Śliczna westchnęła, ale z jednej z paczek, które szczury transportowały ze sobą, wyciągnęła swoją torbę. Był to tylko skrawek materiału z rączką ze sznurka, ale mieściło się w nim kilka zapałek, parę grafitów z ołówka, ułamek srebrnego ostrza do ostrzenia grafitów i brudny kawałek papieru. Same potrzebne rzeczy.
Wygładziła papier na zmurszałej cegle, sięgnęła po kawałek grafitu i spojrzała na to, co wcześniej zapisała.
Pierwsza myśl brzmiała: W klanie siła.
Trudno to było przełożyć na ich język, ale zrobiła, co mogła. Większość szczurów nie potrafiła czytać w ludzkim języku. Po prostu za trudno było ułożyć linie i zakrętasy w jakiś sens. Więc Śliczna pracowała bardzo ciężko, by ułożyć język, który mogły czytać szczury. Narysowała dużego szczura składającego się z małych szczurów.
Pisanie doprowadziło do scysji z Szynkawieprzem. Nowe pomysły potrzebowały trampoliny, żeby dostać się do głów starych szczurów. Niebezpieczny Groszek tłumaczył swoim dziwnym spokojnym głosem, że to, co zostanie zapisane, przetrwa nawet śmierć szczurów. Powiedział, że każdy szczur powinien nauczyć się tego, co umie Szynkawieprz, na co Szynkawieprz odparł: „Nie ma mowy!”. Jemu zabrało lata nauczenie się niektórych sztuczek. Dlaczego miałby się teraz nimi dzielić? To by znaczyło, że każdy młody szczur wiedziałby tyle co on!
Niebezpieczny Groszek odpowiedział: Będziemy współpracować albo zginiemy.
To była następna zapisana myśl. Niełatwo przedstawić „współpracować”, ale przecież nawet kiikiisy czasami pomagają ślepemu lub zranionemu towarzyszowi, a to z pewnością jest współpraca. Gruba linia — Śliczna musiała mocno naciskać na grafit — oznaczała „nie”. Symbol pułapki oznaczał „umrzeć”, „źle” lub „unikać”.
Ostatnia myśl utrwalona na papierze: Nie brudzisz, gdzie jesz. To było całkiem proste.
Teraz złapała grafit w obie łapki i starannie narysowała: Szczur nie zabija drugiego szczura.
Usiadła. Tak… nieźle… Pułapka była dobrym symbolem śmierci, a żeby wszystko wyglądało jeszcze poważniej, narysowała też martwego szczura.
— Ale załóżmy, że musisz, to co wtedy? — zapytała, wpatrując się w rysunek.
— Jak musisz, to musisz — odparł Niebezpieczny Groszek. — Ale nie powinnaś.
Śliczna potrząsnęła ze smutkiem głową. Wspomagała Groszka, ponieważ było w nim… coś. Nie był duży ani szybki, prawie nie widział, można powiedzieć słabeusz, często zapominał o jedzeniu, bo przychodziła mu do głowy myśl, której nikt — a przynajmniej żaden szczur — nie pomyślał wcześniej. Zwykle denerwował Szynkawieprza, na przykład kiedy zapytał: „Co to jest szczur?”. Szynkawieprz wtedy odparł: „Zęby. Pazury. Ogon. Biec. Chować się. Jeść. Tym jest szczur”.
A na to Niebezpieczny Groszek powiedział: „My teraz potrafimy zapytać: «Co to jest szczur?» i to oznacza, że jesteśmy czymś więcej”. Jesteśmy szczurami — kłócił się Szynkawieprz. — Biegamy i piszczymy, kradniemy i robimy więcej szczurów. Po to zostaliśmy stworzeni”. A na to Niebezpieczny Groszek: „Przez kogo?”, i to doprowadziło do kolejnej dyskusji i do powstania teorii o Wielkim Szczurze Żyjącym Głęboko pod Ziemią.
Ale nawet Szynkawieprz słuchał Niebezpiecznego Groszka, tak samo jak Ciemnaopalenizna czy Obwarzanek. A Śliczna słuchała potem ich rozmów.
— Mamy nosy — mówił Ciemnaopalenizna do swoich oddziałów. Kto dał im nosy? Myśli Niebezpiecznego Groszka wędrowały niezauważalnie po głowach innych szczurów.
Pokazywał, co daje myślenie. Pokazywał znaczenia słów. Pokazywał, że zaprowadzą ich na nieznany teren, i on wydawał się jedynym, który miał pojęcie, gdzie zmierzają.
Zostawiła go siedzącego przy świecy i poszła odszukać Szynkawieprza. Kulił się przy ścianie. Jak większość starych szczurów, zawsze trzymał się blisko ściany, z daleka od otwartych przestrzeni i światła.
Chyba się trząsł.
— Dobrze się czujesz? — zapytała.
Dygotanie ustało.
