— E-e.
NIECH TO!
— Myślałeś, że już mnie złapiesz, co? — powiedział łabędź. — Że mnie nabrałeś? Zdawało ci się, że bezmyślnie odśpiewam ci parę taktów pieśni Kupca z „Lohenshaaka”, co?
TEJ NIE ZNAM.
Łabędź z wysiłkiem nabrał tchu.
— To ta, która idzie: Schneide meinen eigenen Hals…
DZIĘKUJĘ, powiedział Śmierć. Świsnęła kosa.
— Do licha!
Po chwili łabędź wyszedł z ciała i nastroszył mocne, choć nieco przezroczyste skrzydła.
— A teraz co? — spytał.
TO ZALEŻY OD CIEBIE. TO ZAWSZE ZALEŻY OD CIEBIE.
Pan Kubeł siedział wygodnie rozparty w swym skrzypiącym skórzanym fotelu. Nie otwierał oczu, dopóki Salzella nie skończył.
— No tak — powiedział wreszcie. — Powtórzmy, bo nie wiem, czy dobrze zrozumiałem. Jest ten Upiór. Za każdym razem, kiedy ktoś zgubi tu młotek, ukradł go Upiór. Za każdym razem, kiedy ktoś sfałszuje jakąś nutę, to z powodu Upiora. Ale także kiedy tylko ktoś znajdzie zgubioną rzecz, to dzięki Upiorowi. Jeśli zagra wyjątkowo udaną scenę, musiało się to stać za przyczyną Upiora. On w pewnym sensie należy do budynku, podobnie jak szczury. Od czasu do czasu ktoś go widzi, ale krótko, gdyż pojawia się i znika, no… jak upiór. Najwyraźniej na wszystkich premierach całkiem za darmo pozwalamy mu korzystać z ósmej loży. I mówi pan, że ludzie go lubią?
— „Lubią” to nie jest właściwe słowo — odparł Salzella. — Lepiej byłoby powiedzieć… To zwykły przesąd, naturalnie, ale uważają, że przynosi szczęście. W każdym razie uważali.
Ale ty tego nie zrozumiesz, ty prymitywny mały handlarzu sera, dodał w myślach. Ser to ser. Mleko kwaśnieje w sposób naturalny. Nie musisz zmuszać paruset osób, żeby trwały w napięciu, z nerwami jak struny…
— Szczęście — powtórzył zimno Kubeł.
— Szczęście jest bardzo ważne — zapewnił Salzella głosem, w którym udręczona cierpliwość pływała niczym kostki lodu. — Przypuszczam, że temperament nie jest istotnym czynnikiem w produkcji sera?
— Polegamy na podpuszczce — wyjaśnił Kubeł.
Salzella westchnął.
— W każdym razie zespół uważa, że Upiór jest… że przynosi szczęście. Kiedyś przysyłał ludziom liściki ze słowami zachęty. Po naprawdę dobrym przedstawieniu soprany znajdowały w garderobie pudełko czekoladek. I z jakiejś przyczyny martwe kwiaty.
— Martwe kwiaty?
— No, właściwie nie kwiaty jako takie. Po prostu bukiet martwych różanych łodyg, bez żadnych róż. Coś w rodzaju jego znaku firmowego. Wierzą, że to też przynosi szczęście.
— Martwe kwiaty przynoszą szczęście?
— Możliwe. Świeże kwiaty na scenie z pewnością przynoszą pecha. Niektórzy śpiewacy nie chcą ich nawet trzymać w garderobie. Zatem… martwe kwiaty są bezpieczne, można by powiedzieć. Dziwaczne, ale bezpieczne. I nikt się nie martwił, bo wszyscy wierzyli, że Upiór stoi po ich stronie. Kiedyś. To się zmieniło jakieś sześć miesięcy temu.
Pan Kubeł znów przymknął oczy.
— Proszę mi opowiedzieć.
— Zaczęły się… wypadki.
— Jakie wypadki?
— Takie, które człowiek woli nazywać… właśnie wypadkami.
Pan Kubeł nie otwierał oczu.
— Jak na przykład… — zaczął. — Kiedy Reg Plenty i Fred Chiswell pracowali nocą przy kadziach z mlekiem, a wyszło na jaw, że Reg się spotyka z żoną Freda i jakoś… — Kubeł przełknął ślinę. — Jakoś musiał się potknąć, tłumaczył Fred, i upadł…
— Nie znam osobiście dżentelmenów, o których mowa, ale… takie właśnie wypadki. Tak jest.
Kubeł westchnął.
— To był jeden z najlepszych Farmerskich Orzechowych, jakie wyszły z naszej firmy.
— Czy mam opowiedzieć o naszych wypadkach?
