To było nieco dołujące. Wszystko sprowadzało się do… no, powiedzmy wprost, bycia dobrym. Z pewnością było to lepsze niż być całkiem złym, ale… choć odrobina czegoś niezwykłego przecież by nie zaszkodziła. Akwila nie chciała wcale, by ktoś myślał, że oczekuje wręczenia czarodziejskiej różdżki, no ale wszystko, co o magii mówiła panna Libella, sprowadzało się do nieużywania tejże.
Trzeba przy tym zauważyć, że w nieużywaniu magii Akwila uważała siebie za mistrzynię. Trudne wydawałojej się czarowanie.
Panna Libella cierpliwie pokazywała, jak się robi chaos, który tak naprawdę daje się zrobić z niczego i z wszystkiego, choć przydawało się coś żywego, na przykład robak lub świeże jajko.
Akwila nawet nie potrafiła rozwiesić przedmiotów. To było takie… irytujące. Czynie miała wirtualnego kapelusza? Czynie miała zdolności widzenia rzeczywistości i myślenia drugiego stopnia? Zarówno panna Tyk, jak i panna Libella potrafiły rozrzucić różne przedmioty, tworząc chaos wjednej chwili, Akwili udawało sięjedy — nie stworzyć mętlik z kapiącym pośrodkujajkiem. I to raz za razem.
— Wiem, że robię wszystko dobrze, alejakoś się to skręca — skarżyła się. — Co z tym począć?
— Może omlet? — pogodnie zapytała panna Libella.
— Och, proszę, panno Libello! — jęknęła dziewczynka. Wiedźma poklepałają po plecach.
— Uda ci się. Za bardzo się starasz. Pewnego dnia samo ci wyjdzie. Tak się właśnie dzieje z siłą. Musisz po prostu trafić na odpowiednią ścieżkę…
— Czy nie mogłaby pani zrobić jednego dla mnie, żebym go mogła użyć przez chwilę i zrozumieć, wjaki sposób to wisi?
— Obawiam się, że nie — odparła panna Libella. — Chaos potrafi być bardzo zwodniczy. Nie można nawet się z nim przemieszczać, chyba że traktując go jak ozdobę. Musisz stworzyć go sama, tu i teraz, dokładnie w tym miejscu i czasie, gdzie chcesz go użyć.
— Dlaczego? — zapytała Akwila.
— Aby złapać chwilę — odpowiedziałajej druga panna Libella, która pojawiła się w tym właśnie momencie. — Sposób, wjaki wiążesz węzły, wjaki przebiegają nitki…
— …świeżość jajka chyba też ma znaczenie i wilgotność powietrza — dodała pierwsza panna Libella.
— Twardość gałązek i rodzaj przedmiotów, które akurat znalazły się w twojej kieszeni…
— Nawet to, jaki wieje wiatr — podsumowała panna Libella. — Wszystko to razem daje… obraz teraźniejszości,jeśli tylko sieje dobrze skomponuje. Ale niejestem ci w stanie powiedzieć, jak powstaje taka kompozycja, ponieważ sama tego nie wiem.
— Ale pani to robi! — Akwila czuła się całkiem pogubiona. — Widziałam przecież…
— Tak, tylko że nie wiem, jak to robię — odparła panna Libella, zgarniając kilka patyczków i dodając do nich sznurek.
Panna Libella usiadła za stołem naprzeciwko panny Libelli i cztery dłonie zabrały się do robienia chaosu.
— To przypomina mi czasy, gdy byłam w cyrku — powiedziała. — Spotkałam tam…
— …Marca i Falca, Latających Braci Pastrami — kontynuowała jej druga połowa. — Wykonywali…
— …potrójne salto pięćdziesiąt stóp nad ziemią bez siatki zabezpieczającej. Cóż to byli za chłopcy! I tak podobni…
— …jak dwa groszki zjednego strączka. A Marco potrafił złapać Falca z zawiązanymi oczami. Nawet się zastanawiałam, czy nie sątacyjakja…
Zamilkła, obie twarze spłonęły rumieńcem, odkaszlnęła.
— W każdym razie — kontynuowała — pewnego dnia zapytałam, jak udaje im się utrzymać tak wysoko na linie, wtedy Falco powiedział mi: Nigdy nie pytaj tego, który chodzi po linie, jak to robi. Jeśli tylko zacznie się nad tym zastanawiać, spadnie. Chociaż muszę przyznać, że to, jak mówili, brzmiało całkiem inaczej…
— …udawali, że pochodzą z Brindisi, to brzmiało egzotycznie i interesująco. Bali się, że nikt nie będzie chciał oglądać duetu akrobatów o nazwie Latający Kowalscy czy Piotr i Paweł Wiśniewscy. Mieli zresztą dużo racji.
