Joanne przypatrywała mi się uważnie swoimi niebieskimi oczami, nie mrugając przy tym, i równocześnie oczyściła łyżkę z resztek lodów.
– Tak – odparła. – Przykro mi, ale to prawda. Gdybyś nadal upierała się, żeby pozostać dżinnem, nigdy nie przeobraziłabyś się w pełni w istotę ludzką. Ja tam byłam. Wiem, jakie to uczucie być tak blisko Boga, a potem powrócić tutaj. Ale ja się tam nie narodziłam, a ty owszem. Więc najlepiej pogodzić się z obecnym stanem i żyć dalej, bo inaczej wcześniej czy później ta tęsknota cię zabije.
– Albo ty to zrobisz – podsunęłam.
Lekko przekrzywiła głowę na bok. Być może stanowiło to przytaknięcie. A może po prostu usiłowała w ten sposób zlizać ostatni kawałek czekolady z łyżeczki.
– Musimy cię stąd zabrać – powiedziała w końcu i uznałam, że zamknęła w ten sposób wcześniejszy temat. – Sporo się tu dzieje w świecie śmiertelników. David i ja, my… – Przez chwilę wydawała się całkiem zagubiona. – Dobra, nie mam pojęcia, jak ci wyjaśnić, co tu się dzieje, poza tym że ludzie chcą nas dopaść.
Nabrałam całą łyżkę lodów.
– A czy to coś niezwykłego? – Słyszałam o tym wielokrotnie od Ashana.
– Cóż, właściwie nie. Ale tym razem… – Pokręciła głową, jej oczy patrzyły gdzieś w dal i stały się ciemniejsze. – Tym razem David znalazł się w poważnym niebezpieczeństwie. Powiedz, czy wiesz coś o antymaterii?
Nieznałam tego słowa. Ściągnęłam brwi i spojrzałam na nią.
– Anty… materii? Czy nie chodzi przypadkiem o. nicość?
– Mogłoby się tak wydawać – odpowiedziała. – Ale nie. Chodzi o przeciwieństwo materii. O coś, co ją niszczy.
– Coś takiego nie może tu istnieć. – Ani w żadnej sferze eterycznej, jaką znałam.
– Hm, może, jeśli zawiera się w czymś innym. Jednak częściowo masz rację. – Joanne machnęła łyżeczką w powietrzu. – Rzecz w tym, że dzieje się coś naprawdę poważnego. Dżinny… są zbyt pomocne. Nawet ekipa Davida. Liczyłam, że może ty nam coś wyjaśnisz.
– Nic nie wiem – powiedziałam. I było to prawdą. – Myślisz, że ta antymateria jest w stanie zaszkodzić Davidowi? – Coś takiego wydawało się niemożliwe. Zadać mu ból mógł wyłącznie inny dżinn albo coś równie potężnego.
– Sądzę, że może go nawet zniszczyć – stwierdzała Joanne trzeźwo. – I nie wiem, jak to powstrzymać. Jeszcze nie wiem.
Poczułam przypływ energii jak nadciągające wyładowanie atmosferyczne, i zerwałam się w jednej chwili, zwracając ku drzwiom. Joanne tego nie zrobiła. Nadal siedziała, spokojnie zanurzając łyżkę w pojemniku z lodami.
Jednak wyczułam, że pod maską spokoju była spięta i czujna.
– Goście zwykle pukają do drzwi – odezwała się w końcu. – Czy to jakiś twój przyjaciel, Cassiel? Bo jeśli tak, trzeba będzie z nim pogadać o naruszaniu prywatności.
Rzeczywiście znałam dżinna, który stał w progu, choć nie wiedziałam, czy powinnam go określać ludzkim mianem przyjaciela, czy raczej wroga. Bordan był w stosunku do mnie usposobiony… gorzej od wielu innych. Przybrał ludzką postać, młodzieńca z kruczoczarnymi włosami i oczami ciemnymi jak węgle, chociaż z błękitnym poblaskiem, który przydawał jego spojrzeniu nieziemskiego, niepokojącego charakteru. Wszedł w aksamitnozfocistą skórę i ubrał się na czarno. Różnił się od dżinna, którego znałam, a jednak przy tym… pozostał sobą. Stanowił fizyczne wcielenie tego wszystkiego, co się na niego składało. Nie mogłam go pomylić z nikim innym.
I choć wcześniej rzadko ze sobą współdziałaliśmy, to wyraz chłodnej pogardy w jego ludzkich oczach stanowił dla mnie wstrząs.
Obrzucił mnie krótkim przeszywającym spojrzeniem, a następnie zwrócił się do Joanne, wyraźnie mnie ignorując.
– Gdzie David? – spytał. Było jasne, że Bordan także nie ma ochoty na kontakty z Joanne, ale wolał już to od zadawania się ze mną.
