Alyss zrozumiała nagle, że jej lęk wysokości właściwie nie liczył się zupełnie. Jakim sposobem miałaby pokonać zaporę z krat? Przecież, nawet jeśli Will planował przepiłować żelazo, zabraknie im czasu. Alyss znowu zerknęła z lękiem na drzwi. Keren zapowiedział, że wróci mniej więcej za godzinę. Jak długo sterczała przy stole? Czy „mniej więcej godzina" oznacza pół godziny? Czterdzieści minut? Miała świadomość, że rycerz może już być w drodze.
– Lepiej stąd idź – poprosiła Willa stanowczym tonem.
– W każdej chwili spodziewam się odwiedzin Kerena. – Jeśli tu się zjawi, pożałuje, że nie został gdzie indziej.
– Uśmiech chłopaka zbladł. – Domyśliłaś się, co on knuje? – spytał. Uznał, że pytaniami najprędzej odciągnie uwagę Alyss od lęku przez koniecznością opuszczania się na linie. Starał się zatem skierować uwagę przyjaciółki na inne sprawy niż zjazd.
Niecierpliwie pokręciła głową. Tymczasem Will szukał czegoś za plecami. Wreszcie wyjął spod peleryny mały, osłonięty skórą flakonik. Zauważyła, że obchodził się z flakonikiem bardzo ostrożnie. Ustawił buteleczkę na okiennym parapecie.
– Musisz iść! – starała się tłumaczyć. – Nie mamy czasu. On wraca, będzie zadawał pytania.
Will na chwilę odstawił flakonik.
– Wraca? – powtórzył. – Skrzywdził cię? – Głos zwiadowcy zabrzmiał lodowato. Jeśli Keren ośmielił się podnieść rękę na Alyss, już właściwie nie żył, choć sam o tym jeszcze nie wiedział.
Alyss zaprzeczyła.
– Nie. Nie skrzywdził. Jednak przynosi ze sobą taki dziwny kamień… – Umilkła. Nie chciała zwierzać się Willowi. Po co miał wiedzieć, jak bliska była zdradzenia jego prawdziwej tożsamości.
– Kamień? – powtórzył. Nic nie rozumiał.
Przytaknęła.
– Kamień. Niebieski. On… w jakiś sposób… sprawia, że mówię to, co Keren chce, żebym powiedziała. Willu, ja nieomal zdradziłam, że należysz do zwiadowców! – wykrztusiła wreszcie. – Nie zdołałam się powstrzymać. On, po prostu… każe mi odpowiadać na pytania. To niesamowite.
Will zmarszczył czoło. Zastanawiał się. Wróciło do niego wspomnienie z pierwszego wieczoru w zamkowej sali jadalnej, kiedy poplecznicy Kerena z takim entuzjazmem zareagowali na propozycję, by Will zaśpiewał jeszcze jedną piosenkę. Być może uzurpator już od jakiegoś czasu zabawia się kontrolą umysłów.
Odsunął na bok roztrząsanie trudnych spraw. Chwycił saksę, wziął się do odłupywania kawałków zaprawy. Wybrał jeden ze środkowych prętów. Uformował w podstawie okna zagłębienie dla kwasu. Prętów zamocowano cztery. Will uznał, że wystarczy usunąć dwa środkowe. Przez otwór wskoczy do pokoju, obwiąże Alyss w pasie liną, wykorzysta jeden z pozostałych prętów jako oparcie, opuści ją. Alyss znajdzie się na dole, on odwiąże linę i też zejdzie.
– Cóż – mruknął – w gruncie rzeczy nic się nie stało. Skoro Buttle siedzi w zamku, zapewne już się i tak się domyślił, kim jestem. – Skrzywił twarz w uśmiechu. Starał się pokrzepić Alyss. Tylko że ona nie potrafiła ukryć emocji. Martwiła ją słabość. A raczej to, co traktowała jako słabość.
– Najwyżej podejrzewał – odpowiedziała żałośnie. – Żadnej pewności nie miał.
– Zaczynam spoglądać na wydarzenia w całkiem nowy sposób – odparł w zadumie Will. – Naszym czarnoksiężnikiem okazał się Keren.
Alyss nie zrozumiała.
– Słucham? – spytała.
– Keren stoi za tajemniczą chorobą lorda Syrona. Zdołał otruć Ormana. Dlatego musiałem wywieźć stąd lorda. Teraz ty mnie informujesz, że Keren posiada jakiś tajemniczy sposób, by wycisnąć od ludzi odpowiedź na jego pytania. Użył starej legendy i opowieści o Malkallamie jako zasłony dymnej dla własnej zdrady. Pragnie przejąć zamek, chociaż nie pojmuję, jak zamierza go utrzymać, gdy już się rozejdzie wieść, co uczynił.
