Ibby wgramoliła się na krzesło obok mnie i sięgnęła po ciastko.
– Ibby! – odezwała się ostro matka. Dziecko cofnęło się i spojrzało zmieszane. – Poproś.
– Czy mogę wziąć ciastko, mamo?
– Tak, możesz zjeść jedno.
Ibby zlustrowała wzrokiem talerz i wybrała największe ciastko. Spodobało mi się takie strategiczne podejście do sprawy.
– Manny, co ci powiedział Scott? – spytałam. Sięgnęłam po drugiego herbatnika. Ostatecznie byłam i starsza, i większa od dziecka. Wydawało mi się to więc uzasadnione.
– Że powinienem był wysłać akta do archiwum kilka miesięcy temu – odparł. – Takie są przepisy. Jakbyśmy nie mieli innych zmartwień.
– Obwinia cię?
– Powiedzmy, że w jego raporcie nie wypadnę korzystnie.
– Czy myślisz… – przerwałam, bo zdałam sobie sprawę, że to może nie najlepszy moment na zadanie takiego pytania. Mimo to trzeba było je zadać. – Czy myślisz, że komuś chodziło raczej o ciebie i Luisa, a nie o zniszczenie biura?
Manny wyglądał na zmęczonego. Drobne zmarszczki wokół oczu pogłębiły się, a jego skóra wydawała się bardziej ziemista.
– Być może – odrzekł. – Nie wiem. Nie mam pojęcia, czemu ktoś miałby mnie ścigać.
– A Luisa?
Nie odezwał się. Uczyniła to Angela:
– Luis zadarł z wieloma ludźmi. Narobił sobie wrogów o wiele skuteczniej niż Manny.
Rozumiałam to na jakimś instynktownym poziomie. Manny bardziej zajmował się rodziną i chociaż okazywał odwagę i determinację, to poświęcał się żonie i dziecku.
Luis był inny. Nie wiedziałam, czego pragnął i co nim kierowało, a to sprawiało, że mnie niepokoił.
– Mamo, czy mogę wziąć jeszcze jedno ciastko?
– Nie.
– A Cassie zjadła dwa.
Przełamałam herbatnika na pół i podałam Isabel.
– Cassiel – poprawiłam ją. Zachichotała.
Laptop, który dostałam od Manny'ego, był już w moim mieszkaniu. Gdy wróciłam do domu, załogowałam się do systemu komputerowego Strażników, tak jak Manny mi pokazał, i zaczęłam szukać informacji na temat Luisa Rochy.
Jego akta osobowe robiły wrażenie. Ostatni wpis pochodził od kogoś, kogo znałam – Joannę Baldwin pochwaliła Luisa za jego sprawną akcję podczas trzęsienia ziemi na Florydzie, które miało miejsce, zanim wyjechał z tego stanu, by przybyć tutaj, do Nowego Meksyku. To musiało się zdarzyć przed moim wygnaniem, chociaż nie miałam o tym pojęcia, bytując wysoko w sferze eterycznej.
Luis był potężniejszy i bardziej ceniony przez Strażników, niż myślałam. To niekoniecznie przemawiało na jego korzyść; wielu Strażników było skorumpowanych i wykorzystywało swój talent, by szybko się wzbogacić. Władza kusi ludzi w taki sposób, w jaki nie psuje dżinnów.
Ale teraz, kiedy przybrałam postać człowieka, odkryłam, że dżinny też mają wiele wad.
W najwcześniejszych wpisach notatki dotyczyły związków Luisa z gangiem. Wydawało się, że decyzja dotycząca tego, czy przyjąć go do organizacji Strażników, czy też nie, była trudna. Nieomal postanowili zrobić coś zupełnie przeciwnego – wykorzystać Strażnika Ziemi, by na stałe pozbawić Luisa mocy. Wiedziałam coś o tego rodzaju procederze. Był bolesny i dawał kiepskie wyniki, zwłaszcza gdy się porównało, jak często był skuteczny, a jak często poddawane mu osoby ginęły.
Luis miał szczęście, że Strażnicy byli zbyt samolubni, by zrezygnować z takiego nabytku jak on. Ale wszystko wskazywało na to, że nadal mają na niego oko.
Rówieśnicy Luisa Rochy mogli dobrze o nim myśleć, ale administracja nadal mu nie ufała. Ciekawe. Zastanawiałam się, czy on o tym wie.
Informacje z komputerowych plików potwierdziły tylko to, co już wiedziałam: Strażnicy uznawali Luisa za dużo cenniejszy nabytek od jego brata.