Zrozumiałam z jej uśmiechu, że ona również o tym wiedziała.
– Wyszedł – odparła. – Chcesz na niego zaczekać przy kawie? Może trochę lodów? Ben and Jerry, pycha. No, daj spokój. Nawet dżinn może sobie od czasu do czasu pozwolić na mrożony deser.
Nie zaszczycił tego odpowiedzią. Stał tylko, milczący i nieruchomy, gapiąc się na nią. Żaden człowiek nie był w stanie wytrzymać zbyt długo spojrzenia dżinna, ale Joanne próbowała to zrobić. Zdobyła się na podziwu godny wysiłek. Przypuszczam, że to fakt, iż przez pewien dość krótki okres sama była niegdyś dżinnem, częściowo ją uodpornił.
– W porządku – powiedziała wreszcie. – A więc przybyłeś tutaj, żeby zabrać swoją zagubioną owieczkę z powrotem do stada?
Wydawał się oburzony taką sugestią.
– Mówisz o Cassiel? Nie chcemy jej. Możesz z nią zrobić, co tylko chcesz.
Nigdy dotąd nie byłam wrogiem Bordana, ale w owej chwili poczułam narastającą złość.
– Nie pozwolę sobą tak pomiatać – powiedziałam. – Nie jestem niczyją własnością.
Bordan zachowywał się tak, jakby w ogóle mnie nie usłyszał.
– Ona nie jest już jedną z nas. Nie jest już dżinnem.
– Grozi jej śmierć – stwierdziła Joanne. – Wiedziałeś o tym?
– Sama dokonała wyboru. – Oczy Bordana stały się przez moment błękitne jak płomień gazu. – I wie, jak odzyskać przychylność Ashana. Jeśli zrobi to, co jej kazał, z radością przyjmiemy ją znowu do naszego grona.
– Ach, tak? – Joanne w zadumie oblizała łyżeczkę. – Czyli co takiego?
Bordan tylko się uśmiechnął. Joanne musiała się zorientować z wyrazu mojej twarzy, że staram się rozpaczliwie uniknąć tego tematu.
– Cassiel, nie zapytam cię, o co chodzi. Spytam tylko, czy chcesz to zrobić.
– Nie – odpowiedziałam. Poczułam, że zaschło mi w ściśniętym gardle. – Nie chcę tego zrobić.
– W takim razie sprawa załatwiona. – Joanne znów zwróciła się w stronę dżinna. – Możesz przekazać Ashanowi, żeby nas pocałował w tyłek. Koniec i kropka. A teraz zabieraj się stąd, chyba że zmieniłeś zdanie na temat lodów.
Bordan sprawiał takie wrażenie, jak gdyby nie wiedział, czy ma ją wyśmiać, czy też zabić.
– Nic nie rozumiesz – oświadczył. – Wcale nie znasz Cassiel. Ona nie jest jakimś bezpańskim kotem, który się z tobą zaprzyjaźni, gdy go nakarmisz.
– Hm, to prawda, bardziej przypomina tygrysicę. Ale ufam jej o wiele bardziej, niż kiedykolwiek zaufałabym Ashanowi. A to dlatego, że go dobrze znam, stary.
– To bezsensowna strata czasu – oświadczył Bordan. Ogień przygasł w jego oczach, a on sam wydawał się nieco zaskoczony zachowaniem Joanne Baldwin. Najwyraźniej też nie przebywał wcześniej zbyt często pośród ludzi – a jeśli nawet było inaczej, to nikt go nie przygotował na starcie ze Strażniczką Pogody. Przyznam zresztą, że mnie samej także nie. – Ona zginie, jeżeli nie zastosuje się do jego życzeń. Nie ma wyboru – wydusił z siebie po chwili milczenia.
– Bzdura – odrzekła Joanne z nieprzyzwoitym rozbawieniem. – Ona nie zginie. W każdym razie nie wtedy, kiedy będę nad nią czuwała. Oto ważna wiadomość, którą powinieneś przekazać Ashanowi szeptem na ucho: Cassiel może czerpać moc ze Strażników tak jak każdy inny dżinn. A to sprawia, że twój szantaż jest tak samo skuteczny jak blokada uliczna pośrodku parkingu, prawda? Zmiataj więc stąd.
– Co takiego? – Bordan wyglądał teraz na kompletnie skołowanego.
Ton jej głosu stał się chłodny.
– Wynoś się z mojego domu – powiedziała. – I to już. I poinformuj Ashana, żeby umawiał następnych gości za pośrednictwem mojej sekretarki. Och, chwileczkę… zapomniałam, że nie mam sekretarki. A więc powiedz mu, żeby się przymknął, zanim sama się do niego nie zgłoszę.
Читать дальше