— Jestem pewien, że ma pan taki zamiar.
— Krawcowa przyszyła się do ściany. Młodszego inspicjenta znaleziono przebitego mieczem z rekwizytorni. Aha, i nie chce pan nawet słyszeć, co się stało z człowiekiem, który obsługiwał zapadnię. Cały ołów zniknął tajemniczo z dachu budynku, chociaż osobiście nie uważam, żeby to była robota Upiora.
— I wszyscy nazywają je… wypadkami?
— No cóż… chciał pan sprzedać swój ser, prawda? Nic chyba bardziej nie rozstroiłoby nerwów zespołu niż wiadomość, że ludzie padają tu jak muchy.
Wyjął z kieszeni kopertę i położył na blacie.
— Nasz Upiór lubi pozostawiać krótkie liściki — wyjaśnił. — Jeden leżał koło organów. Malarz dekoracji zauważył go i… o mało co nie miał wypadku.
Kubeł powąchał kopertę. Pachniała terpentyną. List wewnątrz był napisany na papierze firmowym Opery. Równym, ozdobnym charakterem pisma głosił:
Ahahahahaha! Ahahahaha! Ahahaha! STRZEŻCIE SIĘ!!!!!
Z wyrazami szacunku
Upiór Opery
— Co to za człowiek — mówił dalej Salzella — który siada i pisze obłąkańczy śmiech? I te wykrzykniki, zauważył pan? Pięć. Pewny znak, że ten ktoś nosi własne kalesony na głowie. Opera może to zrobić z człowiekiem. Proszę posłuchać, trzeba przynajmniej przeszukać budynek. Piwnice ciągną się w nieskończoność. Potrzebna będzie łódź…
— Łódź? W piwnicy?
— No tak… Nikt panu nie wspomniał o piwnicach?
Kubeł uśmiechnął się promiennie, jak człowiek, który sam bliski jest stawiania wielokrotnych wykrzykników.
— Nie — przyznał. — Nie powiedzieli mi o piwnicach. Zbyt byli zajęci niemówieniem mi, że ktoś tutaj biega i morduje zespół. Nie przypominam sobie, żeby ktoś choćby mimochodem rzucił: „A przy okazji, ludzie często giną, a na dodatek panuje lekka wilgoć”.
— Są zalane.
— No świetnie. Czym? Kubłami krwi?
— Nie zaglądał pan tam?
— Powiedzieli, że piwnice są w doskonałym stanie!
— I pan uwierzył?
— Cóż, było sporo szampana…
Salzella westchnął. Kubła uraziło to westchnienie.
— Tak się składa, że uważam się za niezłego znawcę charakterów — oświadczył. — Wystarczy spojrzeć człowiekowi prosto w oczy i mocno uścisnąć mu dłoń, a już wie się o nim wszystko.
— Istotnie — przyznał ostrożnie Salzella.
— A niech to… Pojutrze przybędzie tu senor Enrico Basilica. Myśli pan, że coś może mu się przytrafić?
— Och, niewiele. Może poderżnięte gardło.
— Co? Tak pan sądzi?
— Skąd mogę wiedzieć?
— A co ja powinienem zrobić? Zamknąć Operę? O ile dobrze rozumiem, w tym stanie i tak nie zarabia pieniędzy. Dlaczego nikt nie zawiadomił Straży Miejskiej?
— To by było jeszcze gorsze — zapewnił Salzella. — Wielkie trolle w zardzewiałych kolczugach, tupiące dookoła, wchodzące wszystkim w drogę i zadające głupie pytania. Wykończyliby nas.
Kubeł nerwowo przełknął ślinę.
— Nie, do tego nie wolno dopuścić — zgodził się. — Nie można pozwolić, żeby ludzie pracowali w takim napięciu.
Salzella wyprostował się i chyba trochę rozluźnił.
— W napięciu? Panie Kubeł, to jest opera — rzekł. — Wszyscy stale pracują w napięciu. Słyszał pan kiedy o krzywej katastrof, panie Kubeł?
Seldom Kubeł starał się nadążyć.
— No… wiem, że jest taki straszny zakręt na drodze do…
— Krzywa katastrof, panie Kubeł, to to, po czym posuwa się opera. Opera dzieje się dlatego, że zdumiewająca liczba rozmaitych rzeczy nie zdołała się nie udać. Wszystko działa dzięki nienawiści, miłości i nerwom. Przez cały czas. To nie ser. To opera. Jeśli szukał pan zajęcia na starość, panie Kubeł, nie powinien pan kupować Opery. Powinien się pan poświęcić czemuś naprawdę spokojnemu, na przykład dentystyce aligatorów.
Читать дальше