* * *
Nie jestem w stanie uwolnić się od myśli, że siła obu Pazurów pochodzi ze mnie i właśnie dlatego wydaje mi się, że ich poświata jest zimna, mimo iż prawie wszyscy twierdzą, jakoby była ciepła, a nawet gorąca. Myśl ta stanowi psychologiczny ekwiwalent bolesnej, rozgwieżdżonej otchłani, która napełniała mnie takim lekiem podczas samotnych nocy w górach. Odrzucam ją i boje się jej, ponieważ pragnę ze wszystkich sił, aby okazała się prawdziwa, a jednocześnie zdaję sobie sprawę, że gdyby była w niej choć odrobina prawdy, wyczułbym ją w swoim wnętrzu.
Niczego nie wyczuwam.
Co gorsza, istnieją rozliczne dowody świadczące przeciwko niej, z których najważniejszy, najbardziej przekonujący i najtrudniejszy do zignorowania jest fakt, iż Pazur obudził Dorcas z trwającego wiele dziesięcioleci śmiertelnego snu, jeszcze zanim dowiedziałem się, że mam go przy sobie.
Ten argument wydaje się decydujący, choć nadal nie jestem do końca o tym przekonany. A może jednak wiedziałem już wtedy? I co to właściwie znaczy „wiedzieć”? Wydawało mi się, że byłem nieprzytomny, kiedy Agia wsunęła mi Pazur do sakwy, ale nie można wykluczyć, iż za utratę przytomności wziąłem zwykłe oszołomienie, a poza tym, dość rozpowszechnione jest przekonanie, że nawet nieprzytomni ludzie są świadomi dziejących się wokół nich wydarzeń i reagują na zewnętrzne bodźce, takie jak mowa i muzyka. W jaki inny sposób wytłumaczyć wpływ, jaki na nasze sny mają dźwięki otaczającego nas świata? I która właściwie część mózgu traci przytomność? Z pewnością niecały, bo wówczas serce przestałoby bić, a płuca wciągać i wypychać powietrze. Działanie pamięci opiera się na chemii — wspomnienia Thecli oraz wszystko, co odziedziczyłem po poprzednim Autarsze, trafiło do mego mózgu właśnie w postaci związków chemicznych, w których przyswojeniu pomogły mi wyciąg z gruczołów alzabo oraz inny, znacznie potężniejszy narkotyk, jaki zawierała flaszeczka noszona przez Autarchę na szyi. Czyż nie może być tak, że pewne informacje pochodzące ze źródeł zewnętrznych są w taki właśnie sposób wchłaniane przez mózg, nawet jeśli na jakiś czas ustała jego aktywność elektryczna, od której uzależnione jest funkcjonowanie świadomego myślenia?
Poza tym, jeżeli energia wykorzystywana przez Pazur istotnie ma źródło nie w nim, lecz we mnie, to czy naprawdę musiałem zdawać sobie sprawę z jego obecności, aby umożliwić mu działanie? Równie prawdopodobna wydaje mi się inna teoria, potwierdzona dodatkowo poprzez sposób, w jaki wtargnęliśmy do świętego przybytku Peleryn, oraz przez fakt, że zarówno Agia, jak i ja wyszliśmy bez szwanku z wypadku, który zabił zarówno woźnicę, jak i zwierzęta. Prosto z katedry udaliśmy się do Ogrodów Botanicznych, gdzie, jeszcze zanim weszliśmy do Ogrodu Wiecznego Snu, ujrzałem krzew pokryty niezliczonymi Pazurami. Wtedy uważałem jeszcze Pazur za klejnot, ale może ta myśl została mi tylko zasugerowana, a mój umysł skwapliwie ją podchwycił? Niedługo potem w żółtym domku spotkaliśmy trzy osoby, które wzięły nas za istoty z innego świata.
Jeśli ta nadzwyczajna moc istotnie bierze się ze mnie (choć ponad wszelką wątpliwość nie stanowi mojej własności), to skąd się u mnie w ogóle wzięła? Wymyśliłem dwa wytłumaczenia, oba równie mało prawdopodobne. Rozmawiałem kiedyś z Dorcas o symbolicznym znaczeniu przedmiotów istniejących w świecie rzeczywistym, w których dzięki nauczaniu filozofów można dostrzec manifestacje znacznie wyższych bytów, i które na niższym poziomie same stają się wzorami dla innych symboli. Najprostszym przykładem może tu być artysta malujący na poddaszu portret brzoskwini. Jeżeli na miejscu Prastwórcy znajdzie się mierny malarz, powiemy, że jego obraz ma symbolizować brzoskwinie, a tym samym wszystkie owoce, podczas gdy sama brzoskwinia symbolizuje dojrzałe piękno kobiecości. Gdyby taka właśnie kobieta weszła na poddasze (rzecz zupełnie niemożliwa, ale musimy uczynić takie założenie dla dobra eksperymentu), bez wątpienia nigdy by się nie domyśliła, że krągłość jej bioder i twardość serca mają jakikolwiek związek z brzoskwinią leżącą na stole przy oknie, choć dla artysty ten związek byłby nie tylko oczywisty, ale wręcz najważniejszy.