– Zawarł pakt ze Skottami – oznajmiła. Wcześniej tylko podejrzewała. Teraz, kiedy rycerz osobiście potwierdził domysły, zyskała pewność.
– Ze Skottami? – powtórzył Will. Zastanawiał się przez chwilę. Jeżeli Skottowie opanują Zamek Macindaw, droga do Araluenu stanie przed nimi otworem. Będą mogli bezkarnie najeżdżać wioski, a nawet zdołają zorganizować potężny atak wszystkimi siłami. Macindaw, chociaż małe, stanowiło klucz do bezpieczeństwa północnych granic królestwa. – Naprawdę trzeba zdrajcę powstrzymać!
– Trzeba! – W głosie Alyss dźwięczała determinacja. – Oto, dlaczego teraz stąd odejdziesz! Jedź do Norgate, podnieś alarm. Sprowadź armię. Musimy przeciwstawić się renegatowi.
Will koncentrował całą uwagę na dziwnym flakoniku w skórzanej osłonie. Mimowolnie wysunął czubek języka, gdy delikatnie usuwał korek. Spojrzał przelotnie na Alyss. Pokręcił głową.
– Pojadę do Norgate. Lecz tylko z tobą – odparł. Bardzo ostrożnie nalał odrobinę płynu z buteleczki do wgłębienia, które wydłubał wokół żelaznego pręta. W zetknięciu z kamieniem oraz metalem płyn zaczął dymić. Przy okazji roztopił nieco lodu. Obłok smrodliwych oparów, wywołał kaszel u Willa. Zwiadowca usiłował stłumić kaszel, lecz bezskutecznie. Alyss odsunęła się o krok czy dwa. Zakryła twarz brzegiem rękawa.
– Cóż to za okropieństwo? – zapytała.
– Kwas. Bardzo żrący. Malcolm tłumaczył, że w jednej chwili przepali kraty. – Zmarszczył czoło. Pręt nadal sprawiał wrażenie solidnie umocowanego. – Albo może chodziło o kilka dłuższych chwil – poprawił się. Zakorkował buteleczkę, przesunął się do następnego pręta. Raz jeszcze posłużył się saksą i wydłubał trochę zaprawy.
– Teraz następny. Ja zajmę się wyjmowaniem prętów, które należy usunąć. Ty przywiąż sznur do jednego z pozostałych.
Alyss wykonała polecenie. Działała właściwie odruchowo, gdyż jej uwagę zaprzątał inny problem.
– Kim jest Malcolm? – spytała.
Popatrzył z uśmiechem.
– Och, oczywiście, przecież nic nie wiesz. Chodzi o prawdziwe imię Malkallama. Okazał się całkiem miłym jegomościem, kiedy już się bliżej poznaliśmy.
– Naturalnie, ty zdążyłeś ze wszystkim, co planowałeś – sapnęła z przekąsem.
Will usłyszał dawną Alyss. Uśmiechnął się szeroko.
– Opowiem później. Daj mi się skupić, muszę bardzo uważać.
Ponownie odkorkował buteleczkę. Ponownie wlał płyn do płytkiego zagłębienia, które wydrążył w kamieniu oraz w zaprawie. Wzniósł się następny obłoczek gryzących oparów. Śmierdziało spaloną rdzą. Will odczekał chwilę. W skupieniu zaciskał wargi. Obserwował. Kwas chyba wchodził w reakcję wolniej, niż twierdził Malcolm, bo za drugim razem efekt okazał się taki sam, jak za pierwszym. Will sprawdził poprzedni pręt. Odrobinę się poruszył. A zatem substancja działała, tyle że ani w połowie tak szybko, jak się tego spodziewał. Może należy dolać więcej kwasu? Nie, zrezygnował. Polałby żrącym płynem cały podokienny parapet. Coś mu szeptało, że tego akurat powinien się wystrzegać.
Pozostawało czekanie. Will umieścił korek w buteleczce. Przez kraty wręczył Alyss skórzane etui z flakonikiem.
– Masz. Schowaj to gdzieś – poprosił. Ani myślał po raz kolejny odbywać wspinaczkę z tym paskudztwem w kieszeni.
Alyss machinalnie odłożyła buteleczkę w pozycji leżącej na głęboką kamienną półkę nad oknem.
– Jedno wciąż mnie nurtuje – perorował bezustannie Will, który starał się, by kurierka nie myślała o czekającym ją zjeździe. – Skąd się tu wziął ten przeklęty John Buttle? Powinien być już dawno wraz z wilczym okrętem na Skorghijl.
Читать дальше