Ja bym na to nie dała się złapać; żaden z moich strażników by temu nie dał wiary; Andais pewnie by mnie spoliczkowała za tak oczywistą manipulację. Ale żadne z nas nie było tak rozpieszczone przez poddanych jak Taranis. Od wieków jego poddani przemawiali do niego właśnie tak albo nawet jeszcze bardziej słodko. Jeśli ciągle się słyszało, jakim się jest cudownym, pięknym i doskonałym, w końcu zaczynało się w to wierzyć. A jeśli się w to wierzy, to nie wydaje się już głupie czy fałszywe. Jest jak prawda. Najśmieszniejsze było to, że ja naprawdę uważałam, że jego prawdziwa forma jest bardziej atrakcyjna niż ta, którą przybrał tutaj. Byłam więc w swych pochlebstwach szczera. To mogła być potężna broń.
Złociste fale skręciły się, zamieniły w pojedyncze loki. Jego prawdziwe włosy nie pojawiły się od razu, ale powoli, jakby robił striptiz. Ich prawdziwy kolor był tak karmazynowy jak zachód słońca, jakby całe niebo wypełniło się błyszczącą krwią. Ale wplecione weń były loki czerwonopomarańczowe, barwy słońca, które właśnie skrywa się za horyzont.
Wypuściłam powietrze. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że wstrzymuję oddech. Nie kłamałam, kiedy mówiłam, że jego naturalny kolor jest piękniejszy niż iluzja.
– Czy teraz lepiej, Meredith? – Jego głos był niemal dotykalny, jakbym mogła nabrać jego pełne garście i przyciągnąć do siebie. Nie potrafiłam powiedzieć, jaki byłby w dotyku, ale byłoby to coś grubego, może słodkiego. Jakbym przykryła siebie watą cukrową, czymś, co stopnieje i zrobi się lepkie.
Drgnęłam, kiedy Doyle dotknął mojego ramienia. Taranis używał czegoś więcej niż tylko magicznej osłony. Osłona zmienia czyjś wygląd, ale nadal masz wybór, czy aprobujesz to czy nie. Może sprawić, że suchy liść będzie w twoich oczach słodkim kawałkiem ciastka, ale wciąż możesz wybrać, czy chcesz to ciastko zjeść. Osłona zmienia tylko doznania. Nie wpływa na twoją wolę.
Mogłam wykorzystać to, co Taranis właśnie zrobił.
– Czy pytałeś mnie o coś, Wasza Wysokość?
– Tak, pytał – powiedział Doyle. Jego głos z kolei przypominał mi coś mrocznego, gęstego i słodkiego zarazem. Zdałam sobie sprawę, że to magia sprawiła, że tak pomyślałam. Ale Doyle nie usiłował mieć nade mną władzy; próbował pomóc mi wyzwolić się spod władzy króla.
– Pytałem, czy zaszczycisz mnie obecnością na uczcie ku twojej czci.
– Jestem zaszczycona, że w ogóle zawracasz sobie tym głowę, Wasza Wysokość. Byłabym szczęśliwa, gdybym mogła wziąć udział w takim przyjęciu za mniej więcej miesiąc. Teraz jestem zajęta, przygotowania do świąt i tak dalej, rozumiesz. Nie mam do dyspozycji zastępów służących, żeby realizować tak sprawnie swoje pomysły jak ty. – Uśmiechnęłam się, ale w środku krzyczałam na niego. Jak śmie manipulować mną, jakbym była człowiekiem albo pomniejszą istotą magiczną. Nie tak się traktuje równego sobie. Nie powinnam być zaskoczona. Przez cały czas w najlepszym przypadku zaniedbywał mnie. Nie uważał mnie za równą sobie. Dlaczego miałby mnie jak taką traktować?
Potrafiłam zmienić kolor włosów, przyciemnić skórę, dokonać małych zmian w wyglądzie. Byłam mistrzynią w tego rodzaju zaklęciach. Ale nie miałam nic, co ochroniłoby mnie przed mocą Taranisa.
W czym byłam lepsza od niego? Miałam moc ciała, której on nie miał, ale to było coś, co mogło tylko zabijać, i tylko przez dotyk. Nie chciałam go zabić, tylko trzymać go w bezpiecznej odległości.
Tymczasem on ciągnął swoim słodkim głosem:
– Bardzo bym się cieszył, gdybyś zawitała do mnie jeszcze przed świętami.
Dłoń Doyle’a zacisnęła się na moim ramieniu. Sięgnęłam, by jej dotknąć i poczuć jego skórę. W czym byłam lepsza od Taranisa?
