Ma tak strapiony wyraz twarzy, że odzywam się, choć wiem, że nie powinnam.
– Nie to miałam na myśli – mamroczę. – Wcale nie uważam, że cokolwiek muszę, i wiem, że nie jesteś z tych. Oczywiście, że nie. Po prostu…
Po prostu go kocham. Zaciskam zęby, aby nie upokorzyć się jeszcze bardziej. Powinnam sobie natychmiast odgryźć język, zanim wszystko popsuję.
– Po prostu…? – dopytuje się.
Próbuję potrząsnąć głową, ale mi nie daje – ciągle ściska palcami mój podbródek.
– Mel?
Wyrywam mu się i gwałtownie potrząsam głową.
Nachyla się w moją stronę i nagle dostrzegam na jego twarzy zupełnie nowy wyraz. Walczy ze sobą – i choć nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi, w jednej chwili opuszcza mnie uczucie odrzucenia i odechciewa mi się płakać.
– Powiesz mi coś? Proszę? – pyta nieśmiało.
Czuję na policzku jego oddech. Przez kilka sekund w ogóle nie jestem w stanie myśleć.
Jego spojrzenie sprawia, że zapominam o wstydzie i o tym, że nie miałam zamiaru się już więcej odzywać.
– Gdybym miała wybrać kogoś – kogokolwiek – z kim chciałabym się znaleźć na bezludnej planecie, wybrałabym ciebie – szepczę. Słońce między nami praży coraz bardziej. – Chcę być zawsze z tobą. I nie tylko… nie tylko żeby z tobą rozmawiać. Kiedy mnie dotykasz… – Znajduję w sobie odwagę i delikatnie przeciągam palcami po jego ciepłym ramieniu. W moich opuszkach wybucha pożar i od razu rozprzestrzenia się po całym ciele. Jared obejmuje mnie mocniej. Czy on też czuje ten ogień? – Nie przestawaj. – Chciałabym wyrazić się precyzyjniej, ale nie mogę znaleźć właściwych słów. Może i lepiej. Dość już mu wyznałam. – Jeżeli ty tego nie czujesz, to trudno, rozumiem. Może dla ciebie to coś innego. Nie szkodzi.
Oczywiście to kłamstwo.
– Ach, Mel – wzdycha mi do ucha i obraca moją twarz ku sobie.
W ustach ma jeszcze więcej żaru, jeszcze silniejszy płomień. Sama już nie wiem, co robię, ale to teraz nieważne. Jego dłonie zanurzają się w moich włosach, serce zaraz mi eksploduje. Nie mogę oddychać. N i e c h c ę oddychać.
Ale wtedy odrywa usta od moich i nachyla mi się nad uchem.
– To był cud, Melanie, więcej niż cud – to, że cię znalazłem. Gdybym teraz miał wybrać między tamtym utraconym światem a tobą, nie potrafiłbym z ciebie zrezygnować. Nawet gdyby to miało ocalić pięć miliardów ludzkich istnień.
– Nie powinieneś tak mówić.
– Nie powinienem, ale taka jest prawda.
– Jared – wzdycham. Próbuję znowu sięgnąć jego ust. On jednak cofa się jakby chciał coś powiedzieć. Co jeszcze?
– Ale…
– Ale? – Jakie znowu „ale“? Jak po tym szaleństwie zmysłów można jeszcze zacząć zdanie od „ale“?
– Ale ty masz siedemnaście lat. A ja dwadzieścia sześć.
– Co to ma do rzeczy?
Milczy. Głaszcze mnie wolno po rękach, maluje po nich ogniem.
– Chyba nie mówisz tego poważnie. – Odchylam się do tyłu, żeby dobrze widzieć jego twarz. – Świat się kończy, a ty się przejmujesz k o n w e n a n s a m i?
Przełyka głośno ślinę.
– Większość konwenansów istnieje nie bez powodu, Mel. To by było złe, miałbym poczucie, że cię wykorzystuję. Jesteś bardzo młoda.
– Nikt już nie jest młody. Jak ktoś przetrwał do dziś, to ma prawo czuć się stary.
Uśmiech unosi mu jeden z kącików ust.
– Może i masz rację. Ale nie ma co się z tym tak spieszyć.
– A na co mamy czekać? – pytam.
Długo zastanawia się nad odpowiedzią.
– No wiesz, trzeba się chociażby zastanowić nad kwestiami… praktycznymi.
Czy to możliwe, że gra ze mną na zwłokę? Tak to w każdym razie wygląda. Unoszę brew w geście zdumienia. Nie mogę uwierzyć, że nasza rozmowa przybrała taki obrót. Jeżeli naprawdę mnie pragnie, to czegoś tu nie rozumiem.
