Dotyk ich ust był jak trzy kotwice. Mróz zsunął się na podłogę obok Kitta. Jego usta były niczym aksamitna rękawiczka.
Westchnęłam i znowu mogłam myśleć, przynajmniej trochę. Doyle przebiegł palcami po mojej głowie, masując skórę pod moimi włosami. To, co powinno być rozpraszające, oczyściło mi umysł.
– Próbowałam być uprzejma, Taranisie, ale ty potraktowałeś mnie tak obcesowo, że nie będę dłużej przebierać w słowach. Dlaczego chcesz mnie w ogóle widzieć, a co dopiero przed świętami?
– Jesteś moją krewną. Chciałbym odnowić naszą znajomość. Święta to czas spotkań.
– Przez większą część mojego życia ledwie akceptowałeś moje istnienie. Dlaczego teraz tak ci zależy na odnowieniu naszych stosunków?
Jego moc zdawała się wypełniać pokój. Miałam wrażenie, jakby było w nim coś gęstszego od powietrza. Nie mogłam oddychać. Nie widziałam. Świat ograniczył się do światła. Było wszędzie.
Nagły ból otrzeźwił mnie tak brutalnie, że krzyknęłam. Kitto ugryzł mnie w nogę, jak pies, który próbuje zwrócić na siebie uwagę, ale to podziałało. Sięgnęłam w dół i pogłaskałam go po twarzy.
– Koniec rozmowy, Taranisie. Byłeś z niewiadomych powodów nieprzyjemny. Nie robi się czegoś takiego innym sidhe, co najwyżej pomniejszym istotom magicznym.
Mróz wstał, by wyłączyć lustro, ale Taranis powiedział:
– Słyszałem na twój temat wiele plotek, Meredith. Chciałbym zobaczyć osobiście, kim się stałaś.
– A co widzisz teraz, Taranisie? – spytałam.
– Kobietę, która kiedyś była dziewczynką. Sidhe, która kiedyś była pomniejszą istotą magiczną. Widzę wiele rzeczy, ale większość pytań pozostanie bez odpowiedzi, dopóki nie spotkam cię osobiście. Przybądź do mnie, Meredith, poznajmy się.
– Mówiąc szczerze, Taranisie, ledwie mogę funkcjonować w obliczu twojej mocy. Ty to wiesz i ja to wiem. A przecież i tak dzieli nas duży dystans: Byłabym głupia, gdybym dopuściła do tego, żebyś spróbował osobiście na mnie swoich magicznych sztuczek.
– Daję ci słowo, że nie zrobię nic takiego, jeśli przybędziesz na mój dwór przed świętami.
– Dlaczego właśnie wtedy?
– A dlaczego później? – odparował.
– Ponieważ zdajesz się pragnąć tego tak mocno, że to wzbudza podejrzenia.
– A więc odmawiasz tylko dlatego, że twoim zdaniem za mocno tego pragnę?
– Nie. Dlatego, że sprawiasz wrażenie, jakbyś był gotów zrobić wszystko, co w twojej mocy, żeby to zdobyć.
Nawet przez złocistą maskę ujrzałam, jak marszczy brwi. Najwyraźniej nie nadążał za mną.
– Przeraziłeś mnie, Taranisie. To chyba jasne. Nie oddam się w twoje ręce, chyba że złożysz przysięgę, że w mojej obecności będziesz zachowywał się, jak należy.
– Obiecam, co tylko chcesz, bylebyś tylko przybyła przed świętami.
– Nie przybędę przed świętami, a ty i tak obiecasz mi, co tylko chcę. Chyba że wolisz, żebym nie przybyła wcale.
Tym razem zaczął błyszczeć z gniewu.
– Przeciwstawiłabyś mi się?
– Nie mogę ci się przeciwstawić, ponieważ nie masz nade mną władzy.
– Jestem Ard-Ri, arcykrólem.
– Nie, Taranisie, jesteś królem Dworu Seelie, tak jak Andais jest królową Dworu Unseelie. Nie jesteś moim Ard-Ri. Nie należę do twojego dworu. Dałeś mi to jasno do zrozumienia, kiedy byłam młodsza.
– Jak możesz pielęgnować urazy, Meredith, kiedy ja wyciągam dłoń w pokoju?
– Nie dam się zwieść pięknym słówkom, Taranisie, ani pięknym widokom. Prawie pobiłeś mnie na śmierć dawno temu, kiedy byłam dzieckiem. Nie powinieneś się dziwić, że się ciebie boję, skoro zadałeś sobie tyle trudu, żeby ten strach we mnie wywołać.
