Terry Pratchett - Złodziej czasu

Здесь есть возможность читать онлайн «Terry Pratchett - Złodziej czasu» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2007, ISBN: 2007, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Złodziej czasu: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Złodziej czasu»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Czas jest zasobem — wszyscy wiedzą, że trzeba nim gospodarować. Na Dysku zadanie to przypada Mnichom Historii, którzy magazynują go i przepompowują z miejsc, gdzie się marnuje (na przykład spod wody — ile czasu potrzebuje dorsz?), do miast, gdzie nigdy nie ma dość czasu. Ale konstrukcja pierwszego na świecie naprawdę dokładnego zegara staje się dla Lu-Tze i jego ucznia Lobsanga Ludda początkiem wyścigu… no, z czasem. Ponieważ ten zegar zatrzyma czas. A to będzie dopiero początkiem kłopotów. „Złodziej czasu” prezentuje także pełen komplet postaci drugoplanowych — bohaterów i złoczyńców, yetich, mistrzów sztuk walki oraz Ronniego, piątego Jeźdźca Apokalipsy (który odszedł, zanim stali się sławni).

Złodziej czasu — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Złodziej czasu», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Słońce świeciło na niebie, powietrze było ciężkie i wilgotne, a para nozdrzy obserwowała ją z odległości kilku stóp.

Susan odebrała praktyczne wychowanie, a to oznaczało lekcje pływania. Quirmska Pensja dla Młodych Panien była pod tym względem bardzo postępowa, a nauczycielki wyznawały pogląd, że jeśli uczennica nie potrafi w ubraniu przepłynąć dwóch długości basenu, to się zwyczajnie nie stara. Trzeba im przyznać, że Susan opuściła szkołę, znając cztery style pływania oraz kilka technik ratowniczych, a w wodzie czuła się jak ryba. Wiedziała także, co robić, jeśli ten sam niewielki obszar wody dzieli się z hipopotamem — należy znaleźć sobie inny. Hipopotamy z daleka są wielkie i sympatyczne, ale z bliska są tylko wielkie.

Przywołała całą odziedziczoną moc śmiertelnego głosu oraz przerażający nauczycielski autorytet.

— Idź sobie! — krzyknęła.

Zwierz zamachał rozpaczliwie nogami, próbując zawrócić w miejscu, a Susan popłynęła do brzegu. Nie był to zbyt pewny brzeg — woda stawała się lądem w plątaninie piaszczystych łach, zasysającego czarnego mułu, gnijących korzeni drzew i bagien. Wokół brzęczały owady i…

…kamienie bruku pokryte były błotem, a z mgły dobiegał tętent…

…i lód spiętrzony przy martwych drzewach…

…i Lobsang chwycił ją za rękę.

— Znalazłem cię — powiedział.

— Właśnie roztrzaskałeś historię — stwierdziła Susan. — Zniszczyłeś ją.

Hipopotam trochę ją zaszokował. Nie zdawała sobie sprawy, że jedna paszcza może mieścić tyle nieświeżego oddechu, być tak ogromna i tak głęboka.

— Wiem. Musiałem. Nie było innego wyjścia. Potrafisz znaleźć Lu-tze? Wiem, że Śmierć może zlokalizować każdą żywą istotę, a że ty…

— Dobrze, dobrze, wiem — mruknęła Susan ponuro.

Skoncentrowała się i uniosła rękę. Obraz niezwykle ciężkiego życiomierza Lu-tze pojawił się nagle i nabrał ciężaru.

— Jest paręset sążni stąd, w tamtą stronę — powiedziała, wskazując zamarzniętą zaspę.

— A ja wiem, kiedy on jest — uzupełnił Lobsang. — Zaledwie sześćdziesiąt tysięcy lat stąd. A więc…

Lu-tze patrzył spokojnie na gigantycznego mamuta. Pod wielkim, kosmatym czołem oczy zezowały z wysiłku, by widzieć sprzątacza i skłonić jakoś do jednomyślności wszystkie trzy komórki mózgowe, co umożliwiłoby podjęcie decyzji, czy zdeptać tego człowieka, czy wydłubać go ze śnieżnego pejzażu. Jedna komórka mówiła „deptać”, druga „wyciągać”, ale trzecia jakoś pobłądziła i myślała o seksie.

— A więc nigdy nie słyszałeś o Pierwszej Zasadzie? — mówił Lu-tze na drugim końcu trąby.

Lobsang wyszedł z pustki obok niego.

— Musimy iść, sprzątaczu.

— Nie ma pośpiechu, cudzie natury — odparł starzec. — Panuję nad sytuacją.

— Gdzie jest lady LeJean? — zainteresowała się Susan.

— Tam, przy tej zaspie. — Lu-tze wskazał kierunek kciukiem. Wciąż starał się wygrać wzrokowy pojedynek ze stworem o pięciostopowym rozstawie oczu. — Kiedy to się stało, krzyknęła i skręciła sobie kostkę. Rozumiem, że jest zdenerwowana…

Susan przeszła po śniegu i szarpnięciem postawiła Unity na nogi.

— Idziemy! — rzuciła szorstko.

— Widziałam, jak obciął mu głowę — bełkotała Unity. — A potem nagle byliśmy tutaj…

— No, tak się zdarza…

Unity patrzyła na nią, wytrzeszczając oczy.