– Widzisz… – tłumaczy z wahaniem w głosie. Chyba nawet trochę się rumieni pod swoją złocistobrązową opalenizną. – Kiedy gromadziłem tutaj różne zapasy jakoś nie przyszło mi do głowy, że mogę mieć… gościa. Chcę powiedzieć, że… – Znowu przerwał, jednak dalszy ciąg wypowiedział już jednym szybkim tchem. – Nie skupiałem się na środkach antykoncepcyjnych.
Poczułam, jak marszczy mi się czoło.
– No tak.
Z jego twarzy znika uśmiech, a w oczach przez krótką chwilę błyska nawet gniew, jakiego nigdy dotąd u niego nie widziałam. Nadaje mu groźny wygląd, o który zupełnie bym go nie podejrzewała.
– Nie chciałbym wydać dziecka na taki świat.
Skuliłam się na samą myśl o małym, niewinnym niemowlęciu, otwierającym oczka na tym padole łez. Wystarczy, że muszę spoglądać w oczy Jamiemu, że wiem, jakie będzie miał tu życie, nawet w najlepszym razie.
Jared dochodzi do siebie. Znowu delikatnie mruży oczy.
– Zresztą, mamy mnóstwo czasu, żeby… to przemyśleć. – Znowu gra na zwłokę, myślę. – Zdajesz sobie sprawę, jak krótko jesteśmy razem? To dopiero cztery tygodnie.
Zamurowało mnie.
– Niemożliwe – mówię.
– Dwadzieścia dziewięć dni. Liczę.
Wracam myślami w przeszłość. To niewiarygodne, że minęło zaledwie dwadzieścia dziewięć dni, odkąd Jared odmienił nasze życie. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że spędziliśmy z nim tyle samo czasu, co wcześniej we dwójkę. Czyli dwa, może trzy lata.
– Mamy czas – powtarza.
Na chwilę ogarnia mnie panika, coś jakby złe przeczucie odbiera mi mowę. Jared widzi, że zmienił mi się wyraz twarzy, i przygląda mi się zaniepokojony.
– Skąd wiesz? – pytam. Uczucie rozpaczy, które zelżało, kiedy go spotkałam, dopada mnie nagle niczym trzaśnięcie bicza. – Nie wiemy, ile mamy czasu. Może miesiące, a może dni lub godziny.
W odpowiedzi słyszę jego ciepły śmiech. Dotyka ustami mojego zafrasowanego czoła.
– Nie martw się. Skoro już zdarzył się cud, wszystko będzie dobrze. Nigdy cię nie stracę. Nie pozwolę ci odejść.
Wróciłyśmy do teraźniejszości – na cienką wstęgę asfaltu wijącą się w spiekocie południa po pustkowiach Arizony – lecz wcale tego nie chciałam. Wpatrywałam się w pustkę przed sobą i czułam podobną pustkę w sobie.
Usłyszałam w myślach ciche westchnienie Melanie. Nigdy nie wiesz, ile czasu ci zostało.
Po policzkach ciekły mi nasze wspólne łzy.
Odkrycie
Słońce zaczynało się już chylić ku zachodowi, kiedy wjeżdżałam w pośpiechu na węzeł autostrady stanowej do Tucson. Widziałam tylko białe i żółte linie na jezdni oraz gdzieniegdzie duże zielone tablice kierujące mnie dalej na wschód.
Nie bardzo jednak wiedziałam, po co właściwie się tak spieszę. Chyba po to, by mieć już to wszystko za sobą. By uwolnić się od bólu, smutku, tęsknoty za utraconą na zawsze miłością. Czy także od tego ciała? Nie przychodziło mi do głowy żadne inne wyjście. Wciąż miałam zamiar zadać Uzdrowicielowi kilka pytań, ale czułam, że tak naprawdę podjęłam już decyzję. Tchórz. Dezerter . Wypróbowywałam w myślach brzmienie tych słów, starając się z nimi oswoić.
Postanowiłam też, że uchronię Melanie przed Łowczynią, jeżeli tylko znajdę na to jakiś sposób. Będzie to jednak bardzo trudne. Żeby nie powiedzieć – niemożliwe.
Ale spróbuję.
Obiecałam jej to, ale nawet mnie nie usłyszała. Ciągle śniła. Jakby się poddała – dopiero teraz, kiedy już na nic się to nie zda!
Starałam się trzymać z dala od jej snu, od czerwonego kanionu, ale okazało się to bardzo trudne. Koncentrowałam się na przejeżdżających obok autach, wahadłowcach sunących ku lotniskom, wielokształtnych obłokach na niebie, lecz mimo to nie potrafiłam całkiem uwolnić się od jej marzeń. Raz po raz stawała mi przed oczami twarz Jareda, za każdym razem pod innym kątem. Widziałam, jak wiecznie chudy Jamie coraz szybciej rośnie i nabiera ciała. Tak bardzo chciałam wziąć ich w ramiona. Tęsknota sprawiała mi fizyczny ból – ostry jak nóż, przenikliwy, nie do zniesienia. Musiałam jak najszybciej się od tego uwolnić.
Читать дальше