Angua poczuła się tak, jakby ktoś podciął jej nogi.
— Nieważne? — powtórzyła.
— No wiesz, owszem, byłoby miło, ale przecież nie będę się z tego powodu męczył po nocach.
— Nie?
— No nie. Oczywiście, że nie. Masz przecież inne zajęcia. Rozumiem. Myślałem tylko, że ci się spodoba. Ale sam się tym zajmę.
— Co? Jak chcesz…? — Angua urwała nagle. — O czym ty mówisz, Marchewa?
— O Muzeum Chleba Krasnoludów. Obiecałem siostrze pana Hopkinsona, że pomogę w porządkach. No wiesz, trzeba wszystko posortować. Nie powodzi jej się najlepiej i pomyślałem, że muzeum mogłoby na siebie zarabiać. Tak między nami, niektóre eksponaty powinny być lepiej prezentowane, ale niestety, stary Hopkinson nie lubił zmian. Jestem przekonany, że krasnoludy ustawiałyby się w kolejkach, gdyby tylko wiedziały o muzeum; wielu młodych powinno lepiej poznać swoje historyczne dziedzictwo. Wystarczy porządnie odkurzyć i parę razy machnąć pędzlem, a wszystko zacznie całkiem inaczej wyglądać, zwłaszcza starsze bochenki. Uznałem, że mogę na to poświęcić kilka wolnych dni. I myślałem, że poprawi ci to humor, ale rozumiem, że nie każdy interesuje się chlebem.
Angua patrzyła na niego. Było to spojrzenie, jakie Marchewa ściągał dość często. Badało wszystkie rysy jego twarzy, szukając najmniejszego znaku, że to żart. Długotrwały i wyrafinowany żart kosztem wszystkich. Każda cząstka jej ciała wiedziała, że nie może być inaczej — ale żaden ruch, żadne drgnienie tego nie potwierdzały.
— Tak — przyznała słabym głosem, wciąż obserwując jego twarz. — Myślę, że można z tego zrobić małą kopalnię złota.
— Muzea w dzisiejszych czasach muszą być o wiele ciekawsze. A wiesz, jest tam cały zbiór herbatników partyzanckich, nawet nieskatalogowanych. I kilka bardzo wczesnych przykładów precli obronnych.
— Coś podobnego. A może wymalujemy wielki szyld „Poznaj chleb krasnoludów”?
— Na krasnoludy to raczej nie podziała — stwierdził Marchewa, nieczuły na sarkazm. — Znajomość z chlebem krasnoludów jest zwykle krótka. Ale widzę, że pobudziło to twoją wyobraźnię.
Muszę odejść, myślała Angua, kiedy szli razem ulicą. Wcześniej czy później on zrozumie, że nic z tego nie będzie. Wilkołaki i ludzie… Oboje mamy zbyt wiele do stracenia. Wcześniej czy później będę musiała go zostawić.
Ale — po co myśleć o więcej niż jednym dniu naraz? — niech to będzie jutro.
— Chcesz te sukienki z powrotem? — spytała z tyłu Cheri.
— Może jedną czy dwie…
Wskutek czego upił się do nieprzytomności i został porwany na pokład kupieckiego statku. Popłynął w dalekie strony, gdzie spotkał wiele młodych dam, nienoszących zbyt wiele odzieży. W końcu zmarł w rezultacie nadepnięcia na tygrysa. Jak widać, skutki dobrego uczynku sięgają bardzo daleko.
To znaczy, powiedzmy, na takie, z których korzystając, można dodać czemuś trzy dodatkowe nogi, a potem całkiem to coś rozsadzić.
Ratusz miejski.
Ponieważ w Ankh-Morpork nie ma ratusza.
Misa drożdży.
Komendant Vimes za to był zdania, że przestępcy zasługują na gwałtowny i ostry wstrząs. Wszystko zależy od tego, jak mocno da się ich przywiązać do piorunochronu.