Dłonie nie przestawały się poruszać. I nie były to ręce pojedynczej panny Libelli, skupiona na dziele była całajej osoba, dwadzieścia palców pracowałojednocześnie.
— Oczywiście — dodała — bardzo pomaga, gdy można znaleźć we własnych kieszeniach przydatne przedmioty. Ja na przykład zawsze mam kilka cekinów…
— …które przywołują szczęśliwe wspomnienia. — Panna Libella po drugiej stronie stołu znowu pokraśniała.
I oto trzymały chaos. Lśniący od cekinów, zjajkiem zawieszonym w torebce z nitek, dostrzec też można było kość kurczęcia i wiele innych drobiazgów wiszących lub wirujących między nitkami.
Obie części panny Libelli włożyły dłonie między nitki i pociągnęły.
I sznurki ułożyły się we wzór. Czy cekiny przeskoczyły zjednego sznurka na drugi? Tak to wyglądało. Czy kość przeszła przez jajko? Najwyraźniej.
Panna Libella wpatrywała się w chaos.
— Coś nadchodzi… — powiedziała.
* * *
Dyliżans minął Dwiekoszule. Zajęta była tylko połowa miejsc. Kiedyjechalijuż całkiem długo przez równinę, jeden z pasażerów siedzących na dachu klepnął stangreta w ramię.
— Przepraszam, ale nie zauważył pan przypadkiem, że coś usiłuje nas dogonić? — zapytał.
— Szanowny panie — odparł stangret, który liczył na porządną zapłatę od każdego pasażera — nie istnieje nic, co mogłoby nas dogonić.
I w tej samej chwili usłyszał dochodzący z odległości krzyk, który potężniał.
— Hm, mnie siejednak wydaje, że on postanowił to zrobić — powiedział pasażer, w chwili gdy właśnie zrównywała się z nimi furmanka.
— Stój! Stój, na litość boską! — wrzeszczał woźnica, mijając ich w pełnym pędzie.
Ale nic nie było w stanie zatrzymać Henrysia. Zawsze służyłja — ko pociągowy koń, przemieszczając się bardzo wolno od wioski do wioski, lecz przez te wszystkie lata wjego wielkiej głowie tliła się myśl, że stworzono go dla szybszych celów. Wlókł się wyprzedzany przez inne wozy, nawet kulawe psy go wyprzedzały. Teraz wreszcie czuł, że żyje.
Poza wszystkim innym, wóz był znacznie lżejszy niż zazwyczaj, a co więcej, droga prowadziła lekko w dół. Musiał galopować, inaczej wóz najechałby na niego. I wreszcie udało mu się przegonić dyliżans. Komu? Henrysiowi, uwierzylibyście?!
Zatrzymał się tylko dlatego, że stangret zatrzymał dyliżans. Trzeba też przyznać, że pierwszy raz od dawna czuł, jak krew w nim krąży, a w zaprzęgu dyliżansu stało kilka kobyłek, które z chęcią by poznał — dowiedział się na przykład, kiedy mają wolne albojaką trawę lubią najbardziej, no takie tam.
Woźnica, cały zielony na twarzy, zsunął się z wozu i położył na ziemi, jakby chciał ze wszystkich sił przylgnąć do twardego gruntu.
Jego jedyny pasażer, który dla stangreta wyglądałjak strach na wróble, równie niepewnie zsunął się z tyłu wozu i zataczając się, ruszył w stronę dyliżansu.
— Przykro mi, ale nie ma wolnych miejsc — skłamał stangret. Wolne miejsca były, ale z pewnością nie dla kogoś, kto wyglądał tak jak ten gość.
— Aha, więc nie chcesz otrzymać zapłaty w złocie — zdziwił się podróżny. — W złocie takim jak ta oto moneta — dodał, wyciągając przed siebie dłoń w rękawiczce.
Wjednej chwili zrobiło się mnóstwo miejsca dla ekscentrycznego milionera. Po kilku sekundach siedziałjuż w środku, a sam dyliżans, ku ogromnemu niezadowoleniu Henrysia, zaczął się pospiesznie oddalać.
* * *
W pobliżu domku panny Libelli pomiędzy drzewami pojawiła się miotła. Młoda czarownica — a przynajmniej ktoś młody, kto ubierał sięjak czarownica (nie warto zbyt szybko przyjmować pewnych rzeczy na wiarę) — dojeżdżałajejjak amazonka.
Читать дальше