału magicznego. A w piwnicy kłębiła się mgła. To śmieszne, ale była wewnątrz i pokrywała podłogę niby blada, srebrzysta fala.
Potrząsnął Ginger za ramię. Pomachał jej dłonią przed oczami. Krzyknął jej prosto do ucha.
Spróbował z Patrycjuszem i z Dibblerem. Pochylali się pod naciskiem, ale zaraz, kołysząc się lekko, powracali do dawnej pozycji.
— Obrazek coś z nimi robi — stwierdził. — Na pewno obrazek. Ale nie rozumiem w jaki sposób. Przecież to całkiem zwyczajna migawka. W Świętym Gaju nie używamy magii. A przynajmniej… nie… normalnej magii.
Przechodząc nad sztywnymi kolanami, dotarł do przejścia i pobiegł w górę przez pasemka mgły. Zaczął się dobijać do drzwi pokoju projekcyjnego. Kiedy nikt nie odpowiadał, wyłamał je kopniakiem.
Bezam zerkał przez kwadratowy otwór wycięty w ścianie; w skupieniu oglądał migawkę. Projektor obrazków stukał radośnie, sam z siebie. Nikt nie kręcił korbą. A w każdym razie, poprawił się w myślach Victor, nikt widzialny.
Gdzieś zahuczało i ziemia zadrżała.
Spojrzał na ekran. Rozpoznał ten fragment: tuż przed sceną pożaru Ankh-Morpork.
Myśli pędziły mu jak szalone. Co takiego mówiło się o bogach? Nie istnieliby, gdyby nie ludzie, którzy w nich wierzą. To samo odnosi się do wszystkiego. Rzeczywistość jest tym, co istnieje w ludzkich umysłach. A przed nim siedziały setki ludzi naprawdę wierzących w to, co widzą…
Victor poszukał nożyczek czy noża wśród śmieci na stole Bezama. Nie znalazł. Maszyna szumiała spokojnie, przewijając rzeczywistość z przyszłości w przeszłość.
W tle usłyszał głos Gaspode:
— Chyfa ocaliłem świat, prawda?
Mózg w normalnych warunkach rozbrzmiewa echem najrozmaitszych błahych myśli starających się zwrócić na siebie uwagę. Dopiero prawdziwe zagrożenie skłania je do milczenia. Coś takiego działo się w tej chwili. Jedna klarowna myśl, która już od dawna starała się być słyszana, teraz zadźwięczała wśród ciszy.
Przypuśćmy, że istnieje taki punkt, gdzie rzeczywistość jest cieńsza niż gdzie indziej. I przypuśćmy, że zrobi się coś, co tę rzeczywistość osłabi jeszcze bardziej. Książki tego nie dokonają. Nawet zwykły teatr nie wystarczy, bo w głębi serca człowiek wie, że widzi na scenie tylko ludzi w dziwacznych kostiumach. Ale Święty Gaj sięgał wprost od oczu do mózgu. W sercu wszyscy wierzyli, że jest rzeczywisty. Migawki mogły to sprawić.
To właśnie odkryli pod wzgórzem Świętego Gaju. Mieszkańcy starożytnego miasta wykorzystywali otwór w rzeczywistości dla rozrywki. A wtedy znalazły ich Stwory.
Teraz ludzie próbowali znowu. To tak jakby w fabryce fajerwerków uczyli się żonglować płonącymi pochodniami. A Stwory czekały… Ale dlaczego to wciąż się działo? Przecież powstrzymał Ginger. Błona przewijała się dalej. Zdawało mu się, że mgła spowiła pudło projekcyjne, rozmywając jego kontury.
Chwycił wirującą korbę. Przez chwilę stawiała opór, a potem pękła. Wtedy delikatnie zepchnął Bezama, podniósł stołek i uderzył nim o pudło. Stołek z trzaskiem rozpadł się na kawałki. Otworzył klatkę z tyłu pudła i wyjął salamandry, ale ruchome obrazki wciąż tańczyły na dalekim ekranie. Budynek znowu się zatrząsł.
Masz tylko jedną szansę, pomyślał. A potem umierasz. Zerwał koszulę i owinął nią dłoń. Chwycił mocno taśmę. Zerwała się. Pudło projekcyjne zadygotało. Błona w błyszczących zwojach wciąż spływała ze szpuli i opadała na podłogę. Klikaklik… a… klik. Szpule znieruchomiały.
Victor ostrożnie trącił stos nogą. Nie zdziwiłby się, gdyby taśma skoczyła na niego jak wąż.
— Ocaliliśmy świat? — spytał Gaspode. — Chciałfym wiedzieć. Victor spojrzał na ekran.
— Nie — odpowiedział.
Wciąż były tam obrazy, choć niezbyt wyraźne. Nadal rozpoznawał zamglone kształty Ginger i swój, kurczowo czepiające się istnienia. Sam ekran też się poruszał, wybrzuszał tu i tam, jak fale w basenie zmętniałej rtęci. Wyglądał nieprzyjemnie znajomo.
Читать дальше