Funkcjonariusz Wizytuj pochodził z Omni, w którym to kraju tradycyjne podejście do ewangelizacji polegało na wysyłaniu niewierzących na tortury i śmierć. W ostatnich czasach wszystko stało się bardziej cywilizowane, ale Omnianie wciąż żywili niespożytą, niestrudzoną potrzebę głoszenia Słowa. Zmienili jedynie naturę stosowanej broni. Funkcjonariusz Wizytuj całe dnie spędzał ze swym współwyznawcą, Powal Niedowiarka Chytrymi Argumentami, dzwoniąc do drzwi i sprawiając, że w całym mieście ludzie chowali się za meblami.
Detrytus spisywał się szczególnie dobrze, kiedy przychodziło do zadawania pytań. Miał trzy podstawowe: bezpośrednie („Czy ty to zrobiłeś?”), uporczywe (Jesteś pewien, że nie ty to zrobiłeś?”) i podchwytliwe („To przecież ty zrobiłeś, prawda?”). Nie były to najchytrzejsze pytania z możliwych, ale talent Detrytusa polegał na tym, że zadawał je cierpliwie, często przez długie godziny, dopóki nie uzyskał właściwej odpowiedzi. Zwykle brzmiała ona mniej więcej „Tak! Tak! Zrobiłem to! Ja to zrobiłem! A teraz powiedz, proszę, co takiego zrobiłem”.
Istnieje wszechobecny i fałszywy mit, że ludzie, którzy tworzą instrumenty służące zabijaniu, giną przez nie zabici. Mit ten nie ma w rzeczywistości prawie żadnych podstaw. Pułkownik Shrapnel nie został rozerwany wybuchem, monsieur Guillotin zmarł z głową na karku, pułkownik Gatling nie został zastrzelony. Gdyby nie zabójstwo w ciemnym zaułku twórcy kieszonkowej pałki i małej maczugi, sir Williama Tępego-Narzędzia, plotka nigdy by nie powstała.
Witamy w straży, kapralu Tyłeczek. To jest funkcjonariusz Angua… Angua, pokaż Tyłeczkowi, jak dobrze znasz już krasnoludzi.
Obowiązujący w Ankh-Morpork pogląd na temat zbrodni i kary mówił, że kara za pierwsze wykroczenie powinna usunąć możliwość drugiego wykroczenia.
To zdarza się zawsze, przy każdym policyjnym pościgu, niezależnie od miejsca. Wyładowana ciężarówka zawsze wyjeżdża z bocznej uliczki tuż przed ścigającymi.
Jeśli w akcji nie uczestniczą pojazdy, może to być człowiek z długim wieszakiem pełnym ubrań. Albo dwaj ludzie niosący wielką taflę szkła.
Prawdopodobnie stoi za tym jakieś tajne stowarzyszenie.
Zresztą na ogól wzrost w ogóle ich nie obchodził. Jest takie krasnoludzie przysłowie: „Każde drzewo ścina się na poziomie ziemi” — choć podobno jest to ocenzurowane tłumaczenie powiedzenia, które dosłownie brzmi: „Kiedy jego ręce są powyżej twojej głowy, jego krocze jest na poziomie twoich zębów”.
Te określenia są często synonimami.
Jak je eufemistycznie nazywano. Ludzie mówili: „Nazywają siebie szwaczkami… ehm, ehm!”.
Ze względu na wielką i wypukłą masę czoła, byki spoglądają na świat parą oczu, mających własne, niezachodzące na siebie półsfery widzenia. Ponieważ zatem odbierają dwa oddzielne obrazy świata, doszły do wniosku, że muszą istnieć dwa byki (celem hodowli byków nie jest wzmocnienie zdolności rozumowania dedukcyjnego). Większość byków w to wierzy — z tego właśnie powodu kiedy patrzą na coś, kręcą głową w prawo i w lewo. To dlatego, że oba chcą to zobaczyć.