Arivald przyjrzał się uważnie koboldom. Stały nieruchomo, niczym posążki wyrzeźbione z zeschłego rudobrązowego drewna i nie dawały znać po sobie, czy rozumieją, o czym mowa. Mag wiedział, że Bolgastowi nie chodzi o przesądy, lecz o rzecz stokroć ważniejszą. Żaden czarodziej, choćby najbardziej znamienity, nie był w stanie wniknąć w umysł kobolda i odgadnąć jego zamiarów. A czarodzieje starali się unikać tego, czego nie mogli kontrolować. O koboldach krążyło też mnóstwo niepochlebnych opowieści (mówiło się wszak: złośliwy jak kobold), podejrzewano te stworzenia o oddawanie się czarnoksięskim praktykom przekraczającym ludzką zdolność rozumienia. No cóż, były wszak koboldy rasą starszą jeszcze od ludzi, choć teraz wymierającą i tępioną. Tak jak bowiem ludzie nienawidzili i lękali się elfów oraz podziwiali krasnoludy (głównie za ich bogactwa), tak serdecznie pogardzali koboldami, uważając je za istoty bardziej zbliżone do zwierząt niż istot rozumnych. Kiedy prawie dwieście lat temu padła ostatnia forteca koboldów, wojska cesarza i krasnoludzkiego króla Targhana Oczopląsego urządziły koboldom taką rzeź, że w krwi broczyło się po kolana. Koboldy wtedy przyczaiły się gdzieś w górskich ostępach i tam wegetowały, czekając lepszych czasów. Niekiedy ten i ów władca najmował ich oddziały, a Silmeverd oddał im nawet skrawek ziemi, by mogły się osiedlić. Bo też wojownikami koboldy były znamienitymi i w czasie wojen potrafiły sprostać nawet wytrawnym krasnoludzkim topornikom.
– A jakie jest twoje zdanie, panie Arivaldzie? – zapytał Dagolar.
– Skoro przysięgły Silmeverdowi na krew, nie byłoby zbyt uprzejmie unikać Iliten. Znaczyłoby to, że nie ufamy królowi.
Najstarszy z rycerzy, Firron, zbliżył się do czarodziei.
– Jesteśmy za tym, by nie zatrzymywać się w Iliten – rzekł.
– A kto was pyta o zdanie? – prychnął Lineal. Dagolar roześmiał się.
– A więc jedźmy – zdecydował – jak tam, Bolgaście, gdzie dziś nocujesz?
Szczwacz wzruszył ramionami.
– Skoro tak wam zależy na łóżku i pościeli…
Aby przejść ścieżką prowadzącą do warowni, musieli zsiąść z koni i ostrożnie prowadzić je samym skrajem przepaści. Arivald rozejrzał się wokół. Tu rzeczywiście starczyłoby parunastu ludzi do zatrzymania całej armii. Spojrzeniu Arivalda nie umknęły przygotowane na zboczu głazy, spod których wystarczyło wyjąć żelazne podpory, aby runęły w dół, zagradzając i tak już wąskie przejście.
Za skalnymi załomami przywarowali łucznicy, gdzieś tam wystawało ramię katapulty.
Szli w stronę twierdzy, a Dagolar swobodnie rozmawiał z koboldami w ich języku, choć nie było to zbyt uprzejme w stosunku do pozostałych magów, którzy języka koboldów nie znali. Arivald zrozumiał co prawda kilka oderwanych słów, ale nic poza tym. Kiedy przeszli drewniany most spinający dwa brzegi przepaści, znaleźli się na terenie twierdzy. Iliten-osleth było małym bastionem z dwiema pękatymi wieżycami, niewielkim dziedzińcem i wysokimi murami, najeżonymi stanowiskami łuczników. Na dziedzińcu czekał już stary kobold w czarnym płaszczu obramowanym purpurą.
– Oto dowódca garnizonu – przedstawił go Dagolar – książę Vikrahnouk, wielki podziemnik Saravatty, Topór Toporów Valatelu, ofiarnik Złożonego Kamienia.
Rektor Lineal bez słowa skinął koboldowi głową i wtedy Arivald uznał, że czas zareagować. Z opowieści wiedział, jak ważne dla koboldów są wszelkie ceremoniały, formuły i tytuły.
– Magowie Silmaniony witają cię, dostojny – powiedział – oby twój topór zawsze był syt krwi, a słońce zgasło nad Saravattą.
Vikrahnouk pochylił głowę.
– Dwoje złoffa som jag balzam – rzekł uprzejmie – bondź mym goździem.