Kiedy sięgnęłam do wpisów o Mannym, zaczęłam rozumieć dlaczego. Manny był bez wątpienia lojalny i uczciwy, ale miewał potknięcia i bezlitośnie je odnotowywano. Opóźnienia w robocie papierkowej. Nieprzestrzeganie procedur biurowych. Niestarannie prowadzona dokumentacja. Nie były to poważne naruszenia, lecz jedynie uchybienia, za sprawą których Manny był postrzegany jako niesolidny pracownik. W połączeniu z jego niskim poziomem mocy oznaczało to, że nie mógł liczyć na poważny awans.
Nic jednak nie wskazywało na to, że ktoś mógłby życzyć mu śmierci. Nie było żadnych wzmianek o przeciwnikach, konfliktach, o niczym takim.
Manny nie narobił sobie wrogów.
Luis postępował inaczej. Miał wyjątkowe sukcesy, ale jego droga życiowa była usiana konfliktami. Zaczęłam dostrzegać w tym pewien schemat, choć nie było to takie oczywiste; ostatecznie jako dżinn analizowałam różne prawidłowości i wzorce.
Ci, z którymi Luis się ścierał, zarówno pośród Strażników, jak spoza ich grona, wydawali się w pewien sposób nieuczciwi. Luis, podobnie jak jego brat, zawsze zwracał uwagę na takie rzeczy. W odróżnieniu od Manny'ego często przeciwstawiał się tym, którzy zawalali sprawy – i stawiał na swoim. O dziwo, nie szkodziło mu to tak bardzo, jak mogłabym się spodziewać. Z raportów wynikało, że wszelkie dochodzenia dotyczące jego postępowania rozstrzygnięto na jego korzyść.
Inaczej niż w przypadku Manny'ego. On nie miał jawnych przeciwników; najwyraźniej szkodził sobie sam.
Postanowiłam sprawdzić, z którymi Strażnikami Luis najczęściej wchodził w konflikt. Były dwie takie osoby i obie należały do grona Strażników Ognia: Landry Dent i Molly Magruder.
Dżinn, na którego się natknęłam podczas pożaru biurowca, wyraźnie wspomniał o podpalaczce, a to oznaczało, że mogła to być Molly.
Nie mieszkała w Nowym Meksyku, lecz w sąsiednim stanie, Teksasie, w mieście El Paso, gdzie znajdowało się lotnisko.
Postanowiłam do niej polecieć.
Dopiero gdy przechodziłam przez poniżający i uciążliwy proces kontroli bezpieczeństwa na lotnisku, uświadomiłam sobie, że nie porozmawiałam o tym z Mannym ani nie poprosiłam go o pozwolenie na wyjazd. Nie jestem niewolnicą, powiedziałam sobie. Mogę wyjeżdżać, kiedy tylko mam ochotę.
Prawdopodobnie na własne ryzyko. Jeśli miało to doprowadzić do walki, wolałam być do niej gotowa; Manny zasilił mnie mocą Ziemi, zanim opuściłam wieczorem jego dom, i prawie nic z niej jeszcze nie zużyłam.
Miałam jednak silne przeczucie, że Manny nie będzie zachwycony tym moim pomysłem, i zapewne nie bez powodu.
Ale to mnie nie powstrzymało.
Na szczęście lot był krótki i przebiegał bez przygód. Wyczuwałam energię płynącą przez powietrze i chmury, ten ocean mocy niewidzialnej dla ludzi siedzących obok mnie w samolocie. Zorientowałam się, że przyciskam dłoń do okna, usiłując dotknąć tego, czego, jak wiedziałam, nie potrafię dosięgnąć, i zastanawiając się, kiedy – jeśli w ogóle – takie tęsknoty ustaną.
El Paso było miastem pustynnym, otoczonym przez stare niskie góry i nakrytym jasną misą nieba – o jeszcze bardziej przejrzystym błękicie niż niebo nad Albuquerque. Powietrze było suche i rześkie, a miasto starsze niż myślałam, a przy tym bardziej hałaśliwe, brudne i zatłoczone. Bezładnie rozciągało się na pustyni, a nawet wpełzało na stoki okolicznych wzgórz.
Ze zdziwieniem uświadomiłam sobie, że nie umiem tak łatwo odnajdywać adresów. Oczywiście, powinnam spytać o to Manny'ego, ale on był teraz oddalony o setki kilometrów, a gdybym do niego zadzwoniła, pewnie nie zareagowałby najlepiej.
W okienku z napisem „Informacja” poradziłam się człowieka, który dał mi mapę i wyjaśnił, jak po wyjściu z lotniska przywołać samochód do wynajęcia, by zawiózł mnie pod wskazany adres.
Читать дальше