Ludzie ci spotykali na innych planetach wiele istot obdarzonych inteligencją. lub też rokujących nadzieje na jej rozwinięcie, i przekształcali je na swoje podobieństwo, aby mieć towarzyszy podczas międzygalaktycznych podróży oraz sojuszników na krążących wokół słońc planetach.
Nie odbywało się to jednak ani szybko, ani bez problemów. Niezliczone miliardy zginęły z ich ręki lub zaznały potwornych cierpień, pozostawiając po sobie niemożliwe do zatarcia wspomnienia o bólu i krwi. Kiedy ich wszechświat się zestarzał, a galaktyki dzieliła tak wielka odległość, iż każda z nich przypominała słabo migoczącą gwiazdę, statki zaś podróżowały między nimi wyłącznie dzięki wiedzy przechowywanej w pamięci wiekowych maszyn, dokonano czegoś, co przerosło oczekiwania nawet tych, z których inspiracji przystąpiono do realizacji zadania: została stworzona nowa rasa, nie taka jak ludzkość, lecz taka, jaką ludzkość sama chciała być, to znaczy zjednoczona, współczująca i sprawiedliwa.
Nie wiem, co stało się z samą ludzkością; być może dotrwała aż do implozji wszechświata i zginęła razem z nim, a może zmieniła się nie do poznania. Jeżeli chodzi o istoty, które stworzyła, to postanowiły one umknąć przed zagładą i zdołały otworzyć sobie przejście do Yesodu, wszechświata stojącego stopień wyżej od naszego, gdzie zbudowały takie planety, jakie były im potrzebne.
Z nich właśnie spoglądają w przeszłość i przyszłość, i podczas tych obserwacji kiedyś dowiedziały się o naszym istnieniu. Być może tylko przypominamy ich twórców, być może to my ich stworzyliśmy albo uczynili to nasi ojcowie (lub uczynią synowie). Malrubius twierdził, że nic nie wie na ten temat, a ja mu wierzę. Bez względu na to, jak przedstawia się prawda, kształtują nas teraz w taki sam sposób, w jaki sami byli kształtowani; dzięki temu mogą jednocześnie spłacić dług wdzięczności i dokonać zemsty.
Odkryli także hierodule, po czym błyskawicznie ich przekształcili, aby korzystać z ich usług w naszym wszechświecie. Mówią im, jak należy budować statki takie jak ten, który przewiózł mnie z dżungli nad brzeg morza, co pomogło im podporządkować sobie stworzenia w rodzaju Malrubiusa i Triskele. Tak chwyceni ze wszystkich stron stalowymi szczypcami, trafiliśmy na kowadło.
Zamiast młota posługują się umiejętnością wprowadzania tych, co im służą, w korytarze czasu, i porywaniem ich do odległej przyszłości. (Ta moc w zasadzie niczym nie różni się od innej, która pozwoliła im uciec przed śmiercią wszechświata, gdyż wejście w korytarze czasu jest równoznaczne z opuszczeniem wszechświata). Kowadłem — przynajmniej na Urth — jest konieczność prowadzenia zażartej walki o życie, w trakcie której korzystamy z szybko kurczących się zasobów kontynentów. Ponieważ środki, po jakie sięgamy, dorównują okrucieństwem tym, jakie wykorzystano do ukształtowania tych istot, sprawiedliwości stało się zadość; nadejście Nowego Słońca będzie sygnałem, iż dobiegł końca pierwszy etap formowania.
Rozdział XXXV
List Ojca Inire
Moja kwatera znajdowała się w najstarszej części Cytadeli. Pokoje stały puste od tak dawna, że ani stary kasztelan, ani główny kamerdyner nie mogli już znaleźć do nich kluczy, w związku z czym, obaj niezmiernie zażenowani, poinformowali mnie, iż trzeba będzie wyłamać drzwi. Co prawda nie widziałem wyrazu ich twarzy, ale wyraźnie usłyszałem, jak raptownie nabrali powietrza w płuca, kiedy wypowiedziałem proste słowa pozwalające otworzyć zamki.
Tego wieczoru przeżyłem nadzwyczaj interesujące chwile, porównując modę okresu, z którego pochodziło wyposażenie tych komnat, z obowiązującą obecnie. Wówczas w ogóle nie używano foteli, zadowalając się wymyślnymi poduszkami, biurkom zaś brakowało szuflad oraz symetrii, którą obecnie uważamy za niezbędną. Według naszych standardów wszędzie było za dużo tkanin, natomiast za mało drewna, skóry, kości i kamienia; ogólnie rzecz biorąc urządzenie wnętrz było jednocześnie nadmiernie luksusowe i za mało wygodne.