Kiedy kobold odwrócił się, by wydać rozkazy podwładnym, Lineal nachylił się do ucha Arivalda.
– Co to miało znaczyć? – zapytał.
– Stare powitanie – odparł Arivald. – Koboldy wierzą, że czas ich świetności powróci, kiedy słońce zgaśnie nad równinami Saravatty. Artaanel nauczył mnie obyczajów niektórych ludów.
– Potrzebne im więc zaćmienie – uśmiechnął się Lineal.
Czas prawdy nadszedł w czasie kolacji. Jeszcze przed posiłkiem Dagolar wstał i przeczytał pismo króla Silmeverda. Kiedy jego słowa przebrzmiały, zapanowała dzwoniąca w uszach, martwa cisza.
– To śmieszne – rzekł w końcu Lineal. – Ten człowiek oszalał. Rycerz Firron porwał się z miejsca, sięgając po miecz, lecz Arivald chwycił go za ramię i osadził w miejscu. Widział przecież, jak podczas czytania listu Silmeverda do komnaty cichutko weszli łucznicy i stali teraz pod ścianami, gotowi w każdej chwili do akcji – Firron klapnął z powrotem na ławę, zdumiony siłą czarodzieja. Przez moment myślał, że Arivald złamał mu ramię.
– To jakiś żart – odezwał się Bolgast, popatrując po zebranych i jakby oczekując, że za chwilę wszyscy wybuchną śmiechem.
– A więc jesteśmy uwięzieni – powiedział Velvelvanel spokojnie.
– Powiedzmy… internowani, mój drogi – grzecznie sprostował Dagolar.
Rektor Lineal stracił zimną krew. Błyskawicznie wydobył zza pasa różdżkę, ale nim zdołał rzucić zaklęcie, w powietrzu gwizdnęła strzała i przeszyła mu dłoń. Z jękiem opadł na ławę, różdżka potoczyła się pod stół.
– Spokój! – ryknął Arivald wielkim głosem, a gdy jego krzyk wstrzymał rycerzy i magów, dodał spokojniej: – Nie chcemy tu rzezi. – Zatoczył łuk dłonią, wskazując gotowe do walki koboldy. Nikt nie mógł mieć wątpliwości, jak zakończyłaby się walka.
– Bardzo mądrze – uśmiechnął się Dagolar i dał znak, a wtedy do Lineala podbiegł kobold z bandażem w dłoni i zaczął opatrywać ranę. – Teraz zostaniecie odprowadzeni do swoich komnat. Wszystko zostało tak przygotowane, aby było wam jak najwygodniej. Mam nadzieję, że kiedy ochłoniecie z gniewu, będziemy mogli spokojnie porozmawiać. Odprowadzić – rozkazał koboldom.
Czterech magów i Firron zostało wprowadzonych do obszernej komnaty, w której stały pięknie rzeźbione fotele i ogromny stół. W zakratowanych oknach wisiały gęste zasłony, a światło dawały jasno płonące lampy. Dwoje drzwi prowadziło do dwóch niedużych sypialni.
– No to masz łóżko i pościel – rzekł Bolgast, przyglądając się wygodnemu, zdobionemu łożu z baldachimem.
– Jeśli nie weszlibyśmy z własnej woli, wzięliby nas z drogi – powiedział Lineal. – Jak ocena?
– Blokada ogniowa – jednocześnie odpowiedzieli Velvelvanel i Bolgast.
– Osłona?
– Szyfr skrzynkowy.
– Zgadza się – mruknął Lineal.
– Co to znaczy? – zmarszczył brwi Firron.
Lineal spojrzał na rycerza, jakby chciał go uciszyć, ale potem zdecydował, że sytuacja wymaga, aby i on wiedział, co się dzieje.
– Każdy czar użyty w tej komnacie spowoduje wyzwolenie ogniowej pułapki, która najprawdopodobniej upiekłaby nas żywcem. Zaklęcie blokujące jest zaszyfrowane pośród pięciu silnia możliwości. Wynika z tego, że czary nam nie pomogą.
Arivald był szczerze wdzięczny Firronowi za pytanie, a Linealowi za odpowiedź. Przez jakiś jeszcze czas mógł ukrywać swoją ignorancję.
– W sypialniach też są okna – powiedział Firron.
– I kraty – dodał Velvelvanel.
– I kraty – powtórzył jak echo rycerz.
– A więc co? – spytał Bolgast i siadł w fotelu. – Co mamy robić?
– Możemy tylko czekać – westchnął Lineal.
– Czy Rada się zgodzi? – zapytał Velvelvanel.
– Ja bym odmówił – rzekł twardo rektor.
Читать дальше