— Wasza lordowska mość!
Vetinari rozejrzał się. Jakaś ręka machała do niego gorączkowo zza przewróconej ławy.
Coś kazało mu spojrzeć w górę. Sufit nad nim pokryty był brązową substancją zwisającą jak stalaktyty.
„Blup”.
Z zaskakującą szybkością Vetinari znalazł się za ławą. Leonard z Quirmu uśmiechnął się do niego spod hełmu ochronnego domowej roboty.
— Bardzo przepraszam — powiedział. — Nie spodziewałem się żadnych wizyt. Ale jestem pewien, że tym razem zadziała.
„Blup”.
— Co to takiego? „Blup”.
— Nie jestem całkiem pewien, ale mam nadzieję, że to…
I nagle, nieoczekiwanie, zrobiło się zbyt głośno, by rozmawiać.
Leonardowi z Quirmu nie przyszło nawet do głowy, że jest więźniem. Jeśli już, to był raczej wdzięczny Vetinariemu za to, że zagwarantował mu wygodne miejsce do pracy, regularne posiłki i czyste ubrania, a jednocześnie chronił go przed ludźmi, którzy z jakichś powodów zawsze chcieli jego absolutnie niewinne wynalazki, prze-znaczone dla poprawienia stanu ludzkości, wykorzystać w niecnych celach. Zadziwiające, ilu było takich ludzi i ile było takich wynalazków. Zupełnie jakby cały geniusz cywilizacji znalazł sobie ujście w jednej tylko głowie, która w związku z tym znajdowała się bezustannie w stanie silnego wynalazczego wzbudzenia. Vetinari często rozważał, jaki los czekałby ludzkość, gdyby Leonard zdołał skupić uwagę na jednej rzeczy przez — powiedzmy — godzinę.
Hałas przycichł. „Blup”.
Leonard wychylił się ostrożnie zza blatu i uśmiechnął szeroko.
— Aha! — zawołał. — Szczęśliwie udało się nam uzyskać kawę!
— Kawę?
Leonard podszedł do stołu i pociągnął niedużą dźwignię przy aparacie. Jasnobrązowa piana spłynęła kaskadą do czekającego kubka, wydając przy tym odgłos jak zatkany ściek.
— Inną kawę — wyjaśnił. — Bardzo szybką kawę. Mam wrażenie, że będzie ci smakowała, panie. Nazwałem to BardzoSzybkąMaszynądoKawy.
— I to jest dzisiejszy wynalazek? — upewnił się Vetinari.
— Tak. Miał być modelem redukcyjnym urządzenia pozwalającego dosięgnąć Księżyca i innych ciał niebieskich, ale byłem spragniony.
— Szczęśliwy zbieg okoliczności. — Lord Vetinari ostrożnie odstawił na bok eksperymentalną maszynę do czyszczenia butów z napędem pedałowym i usiadł w fotelu. — A ja przyniosłem ci kilka nowych… drobnych wiadomości.
Leonard niemal klasnął z radości w dłonie.
— Jak dobrze! Skończyłem już tamte, które dałeś mi, panie, wczoraj wieczorem.
Vetinari starannie starł z górnej wargi wąs pienistej kawy.
— Bardzo… Wszystkie? Złamałeś szyfry wszystkich wiadomości z Uberwaldu?
— Och, były całkiem proste, kiedy już skończyłem nowe urządzenie — oświadczył Leonard. Przerzucił jakieś papiery i wręczył Patrycjuszowi kilka drobno zapisanych kartek. — Kiedy już sobie uświadomiłem, że istnieje tylko ograniczona liczba dat urodzeń, które może mieć jedna osoba, i że wszyscy ludzie zwykle myślą w taki sam sposób, szyfry nie są naprawdę zbyt trudne.
— Wspomniałeś o nowym urządzeniu…
— A tak. Takie… coś. W tej chwili jest dość prymitywne, ale wystarcza do tych prostych kodów.
Leonard zdjął pokrowiec z czegoś mniej więcej prostokątnego. Vetinari miał wrażenie, że całe zbudowane jest z drewnianych kółek i długich cienkich drążków. Kiedy przyjrzał się dokładniej, odkrył, że są gęsto zapisane literami i cyframi. Niektóre tryby nie były okrągłe, ale owalne albo w kształcie serca bądź jakiejś innej krzywej. Kiedy Leonard pociągnął za dźwignię, całość poruszyła się z dziwną płynnością, odrobinę niepokojącą w urządzeniu czysto mechanicznym.
— I jak nazwałeś to urządzenie?