Nie było jednak mowy, bym zamieszkał w innym apartamencie niż w tym, jaki od wieków czekał na kolejnego autarchę. albo żebym chociaż go przemeblował, gdyż w ten sposób okazałbym brak szacunku moim poprzednikom. Na cale szczęście okazało się, że zawartość mebli jest znacznie cenniejsza od nich samych; ku memu zachwytowi odkryłem mnóstwo dokumentów odnoszących się do spraw częściowo zapomnianych, a częściowo już zupełnie niezrozumiałych, zagadkowe mechaniczne urządzenia, mikrokosmos, który ożywał rozgrzany ciepłem rąk, zamieszkany przez maleńkie istoty zdające się rosnąć pod wpływem mego spojrzenia, podręczne laboratorium zawierające legendarną,.szmaragdową ławę" i wiele innych rzeczy, oraz najbardziej interesujący okaz, czyli umieszczoną w alkoholu mandragorę.
Naczynie miało jakieś siedem piędzi wysokości i trzy średnicy, sam humunculus natomiast liczył sobie około dwóch piędzi wzrostu. Kiedy zastukałem w szkło, zwrócił w moją stronę oczy jeszcze bardziej ślepe od oczu mistrza Palaemona; poruszył ustami i choć nie usłyszałem żadnego dźwięku, bez trudu rozpoznałem słowa, jakie wypowiedział. Nie mara pojęcia czemu, lecz odniosłem wrażenie, że półprzeźroczysta ciecz, w której był zawieszony, przeistoczyła się w mój mocz wymieszany z krwią.
— Dlaczego odrywasz mnie, Autarcho, od kontemplacji twojego świata?
— Czyżby naprawdę był mój? — odpowiedziałem pytaniem na pytanie. — Wiem, że jest na nim siedem kontynentów, lecz zaledwie połowa lego, na którym teraz się znajdujemy, okazuje posłuszeństwo świętym słowom.
— Jesteś jego spadkobiercą — rzekła pomarszczona istota i odwróciła się ode mnie, nie wiem, czy celowo czy tylko przez przypadek.
Ponownie zastukałem w ściankę naczynia. A kim t y jesteś?
— Stworzeniem pozbawionym rodziców, które wiedzie żywot zanurzone we krwi.
— Tak samo jak ja! Powinniśmy więc zostać przyjaciółmi jako ci, co dzielą wspólny los.
— Kpisz sobie ze mnie.
— Wcale nie. Szczerze ci współczuję i naprawdę wierzę, że jesteśmy do siebie bardziej podobni, niż przypuszczasz.
Maleńka postać ponownie zwróciła twarz w moją stronę.
— Chciałbym ci uwierzyć, Autarcho.
— Mówię prawdę. Nikt nigdy nie zarzucił mi, że jestem przesadnie uczciwym człowiekiem, i kłamałem zawsze, kiedy tylko mogłem dzięki temu odnieść jakąś korzyść, ale tym razem jestem zupełnie szczery. Czy mogę coś dla ciebie zrobić?
— Owszem. Stłucz to naczynie.
Zawahałem się.
— Ale wtedy chyba umrzesz?
— Nigdy nie żyłem. Po prostu przestanę myśleć — i tyle. Stłucz je.
— Przecież żyjesz!
— Nie rosnę, nie poruszam się, nie reaguję na żadne bodźce z wyjątkiem myśli, nie mogę się rozmnażać. Stłucz naczynie.
— Jeśli naprawdę nie żyjesz, to wolałbym poszukać sposobu, aby pobudzić cię do życia.
— A więc tyle jest warte nasze braterstwo! Kiedy byłaś tu uwięziona, Theclo, i ten chłopiec przyniósł ci nóż, dlaczego nie próbowałaś pobudzić się do życia?
Krew napłynęła mi do twarzy, płonąc żywym ogniem w świeżo zabliźnionej ranie; uniosłem hebanowe berło, ale nie zadałem ciosu.
— Żywy czy martwy, dysponujesz przenikliwą inteligencją. Thecla stanowi tę część mnie, którą najłatwiej rozzłościć.
— Gdybyś oprócz jej wspomnień odziedziczył także jej gruczoły, mojemu życzeniu stałoby się zadość.
— A więc o tym też wiesz… Jak to możliwe, skoro jesteś ślepy?
Читать дальше