— Nic mi nie jest! — żachnął się Szynkawieprz. — Trochę mi strzyka w kościach, nic poważnego.
— Nie wyszedłeś z żadnym oddziałem — zauważyła Śliczna.
— Nic mi nie jest! — krzyknął stary szczur.
— Mamy w bagażu kilka kartofli…
— Nie chcę niczego do jedzenia! Nic mi nie jest!
…co znaczyło, że jest. Dlatego nie chciał się podzielić swoją wiedzą. Bo tylko ona z niego pozostała. Śliczna wiedziała, co tradycyjnie szczury robią z przywódcą, który się robi za stary. Przyglądała się Szynkawieprzowi, kiedy Ciemnaopalenizna — młodszy i silniejszy — wydawał rozkazy oddziałom, i wiedziała, że Szynkawieprz też o tym myśli. Kiedy szczury patrzyły na niego, trzymał się dobrze, ale potem musiał odpoczywać, kuląc się w kącie.
Stare szczury wyganiano, musiały ukrywać się schorowane i zdziwaczałe.
Widziała, że nadchodzi czas na nowego przywódcę.
Chciała przekazać mu jedną z myśli Groszka, ale stary szczur nie lubił rozmawiać z samicami. Dorastał w przekonaniu, że samice nie są po to, by z nimi rozmawiać.
A myśl ta brzmiała:
Jesteśmy Przemienione. Nie jesteśmy takie jak inne szczury.
Przygody, pomyślał pan Królik, nie powinny trwać tak długo, by spóźniać się na posiłek. To bardzo ważne.
„Przygoda pana Królika”
Chłopiec, dziewczynka i Maurycy siedzieli w dużej kuchni. Chłopiec poznał, że to jest kuchnia, po dużej czarnej płycie z fajerkami, od której odchodził komin, po garnkach wiszących na ścianie i po dużym wyszczerbionym stole. Natomiast nie było tu w ogóle tego, co w każdej tradycyjnej kuchni zajmuje sporo miejsca — jedzenia.
Dziewczynka podeszła do metalowej narożnej skrzyni i mocno wykręcając na obie strony głowę, wyciągnęła wreszcie zawieszony na szyi klucz.
— Nikomu nie można ufać — powiedziała. — A już szczurom zwłaszcza. Ukradną wszystko, co nadaje się do jedzenia, małe diablęta.
— E, na pewno nie wszystko — powiedział chłopiec.
— A skąd tak nagle znasz się na szczurach? — zapytała dziewczynka, otwierając metalową kasetę.
— Wcale nie nagle. Nauczyłem się tego, kiedy… oj! To naprawdę zabolało!
— Przepraszam — odezwał się Maurycy. — Przypadkiem cię zadrapałem, prawda?
Próbował przy tym zrobić minę mówiącą: Nie bądź kompletnym durniem, dobrze? Co dla kota nie jest wcale łatwe.
Dziewczynka rzuciła im podejrzliwe spojrzenie i zajrzała do metalowej skrzynki.
— Jest tu trochę mleka, ale już się całkiem zsiadło, i kilka łbów rybich.
— Dla mnie brzmi to nieźle — stwierdził Maurycy.
— A co z twoim człowiekiem?
— Och, on zje cokolwiek.
— Jest jeszcze chleb i kiełbasa — mówiła dziewczynka, wyjmując puszkę z metalowego kredensu. — Kiełbasy bardzo pilnujemy. Jest też odrobina sera, ale starego.
— Nie powinniśmy zjadać jedzenia, którego wam brakuje — powiedział chłopiec. — Mamy pieniądze.
— Och, mój ojciec twierdzi, że miasto by źle wyglądało, gdybyśmy nie okazywali gościnności. On jest burmistrzem.
— On tu rządzi? — zdziwił się chłopiec.
— Śmiesznie to określiłeś. Tak naprawdę to prawa ustala rada miejska. On tylko kłóci się ze wszystkimi. To on powiedział, że nie możemy mieć większych racji żywności niż inni, na znak solidarności w tych trudnych czasach. Już wystarczająco źle się zaczęło dziać, kiedy turyści przestali przyjeżdżać do naszych gorących źródeł, a potem doszły do tego jeszcze szczury. — Wyjęła kilka talerzyków z dużego kuchennego kredensu. — Mój tata twierdzi, że jeśli będziemy się zachowywać rozsądnie, to dla wszystkich starczy — mówiła dalej. — Zupełnie się z nim zgadzam. Ale kiedy już okazało się solidarność, to można by dostać coś ekstra, prawda? A w rzeczywistości mamy mniej. Możecie to sobie wyobrazić? Tak czy siak… a więc naprawdę jesteś czarodziejskim kotem? — zapytała, nalewając mleko na spodeczek. Mleko dawno straciło świeżość, ale Maurycy był ulicznym kotem i potrafiłby wypić nawet takie mleko, które próbowałoby odpełznąć.
Читать дальше