Komnata, do której wprowadził mnie Barbatus, okazała się dla dorosłego Severiana — Severiana Autarchy, Severiana noszącego w sobie cząstkę Thecłi, starego Autarchy, a także setek innych ludzi — równie niezwykła i cudowna jak kamienny grobowiec dla chłopca. Kusi mnie, by napisać, że sprawiała wrażenie wypełnionej wodą, ale to nieprawda. Odniosłem wrażenie, iż my wszyscy zanużyliśmy się w płynie, który wprawdzie nie był wodą, ale mógł ją zastępować na jakiejś planecie zupełnie niepodobnej do Urth, albo że istotnie znaleźliśmy się w wodzie, jednak tak nieprawdopodobnie zimnej, że w każdym jeziorze już dawno zamieniłaby się w bryłę lodu.
Wszystko to jednak stanowiło tylko efekt połączonego działania złudnego oświetlenia, przejmująco zimnego wiatru hulającego po komnacie oraz barw, wśród których dominowały odcienie zieleni, błękitu i czerni, poprzetykane gdzieniegdzie ciemnym złotem i pożółkłą kością słoniową.
Meble w niczym nie przypominały tego, co przywykliśmy nazywać meblami; bryły czegoś podobnego do cętkowanego kamienia, a jednak poddającego się dotykowi, stały pod dwiema ścianami oraz na środku pomieszczenia, z sufitu zaś zwisały poszarpane sztandary, tak lekkie w ledwo wyczuwalnym przyciąganiu statku, że zdawały się nie potrzebować żadnego zaczepienia. Chociaż powietrze było równie suche jak w korytarzu, odniosłem wrażenie, iż wiatr siecze moje policzki drobinkami twardego, zmrożonego śniegu.
— Czy to wasza kajuta? — zapytałem Barbatusa.
Skinął głową, po czym zdjął maski, odsłaniając twarz nieludzka, piękną i znajomą.
— Widzieliśmy kabiny, w których mieszkacie wy, ludzie. Czujemy się w nich przynajmniej równie nieswojo, co ty tutaj, ale ponieważ jest nas trzech…
— Dwóch — poprawił go Osipago. — Na mnie nie robi to żadnego wrażenia.
— Nic nie szkodzi, wręcz przeciwnie. To dla mnie ogromny za szczyt móc zobaczyć, jak naprawdę żyjecie, kiedy możecie kierować się wyłącznie własnym gustem i potrzebami.
— Niezupełnie ludzka twarz Famulimusa znikła, odsłaniając przerażający pysk o wybałuszonych ślepiach i niezliczonych, wyszczerzonych zębach; chwilę później spod tej maski wyłoniło się przepiękne oblicze bogini z całą pewnością nie zrodzonej z kobiety; przypuszczałem wówczas, iż oglądam je po raz ostatni.
— Okazuje się, Barbatusie, że te skromne istoty, z którymi przy jdzie nam się często stykać, potrafią znaleźć się nie tylko jako gos podarze, ale również jako goście.
Gdybym słuchał tego, co mówi bogini, z pewnością bym się uśmiechnął, lecz byłem zajęty rozglądaniem się po przedziwnej komnacie.
— Wiedziałem, że wasza rasa została stworzona przez hierogramatów na obraz i podobieństwo tych, przez których oni zostali stworzeni. Teraz wiem też, albo wydaje mi się, że wiem, iż kiedyś zamiesz kiwaliście stawy i jeziora niczym wodne stwory z ludowych podań.
— Na naszej planecie, tak samo jak na twojej, życie wyszło na ląd z morza — powiedział Barbatus. — Jednak wystrój tej komnaty ma tyle samo wspólnego z tymi zamierzchłymi czasami, co wystrój zamieszkiwanej przez ciebie kabiny z epoką, kiedy twoi przodkowie żyli jeszcze na drzewach.
— Za wcześnie na kłótnię! — zadudnił Osipago. Jako jedyny nie zdjął maski, przypuszczalnie dlatego, że używając jej nie odczuwał żadnej niewygody.
— Barbatus ma rację — zaśpiewał Famulimus, po czym odwrócił się ku mnie. — Ty opuściłeś swój świat, Severianie, a my rozstaliśmy się z naszym. My podążamy pod prąd czasu, ty pędzisz niesiony prądem i właśnie dlatego wszyscy znajdujemy się na tym statku. Lata, kiedy służyliśmy ci radą. i pomocą, są dla ciebie przeszłością, dla nas one dopiero nadejdą. Witając się z tobą, Autarcho, udzielamy ci pierwszej, a zarazem, ostatniej rady: po to, by ocalić ludzkość, musisz uczynić tylko jedną rzecz — służyć wiernie Tzadkielowi.