Przesunęłam rękę i Doyle dotknął jej palcami. Jego dłoń była bardzo rzeczywista, bardzo solidna. Jego dotyk pomagał mi nie dać się uwieść temu słodkiemu głosowi i lśniącemu pięknu.
– Nie chciałabym odmawiać, ale ta wizyta z pewnością mogłaby poczekać do okresu po świętach.
Naciskał na mnie ze zdwojoną mocą. Gdyby to był ogień, spłonęłabym; gdyby to była woda, utonęłabym; ale to była perswazja, prawie jak uwodzenie. Już nie pamiętałam, dlaczego nie chcę iść na Dwór Seelie. Oczywiście, że pójdę.
Nagły ruch powstrzymał mnie przed powiedzeniem „tak”. Doyle usiadł za mną, otaczając mnie nogami. Dłoń nadal zaciskała się na mojej. Powstrzymał mnie przed wyrażeniem zgody, ale to było za mało. Nacisk jego gołej skóry na moją rękę był nadal cenniejszy dla mnie od dotyku całego jego ubranego ciała za mną.
Sięgnęłam po omacku, a Mróz odnalazł moją dłoń. Ścisnął ją i to też pomogło.
Spojrzałam z powrotem w lustro. Taranis nadal był lśniącą istotą, piękną jak dzieło sztuki, ale to nie było piękno, które przyśpieszało mi puls. Jakby za bardzo się starał, bym brała go poważnie. Wyglądał trochę absurdalnie w lśniącej masce i ubraniu ze światła słonecznego.
Jego moc znowu wzrosła, jak ciepły policzek wymierzony mi w twarz.
– Chodź do mnie, Meredith. Przyjdź do mnie za trzy dni, a ja pokażę ci ucztę, jakiej nigdy nie widziałaś.
Tym razem uratowały mnie otwierające się drzwi. To był Galen. Popatrzył na Doyle’a na łóżku i Mroza trzymającego mnie za rękę.
– Wzywałeś mnie, Doyle? – spytał.
Nie słyszałam, żeby Doyle cokolwiek mówił. Sądzę, że przez jakiś czas mogłam słyszeć tylko króla. Odzyskałam głos; był cienki i dyszący.
– Przyślij tu Kitta, proszę. Tylko w takim stroju, jak jest.
Galen uniósł brwi, ale skłonił się pośpiesznie i sprowadził goblina. Celowo poprosiłam, by Kitto przyszedł do mnie w takim stroju, w jakim jest. Kiedy leżał w swoim legowisku, miał na sobie zwykle niewiele ubrania. Chciałam dotyku skóry, a nie mogłam poprosić strażników, by się rozebrali.
Kitto wszedł, mając na sobie tylko kuse szorty; z punktu widzenia Taranisa pewnie był nagi. A, niech sobie myśli, co chce.
Goblin spojrzał pytająco na mnie i Doyle’a. Uważał, by nie patrzeć w lustro. Położyłam dłoń Doyle’a na swojej szyi, a wolną rękę wyciągnęłam do Kitta. Podszedł do mnie bez wahania. Jego mała dłoń chwyciła moją, a ja pociągnęłam go na podłogę, by usiadł na moich stopach. Przyciągnęłam go do swoich nagich nóg. Nie miałam pończoch, tylko fioletowe sandały bez palców, pod kolor sukienki.
Kitto owinął się wokół moich nóg. Ciepły dotyk jego skóry uspokoił mnie.
Zaczęłam rozumieć, dlaczego Andais rozmawia z Dworem Seelie ukryta wśród nagich ciał. Zawsze myślałam, że to zniewaga wobec Taranisa, ale teraz nie byłam tego taka pewna. Może to król znieważał królową, a nie odwrotnie.
– Dziękuję, Taranisie, ale mimo najszczerszych chęci nie mogę zgodzić się na ucztę przed świętami. Byłabym zaszczycona, gdybym mogła odwiedzić cię po świętach. – Mój głos był bardzo wyraźny, bardzo spokojny.
Doyle wreszcie połapał się, że chodzi mi o dotyk i zaczął gładzić moje ramiona. W zwykłych okolicznościach dotyk jego ręki byłby podniecający; teraz jednak był czymś, co dawało mi punkt oparcia.
Król smagnął mnie mocą, nadając jej kształt chłosty, która bolała, mimo że była przyjemna. Z moich ust wyrwało się westchnienie i rzuciłabym się do lustra, gdybym mogła się ruszyć, i krzyknęła „tak”, gdybym mogła mówić. W tej jednej rozpaczliwej chwili stały się jednak trzy rzeczy. Doyle delikatnie pocałował mnie w kark, Kitto polizał moje kolano, a Mróz usiadł na brzegu łóżka i przyłożył moją dłoń do swoich ust.
Читать дальше