— Życie jest pełne niespodzianek — stwierdziła Susan.

Jednak widok lęku tego stworzenia sprawił, że się zawahała. No owszem, Unity była jedną z nich i tylko nosiła… w każdym razie zaczynała, nosząc tylko ciało niby płaszcz, ale teraz… W końcu o każdym można to powiedzieć, prawda?

Susan zastanawiała się nawet, czy ludzki umysł bez zakotwiczenia w ciele nie skończyłby jako coś w rodzaju Audytora. Sprawiedliwość kazała zatem przyznać, że Unity, z każdą chwilą mocniej zanurzona w ciele, stała się czymś w rodzaju człowieka. A to przecież całkiem niezły opis Lobsanga… i skoro już o tym mowa, Susan także. Kto może wiedzieć, gdzie zaczyna się człowieczeństwo i gdzie się kończy?

— Chodźmy — powiedziała. — Musimy trzymać się razem.

Fragmenty historii dryfowały, zderzały się i przecinały jak wirujące w powietrzu odpryski szkła.

Istniała jednak niewzruszona latarnia — w dolinie Oi Dong trwał wiecznie się powtarzający dzień. W hali stały w milczeniu prawie wszystkie gigantyczne walce — cały czas się wyczerpał. Niektóre walce pękły. Niektóre się roztopiły. Niektóre eksplodowały. Niektóre po prostu zniknęły. Ale jeden wciąż się obracał.

Wielki Thanda, najstarszy i największy, kręcił się powoli w swym bazaltowym łożysku, zwijając czas na jednym końcu i rozwijając na drugim. To on sprawiał, że — tak jak zadekretował Wen — dzień doskonały nigdy nie miał końca.

Rambut Handisides pozostał w hali całkiem sam. Siedział obok kamiennego walca przy świetle maślanej lampki i od czasu do czasu rzucał garść smaru na podstawę.

Stuk kamienia kazał mu wytężyć wzrok. Ciemność była ciężka od dymu przypalonej skały.

Jeszcze raz ten sam dźwięk, a potem trzask i płomyk zapałki…

— Lu-tze?! To ty?!

— Taką mam nadzieję, Rambucie, ale w tych czasach czy można być czegoś pewnym? — Lu-tze wszedł w krąg światła i usiadł. — Dużo roboty, co?

Handisides poderwał się na nogi.

— To było straszne, sprzątaczu! Wszyscy są teraz przy mandali! Gorsze niż Wielki Krach! Wszędzie są jakieś strzępy historii i straciliśmy połowę wirników! Nigdy nam się nie uda tego poukładać…

— Spokojnie, spokojnie… Wyglądasz mi na człowieka, który ma za sobą ciężki dzień. Nie spałeś za wiele, co? Mam pomysł: ja się zajmę tym tutaj, a ty idź i trochę się zdrzemnij. Dobrze?

— Myśleliśmy, że zaginąłeś gdzieś w świecie i…

— Ale teraz wróciłem. — Lu-tze poklepał mnicha po ramieniu. — Jest jeszcze ta mała wnęka za rogiem, gdzie naprawiacie mniejsze wirniki? I te nieoficjalne posłania na nocne zmiany, kiedy trzeba tylko paru chłopaków, żeby mieli oko na wszystko?

Handisides przytaknął, mocno zakłopotany. Lu-tze nie powinien wiedzieć o tych posłaniach.

— No to ruszaj. — Lu-tze przez chwilę obserwował oddalające się plecy mnicha, po czym dodał półgłosem: — A gdybyś się obudził, może się okazać, że jesteś najszczęśliwszym idiotą na świecie. No więc, cudzie natury? Co teraz?

— Poskładamy wszystko z powrotem — oświadczył Lobsang, wynurzając się z mroku.

— Wiesz, ile nam to zajęło ostatnim razem?

— Tak. — Lobsang skierował się w stronę podestu. — Wiem. I nie sądzę, żeby teraz trwało tak długo.

— Wolałabym, żebyś mówił z większą pewnością — odezwała się Susan.

— Jestem… prawie pewien. — Lobsang ostrożnie przesunął palcami nad szpulkami na tablicy.

Lu-tze zamachał ostrzegawczo do Susan. Umysł Lobsanga zmierzał już gdzie indziej, a ona zastanawiała się, jak wielką przestrzeń zajmuje. Oczy miał zamknięte.

— Te… wirniki, które zostały… Możecie przestawiać zwory? — zapytał.

— Mogę pokazać paniom, jak się to robi — zapewnił Lu-tze.

— Czy nie ma mnichów, którzy to potrafią? — zapytała Unity.

— To by za długo trwało. Jestem uczniem sprzątacza. Biegaliby w kółko i zadawali pytania — odparł Lobsang. — Wy nie będziecie tacy.

— Chłopak ma rację, nie ma co — zgodził się Lu-tze. — Ludzie zaczną wołać „Co to ma znaczyć?” albo „Ciaśtećko!” i nigdy niczego nie załatwimy.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Złodziej czasu»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Złodziej czasu» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Złodziej czasu»

Обсуждение, отзывы о книге «Złodziej czasu» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x