– Nie tego chciałem cię nauczyć – powiedział, nie zaprzeczając, że mnie pobił. Przynajmniej to było szczere.
– Więc czego?
– Nie kwestionować rozkazów króla.
Oddałam się dotykowi dłoni i ust Doyle’a na moim karku, języka Mroza liżącego moją dłoń, zębów Kitta gryzących mnie delikatnie w nogę.
– Nie jesteś moim królem, Taranisie. Nie mam nad sobą króla, tylko królową.
– Szukasz króla, Meredith, tak głosi plotka.
– Szukam ojca dla mojego dziecka. Zostanie on królem Dworu Unseelie.
– Już dawno temu mówiłem Andais, że cierpi na brak króla, prawdziwego króla.
– A ty takim jesteś, Taranisie?
– Tak – odparł i chyba wierzył w to, co mówił.
Nie wiedziałam, jak na to zareagować. W końcu powiedziałam:
– Szukam innego rodzaju króla, takiego, który zrozumie, że nawet nieskończona liczba królów nie jest warta jednej królowej.
– Obrażasz mnie – powiedział i światło stało się ostre. Musiałabym włożyć okulary przeciwsłoneczne, by ochronić się przed jego nieprzyjaznym spojrzeniem.
– Nie, Taranisie, to ty mnie obrażasz, a przy okazji również moją królową i mój dwór. Jeśli nie masz nic lepszego do powiedzenia, to nie mamy o czym rozmawiać. – Skinęłam na Mroza i wyłączył lustro, zanim Taranis zdążył zrobić to sam.
Przez dłuższą chwilę milczeliśmy. W końcu Doyle powiedział:
– Zawsze uważał się za babiarza.
– Sądzisz, że to był jakiś rodzaj uwodzenia?
Poczułam, jak wzrusza ramionami. Potem objął mnie i przytulił do siebie.
– Dla Taranisa każdy, kto nie jest pod jego wrażeniem, jest jak paproch w oku, który uwiera i boli. Musi go za wszelką cenę usunąć.
– Czy dlatego właśnie Andais rozmawia z nim nago, otoczona mężczyznami?
– Tak – odpowiedział Mróz.
Spojrzałam na niego. Ciągle stał przy lustrze.
– Czy na pewno robienie czegoś takiego przy innym władcy to zniewaga?
Wzruszył ramionami.
– Od stuleci usiłują się uwieść nawzajem albo zabić.
– Zabójstwo albo uwiedzenie – czy jest trzecia możliwość?
– Znaleźli ją – powiedział mi Doyle wprost do ucha. – Niepewny pokój. Sądzę, że Taranis chce przejąć władzę nad tobą – a poprzez ciebie, nad Dworem Unseelie.
– Dlaczego tak naciska, żebyśmy spotkali się przed świętami? – spytałam.
– Kiedyś w święta Bożego Narodzenia składano ofiary – powiedział cicho Kitto. – Chcąc zapewnić sobie powrót światła, mordowano Króla Ostrokrzewu, żeby zrobić miejsce dla Króla Dębu.
Spojrzeliśmy na siebie.
– Czy sądzisz, że szlachetnie urodzeni na jego dworze wreszcie nabrali podejrzeń, że coś z nim nie tak, skoro nie ma dzieci? – spytał Mróz.
– Nie słyszałem nawet echa takiej plotki – odparł Doyle. Oznaczało to, że ma swoich szpiegów na tym dworze.
– To zawsze króla składano w ofierze – powiedział Kitto.
– Nigdy królową.
– Być może Taranis chce zmienić tradycję – zauważył Doyle, obejmując mnie mocno. – Nie pojedziesz na Dwór Seelie przed świętami. Nie ma mowy.
Oparłam się o niego, pozwalając, by dotyk jego rąk dodał mi otuchy.
– Zgadzam się – powiedziałam cicho. – Cokolwiek planuje Taranis, nie chcę brać w tym udziału.
– A więc wszyscy się zgadzamy – stwierdził Mróz.
– Tak – przyznał Kitto.
Była to jednogłośna decyzja, ale jakoś wcale mnie to nie cieszyło.
W salonie ujrzeliśmy detektyw Lucy Tate siedzącą w różowym fotelu i popijającą herbatę. Wyglądała na niezbyt zadowoloną.
Galen siedział na kanapie i starał się być czarujący, w czym akurat jest dobry. Lucy nic sobie z tego nie robiła. Wszystko, począwszy od ułożenia ramion, przez to, jak skrzyżowała długie nogi, po machanie stopą mówiło, że jest zła albo zdenerwowana, albo jedno i drugie.
Читать дальше