— Och, panie, znasz mój talent do nazw. Myślę o nim jak o Eksperymentalnym Neutralizatorze Informacji poprzez Generowanie Miazmicznych Alfabetów, ale przyznaję, że to nie wpada w ucho. Ehm…
— Tak, Leonardzie?
— No bo… Chyba nie jest to… złe… kiedy się czyta cudze wiadomości?
Vetinari westchnął. Ten zatroskany człowiek naprzeciw, który tak dbał o życie, że przy odkurzaniu starannie omijał pająki, wymyślił kiedyś urządzenie, które ze straszliwą siłą i szybkością wyrzucało ołowiane kulki. Myślał, że będzie przydatne do obrony przed niebezpiecznymi zwierzętami. Zaprojektował coś, co mogło niszczyć całe góry. Uznał, że znajdzie zastosowanie w górnictwie. Oto człowiek, który — podczas przerwy na herbatę — kreślił plany instrumentu dla niewyobrażalnego masowego zniszczenia, na pustych miejscach wokół doskonałego rysunku ulotnego piękna ludzkiego uśmiechu. Z listą numerowanych części. A jeśli go spytać, odpowiadał: Ach, ale coś takiego uczyniłoby wojnę absolutnie niemożliwą, rozumiesz, panie, ponieważ nikt nie ośmieliłby się tego użyć.
Leonard rozpromienił się, gdy wpadła mu do głowy kolejna myśl.
— Jednak im więcej wiemy o sobie nawzajem, tym lepiej się rozumiemy. Do rzeczy… Prosiłeś, panie, żebym stworzył pewne nowe szyfry dla ciebie. Przykro mi, ale chyba źle zrozumiałem twoje wymagania. Co było nie tak z tymi, które wymyśliłem wcześniej?
Patrycjusz westchnął ponownie.
— Obawiam się, że były całkiem nie do złamania, Leonardzie. — Ale przecież…
— Trudno to wytłumaczyć. — Vetinari zdawał sobie sprawę, że to, co dla niego jest krystalicznym nurtem polityki, dla Leonarda stanowi zwykły muł. — Te nowe, które wymyśliłeś, są… po prostu demonicznie trudne.
— Chciałeś, panie, potwornie trudnych — przypomniał zmartwiony Leonard.
— A tak.
— Jak się zdaje, nie istnieje wspólna norma dla potworów, panie, ale przestudiowałem kilka co bardziej dostępnych tekstów okultystycznych i sądzę, że te szyfry zostaną uznane za trudne przez ponad dziewięćdziesiąt sześć procent potworów.
— Dobrze.
— Mogą się miejscami zbliżać do demonicznej trudności…
— Żaden kłopot. Od dzisiaj będę ich używał. Leonarda wyraźnie nadal coś dręczyło.
— Tak łatwo byłoby uczynić je arcydemonicznie trud…
— Te całkiem wystarczą, Leonardzie — przerwał mu Vetinari.
— Panie… — Leonard niemal jęczał. — Naprawdę nie mogę ci zagwarantować, że ktoś dostatecznie sprytny nie zdoła odczytać twoich wiadomości…
— Dobrze.
— Ależ panie, będą wiedzieli, co myślisz! Vetinari poklepał go po ramieniu.
— Nie, Leonardzie. Będą tylko wiedzieli, co napisałem.
— Naprawdę tego nie rozumiem, panie.
— Nie, ale z drugiej strony ja nie potrafię parzyć Wybuchającej Kawy. Jakiż byłby świat, gdybyśmy wszyscy byli jednakowi?
Leonard przez chwilę marszczył czoło.
— Nie jestem pewien — odparł. — Ale jeśli chcesz, żebym zajął sir tym problemem, mógłbym zbudować aparat, który…
— To tylko takie powiedzenie, Leonardzie.
Patrycjusz smętnie pokręcił głową. Często odnosił wrażeni§j że Leonard, który pchnął intelekt na nieodkryte dotąd wyżyny, Znalazł tam duże i specjalizowane złoża głupoty. Jaki jest sens szyfrowania wiadomości tak, żeby bardzo sprytni przeciwnicy nie potrafili ich odczytać? W rezultacie człowiek by nie wiedział, co myślą, że my śii, że oni myślą…
— Jedna wiadomość z Uberwaldu była dość dziwna, panie — podjął Leonard. — Z wczorajszego ranka.
— Dziwaczna?
— Nie była zaszyfrowana.
— Wcale? Myślałem, że wszyscy używają kodów.
— Oczywiście, nadawca i adresat to nazwy kodowe, ale sama treść jest całkiem otwarta. To żądanie informacji na temat komendanta Vimesa, o którym tak często wspominasz.
Читать дальше