Gdyby jednak miejsce artysty zajął Prastwórca, czyż związki te, częstokroć trudno dostrzegalne dla przeciętnego człowieka, nie wywarłyby znaczącego wpływu na strukturę świata? Jeżeli właśnie ja mam przywrócić słońcu młodość za pomocą białej fontanny, to kto wie. czy całkiem nieświadomie — zakładając, że w ogóle można tu użyć tego słowa — nie uzyskałem części tej władzy nad życiem i światłem, jaka ma się stać udziałem odrodzonego słońca?
Drugie wytłumaczenie jest zaledwie luźną spekulacją. Skoro, jak powiedział mistrz Malrubius, ci, co będą moimi sędziami, odbiorą mi męskość, jeśli nie przejdę pomyślnie próby, to czy w przypadku, gdy jako reprezentant ludzkości zdam przygotowany przez nich egzamin, nie obdarują mnie czymś równie wielkim i ważnym? Najprostsze zasady sprawiedliwości wymagają, aby tak właśnie się stało. Może ten przygotowany już dla mnie dar wykracza poza czas, tak jak ci, co mają mi go ofiarować? Hierodule, których spotkałem w zamku Baldandersa, twierdzili, jakoby zainteresowali się mną dlatego, że miałem zasiąść na tronie; czy jednak ich zainteresowanie byłoby równie wielkie, gdybym został jednym z pomniejszych władców, rządzących jakąś cząstką ogarniętego wojenną pożogą kontynentu, jednym z wielu w długiej historii Urth?
Wydaje mi się, że bardziej prawdopodobne jest pierwsze wyjaśnienie, choć drugiego także nie można od razu wykluczyć. Oba zdają się sugerować, iż misja, jakiej się podejmę, zakończy się sukcesem. Rozpocznę ją będąc dobrej myśli.
Istnieje jeszcze trzecia możliwość: żadna ludzka lub prawie ludzka istota nie jest w stanie wyobrazić sobie, co dzieje się w umysłach istot takich jak Abaia, Ereb oraz im podobne. Potęga tych stworzeń wymyka się zrozumieniu, a ja już wiem ponad wszelką wątpliwość, iż mogłyby zmiażdżyć nas w ciągu jednego dnia, gdyby nie to, że za prawdziwe zwycięstwo uznają nie zniszczenie, lecz zniewolenie przeciwnika. Ogromna wodnica, z którą się spotkałem, była ich tworem, a jednocześnie czymś podlejszym od niewolnika, bo zabawką. Z tego właśnie względu nie sposób wykluczyć, że siła Pazura oderwanego z żywej rośliny na brzegu Oceanu pochodzi właśnie od nich. Znają moje przeznaczenie równie dobrze jak Osipago, Barbatus i Famulimus, i uratowali mnie od śmierci, kiedy byłem chłopcem, aby mogło się wypełnić. Odszukali mnie wkrótce po tym, jak opuściłem Cytadelę, i od tej pory mój los układał się zgodnie z wolą Pazura. Możliwe, iż pragną odnieść ostateczne zwycięstwo wynosząc kata do godności Autarchy albo nawet do jeszcze wyższej.
Nadeszła chyba pora, aby powtórzyć to wszystko, o czym opowiadał mistrz Malrubius. Nie jestem w stanie zaręczyć, że miał rację, lecz głęboko wierzę, iż tak właśnie było. Ja sam wiem tylko tyle, ile od niego usłyszałem.
Tak jak kwiat, który kwitnie, rozsiewa nasiona, umiera, a następnie odradza się ze swoich nasion, by ponownie zakwitnąć, tak samo znany nam wszechświat rozprasza się aż do nicości w nieskończonej pustce kosmosu, potem zaś zbiera swoje rozproszone fragmenty (które dzięki zakrzywieniu przestrzeni wracają do punktu wyjścia) i znowu zaczyna się rozwijać. Każdy taki cykl rozkwitu i śmierci trwa jeden boski rok.
Kwiat, który wyrósł z nasionka, jest bardzo podobny do tego, co owo nasiono wyprodukował. Podobnie każdy nowy wszechświat naśladuje ten, na którego ruinach powstał, i to pod wszystkimi względami. Zamieszkują go nawet ludzie należący do tych samych ras, ale tak jak w kolejnych pokoleniach stopniowo zmienia się wygląd kwiatu, tak i kolejne wszechświaty ulegają niewielkim, choć stale postępującym zmianom. Któregoś boskiego roku (tak dawno temu, że nie jesteśmy sobie w stanie tego wyobrazić, mimo iż był to zaledwie jeden z niezliczonych cykli) narodziła się rasa tak podobna do nas, że mistrz Malrubius ani przez chwilę nie wahał się, by nazwać ją ludźmi. Rasa ta opanowywała kolejne galaktyki niemal równie szybko, jak my czyniliśmy to wówczas, gdy Urth stanowiła centrum, a przynajmniej symbol, potężnego imperium.
Читать дальше