— Kto to taki? — zapylałem. — I w jaki sposób mam mu służyć?
Nawet o nim nie słyszałem.
Barbatus parsknął pogardliwie.
— Wcale mnie to nie dziwi, ponieważ Famulimus miał zachować jego imię w tajemnicy. Nie wymienimy go już ani razu. Osoba, o której wspomniał Famulimus, jest sędzią wyznaczonym do rozstrzygnięcia twojej sprawy. To hierogramata, co chyba nie powinno nikogo dziwić. Co wiesz na ich temat?
— Bardzo niewiele. Tylko tyle, że są naszymi władcami.
— To rzeczywiście niewiele, a w dodatku nie ma nic wspólnego z prawdą. Nazywacie nas hierodulami; słowo to wywodzi się z waszego języka, nie z naszego, podobnie jak Barbatus, Famulimus i Osipago. Wybraliśmy je, ponieważ są niepospolite i pasują do nas najlepiej ze wszystkich. Czy wiesz, co znaczy słowo „hierodule”?
— Wiem, że jesteście mieszkańcami tego wszechświata, powołany mi do życia przez istoty z sąsiedniego, wyższego, i że macie im służyć. Wasze zadanie polega na kształtowaniu naszego gatunku, ludzkości, ponieważ jesteśmy spokrewnieni z tymi, którzy kształtowali waszych panów w czasach poprzedniego Tworzenia.
— „Hierodule” znaczy tyle co „święci niewolnicy” — zaśpiewał Famulimus. — Czy moglibyśmy być święci, gdybyśmy nie służyli Prastwórcy? On jest naszym panem, tylko on i nikt inny.
— Dowodziłeś wielkimi armiami, Severianie — przemówił Barbatus. Jesteś królem i bohaterem, a przynajmniej byłeś nim do chwili opuszczenia planety. Kto wie, może wrócisz na tron, jeżeli nie przejdziesz pomyślnie tej próby. Z pewnością wiesz, że żołnierz nie służy swemu oficerowi, a przynajmniej nie powinien tego czynić. Żołnierz służy swemu plemieniu, od oficera natomiast otrzymuje tylko wskazówki, jak ma to robić.
Skinąłem głową.
— Rozumiem: hierogramaci są waszymi oficerami. Może jeszcze nie zdajecie sobie z tego sprawy, ale dysponuję wspomnieniami mego poprzednika, dzięki czemu wiem, że został poddany takiej samej próbie jak ta, która mnie czeka, lecz jej nie sprostał. Zawsze byłem zdania, iż spotkała go zbyt okrutna kara: wrócił na Urth pozbawiony męskości, tylko po to, by obserwować, jak jego rodzinna planeta pogrąża się w coraz większym chaosie, zdając sobie jednocześnie sprawę, że nie wykorzystał jedynej możliwości uchronienia jej przed tym losem.
Twarz Famulimusa, zawsze niezmiernie poważna, teraz stała się jeszcze poważniejsza.
— Jego wspomnienia, Severianie? Czy na pewno nie odziedziczyłeś po nim nic więcej?
Po raz pierwszy od wielu lat poczułem, jak na policzki wypełzają mi piekące rumieńce.
— Skłamałem. Jestem nim, tak samo jak jestem Theclą. Nie po winienem was okłamywać, bo byliście moimi przyjaciółmi w czasach, kiedy miałem ich bardzo niewielu, ale tak już jest, że często muszę kłamać nawet sam przed sobą.
— Wobec tego wiesz, że wszyscy ponoszą jednakową karę, ale im komu mniej zabrakło do odniesienia sukcesu, tym większy ból od czuwa. Tego prawa nawet my nie możemy zmienić.
W korytarzu, chyba niezbyt daleko za drzwiami, ktoś krzyknął. Rzuciłem się do wyjścia, lecz niemal w tej samej chwili krzyk zakończył się gulgoczącym odgłosem świadczącym o tym, że gardło wypełniło się krwią.
— Stój, Severianie! — syknął Barbatus, a Osipago zablokował mi dostęp do drzwi.
— Mam ci do powiedzenia jeszcze tylko jedno — nucił pospiesznie Famulimus. — Tzadkiel jest sprawiedliwy i dobry. Pamiętaj o tym, nawet gdybyś musiał wiele wycierpieć.
Tym razem nie zdołałem nad sobą zapanować.
— Pamiętam tylko tyle, że stary Autarcha nawet nie widział swego sędziego! — wybuchnąłem. — Imię umknęło mi z pamięci, ponieważ ze wszystkich sił starał się je zapomnieć, ale teraz wspomnienia wróciły. Sędzią był właśnie Tzadkiel! Stary Autarcha był lepszy od Severiana, uczciwszy od Thecli. Czy Urth ma teraz jakąkolwiek szansę?
Читать дальше